Godzina 6:00 - pobudka. Dawno tak wcześnie nie wstałam o.O Hop siup, gazem ogarnąć siebie i jakieś kanapki na podróż i LONDON WELCOME TO! Znaczy się, nie tak prędko. Najpierw mila na przystanek i prawie cztery godziny jazdy jednym ciągiem na drugi koniec Anglii.
W Londynie przywitał mnie pyszczek panny Emmy Watson, która modelowała z jakimś gościem do zdjęć dla jakiejś sieci sklepów. E tam, nie znam się.
Cudowne londyńskie powietrze pachnie gorącym asfaltem, frytkami i rybą (chyba jak każde miasto w Anglii O.O), drogimi perfumami, kwitnącymi drzewami i potem pędzących turystów. Jednym słowem - bomba. W życiu nie widziałam tak zaludnionego miasta. Ludzie nie mieszczą się na chodnikach, panuje jeden wielki ścisk i zaduch. I to jest piękne! A ile turystów!? Więcej niż samych Angoli, mam wrażenie. A to jakiś Azjata, tu Murzyn, tam Polacy (których jest caaaałeee multum swoją drogą. Sami swoi, chciałoby się rzec). I są czerwone autobusy i budki telefoniczne i ochhhhh!
By the way, jak byłam w sklepie i kupowałam widokówki i znaczki, to jakiś miły murzynek z cuuuuudownym wprost bobaskiem (*.*) pyta się MNIE, czy wiem może jak dotrzeć do Tower Bridge (gdzie, swoją drogą, nie dotarłam, bo nie pozwolił na to czas i stan auto-nóg, które były jednym możliwym środkiem transportu). Ja gały o tak -- O.O, albo i jeszcze bardziej i żałosna mina w stylu: "Ja tu tylko kupuje znaczki!". A miły pan sprzedawca do niego mówi tak: "It's a turist!". Ależ się uśmiałam. Wszyscy się uśmiali i było wesoło. Kartki kupiłam, pan dowiedział się jak dotrzeć do Tower Bridge i każdy jest szczęśliwy.
Jak wspomniałam, nie zdążyłam zobaczyć Tower Bridge i Tower od London. Żadnego muzeum, czasu nie było. Ledwie miałam czas zobaczyć to, co było w "centrum": Buckingham Palace, Trafalgar Square z kolumną Nelsona (remonty są wszędzie!), Big Bena i Parlament, London Eye (którym chciałam się przejechać, ale nie było możliwości, bo kolejka mnie zabiła, po prostu. Tak więc zdjęć panoramy Londynu nie ma ;( ) i Westminster Abbey. Ten kościół jest cudowny, najpiękniejszy, ogromny i majestatyczny (ochy i achy). Posiedziałam też chwilę nad Tamizą, która jest jednym wielkim, śmierdzącym ściekiem. A fe. Jakieś mosty, cuda inżynierii, bla bla bla. I tak Big Ben i Westminster Abbey rządzą!
Siedmiogodzinny spacerek po Londynie był katorgą dla moich nóg. To znaczy, dopóki szłam, było super. Ale kiedy wsiadłam do autobusu powrotnego myślałam, że skonam. A czekał mnie jeszcze wieczorny spacerek milowy do domu, pozdro. Jak weszłam do domu i zobaczyłam FOTEL myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Euforia niesamowita. Z resztą, co ja będę wiele gadać.
Zdjęcia podano do stołu!
Czerwony autobusik.
I budka telefoniczna, huhu.
Strażnik no 1. Też czerwony!
Strażnik z koniem YEAH. Ma czerwone piórko.
I tu się kończą czerwoności.
Nóżki na obczyźnie.
London Eye
Big Ben, Parlament i londyńska taxi
Westminster Abbey *serduszka*
Buckingham Palace
Śmierdząca Tamiza i jeszcze raz Big Ben w tle
Nie chce mi się więcej gadać. Samemu trzeba pojechać i to zobaczyć wszystko :)
Podsumowując, sama (z braku czasu i sił) nie zobaczyłam wszystkiego, więc do Londynu wybieram się jeszcze raz ;)