poniedziałek, 19 lipca 2010

# 153, wszystko ok - jak zawsze

Okey, jestem w Polsce. Mimo to, Angole mnie prześladują i dziś, podczas spotkania z Dagą minęłam jedno małżeństwo, które z pewnością przyjechało do Polski z Anglii. Widziałam się z Dagą, z Hanią i zaplanowałyśmy spotkanie klasowe w Łapalicach nad jeziorem *huhu* Ponad to, jutro jadę do Gdańska do kina i leżeć plackiem na plaży. W środę i w czwartek planuję poleżeć sobie nad jeziorkiem i posmażyć się trochę i poobcować z moją klasą, za którą tęsknię okrutnie. W piątek mam zamiar wybrać się do Kartuz oddać krew i udawać, że nadal jestem dzieckiem. Btw, zastanawiam się jak zmienić opis w ramce obok, który stanie się lekko nieaktualny -.- Zero pomysłów. 

20.07.2010

Nie udało mi się dokończyć pisać tego posta wczoraj, więc dokańczam dzisiaj. Moja angielska bezsenność nadal mnie dręczy. Dziś będę smażyć się nad morzem aż do nocy prawie z przerwą na film, więc kolejny dzień szybko, ciekawie i beztrosko.
Czytam "Mistrza i Małgorzatę" i czuję, że chyba zakochuje się w tej książce.
Biorę aparat, oksy i dobry humor i znikam. Wpadnę za kilka dni.

Dinka.

Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem. Szliśmy bez słowa tym smutnym, krzywym zaułkiem, ja po jednej jego stronie, ona po drugiej. I proszę sobie wyobrazić, że prócz nas nie było w zaułku żywej duszy. Męczyłem się, ponieważ wydało mi się, że muszę z nią pomówić, i bałem się, że nie powiem ani słowa, a ona tymczasem odejdzie i nigdy już jej więcej nie zobaczę. I proszę sobie wyobrazić, że to właśnie ona, odezwała się nieoczekiwanie:

 – Podobają się panu moje kwiaty?

Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale załamujący się niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. Spiesznie przeszedłem na tę stronę, po której szła ona, podszedłem do niej i odpowiedziałem:

 – Nie.

Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę! To ci dopiero, co? Na pewno powie pan, że jestem niespełna rozumu?

 – Niczego takiego nie mówię i nie powiem – gorąco sprzeciwił się Iwan i dodał: – Błagam, niech pan mówi dalej!

Gość ciągnął:

 – Tak, popatrzyła na mnie zdziwiona, a potem zapytała:

 – Czy pan w ogóle nie lubi kwiatów?

Wydało mi się, że w jej głosie była jakaś wrogość. Szedłem obok niej, starałem się iść w nogę i, ku memu zdziwieniu, zgoła nie czułem zmieszania.

 – Lubię kwiaty, ale nie takie – powiedziałem.

 – A jakie?

 – Lubię róże.
(...)
Tak, miłość poraziła nas w jednej chwili. Wiedziałem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie, gdyśmy znaleźli się, sami nie wiedząc jak i kiedy, na nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla.
Rozmawialiśmy ze sobą, tak jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj, jakbyśmy się znali od wielu lat. Umówiliśmy się, że się spotkamy nazajutrz w tym samym miejscu, nad brzegiem Moskwy, i spotkaliśmy się tam. Przyświecało nam majowe słońce. I niebawem ta kobieta potajemnie stała się moją żoną.

/Michał Bułhakow - Mistrz i Małgorzata/