Stało się to, co było zupełnie nieuniknione. Cytując siebie, gówniarę młodszą o jakieś *hmm* dziesięć lat (czy coś w tym stylu), kiedy to wygarnęłam mojej Kuzynce jej „podeszły wiek” – stałam się „STARĄ KROWĄ!”. To zabawne. Nie dalej jak dwa tygodnie temu przeżywałam osiemnaste urodziny tyle, że nie moje, a Belli Swan, która ubolewała, że się starzeje i już nigdy nie będzie równolatką Edwarda (odżywiło się moje gorące uczucie do tego krwiożerczego ideału, kiedy w ostatnim tygodniu pobytu w Anglii pochłonęłam całą sagę za jednym zamachem). To śmieszne, ale poniekąd podzielam jej lęk. Nie chodzi o to, że będę na wieki starsza od mojego pijawkowatego lubego (który na szczęście nie jest wampirem i starzeje się jak na człowieka przystało – chyba, że skrywa jakieś mroczne tajemnice *myśli* To mogłoby być ciekawe. Nie ma jednak lodowatej, kamiennej skóry a tuląc mnie nie łamie mi żeber. Mniemam, że wszystko z nim w porządku). Niby to tylko liczba, kolejne urodziny. Było ich już trochę. Nie czuję żadnych oznak starości, nie wypadają mi zęby (w koszmarach ewentualnie wyrywa mi je chemica oO), nie mam siwych włosów ani pomarszczonej, suchej skóry. Nie wysiada mi serce, korzonki ani oczy (choć z tymi ostatnimi różnie bywa). Przeraża mnie to, że nie będę mogła tłumaczyć się z moich idiotycznych poczynań moją ulubioną wymówką: „JESTEM JESZCZE DZIECKIEM!”.
Nie wiem, co powinnam napisać w swoim „urodzinowym” poście. Poważnie. Zwykle po prostu siadam i piszę, co mi ślina na język przyniesie. Problem w tym, że dziś moja ślina nie podrzuca mi żadnych ciekawych pomysłów. Przysięgam, że zabiję tą jędzę, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Dam jej popalić. Wypluje i rozdepcze. Ale najpierw bezlitośnie zaleje gorącą herbatą i wyżerająco-kwaśnym sokiem z cytryny. Okey, ogar. W życiu tego nie przerabiałam. Tym bardziej, że oczywistą oczywistością jest absolutny fakt, że właśnie dziś stałam się „pełnoletnia”. Nie lubię określenia „dorosła”, bo wcale się taka nie czuję. Nie cierpię go wręcz, bo narzuca ono jakieś brzemię odpowiedzialności za siebie czy coś takiego. Nadal czuję się dzieckiem. Czuję się nim tym bardziej, że czuję, że ten post nie ma ładu i składu, a ja mam ochotę soczyście tupnąć nogą trzy razy, kucnąć w kącie i udawać przed 28 sekund obrażoną na cały świat, jakby to była jego cholerna wina, że mam pustkę w głowie.
Co mi się przydarzyło w życiu? Siedzę jakieś (na oko) 15 minut nad tym postem i odnoszę wrażenie, że w moim życiu nic się nie dzieje. Dobra, przypomina mi się moja szalona przedszkolna miłość. Wielce oddana mojemu koledze („narzeczonemu mimo woli”) latałam za nim z wózkiem pełnym lalek i wrzeszczałam: „ZACZEKAJ!”. Wcześniejszych wydarzeń nie pamiętam, niestety. Tylko z opowiadań wiem, że byłam upartym dwulatkiem i nie chciałam mówić. Choć przy moich lalkach stawałam się mówcą najlepszym na świecie, przy dorosłych uparcie na wszystko odpowiadałam „DUDEK” z groźną miną, dobitnie dającą do zrozumienia „ODPIMPAJ SIĘ PAN ODE MNIE!”. Pamiętam wakacje u babci i lepienie klopsów z błota i ganianie kotów, które doprowadzałam na skraj wyczerpania. Kolejne, co pamiętam, zaraz po narzeczonym mimo woli i błotnistych klopsikach, to nauka wiązania butów, która będzie dla mnie traumą do końca życia. Szantaż emocjonalny pod tytułem: „Jak nie zawiążesz, nie pójdziesz na podwórko” trwale odcisnął trwały ślad w mojej zmaltretowanej psychice. Kolejną traumą była nauka matmy z mamą, kiedy to łopatologicznie usiłowano mi wpakować do głowy dodawanie i odejmowanie. Oczywiście, w końcu pojęłam, po wylanych litrach łez. Teraz pojmuję nawet potęgowanie literek więc… Mamo, nauka nie poszła w las! Pamiętam też, jak strasznie irytowało mnie, że na akademii z okazji zakończenia podstawówki musiałam grać „zerówkowicza” i kompromitować się przed całą szkołą, śpiewając „Gdy widze słodyce to kwice”… -.- Pamiętam pierwsze miłosne uniesienia, uczucia ulokowane nie zawsze we właściwej osobie. Kilka razy podawane sobie z rąk do rąk serce lekko ucierpiało, jednak zostało posklejane i teraz, od dłuższego czasu, pracuje jak należy. Przetoczyłam się w życiu przez dwie szkoły, a już w tym roku, który zacznie się we wrześniu skończę trzecią *potwornie boi się yrutam*. Nie mam pojęcia, kim chcę być w przyszłości, choć niedługo będę zmuszona składać z wolna jakieś konkretne deklaracje. Nie mam pojęcia w jakim kierunku się udać, do czego się nadaję i czy w ogóle do czegoś się nadaje. Oczywiście, pytaniem zasadniczym jest to, czy w ogóle zdam *zakazane słowo*… *skrobie się za uchem*. Miałam już nie tragizować w związku z tym, zbliżającym się wielkimi krokami wydarzeniem, więc posłusznie się zamknę.
Moje życie jest nudne, a zadręczanie przypadkowych czytelników idiotycznymi anegdotami w moje własne urodziny jest czymś zupełnie niedorzecznym. Napomknę tylko, że jeśli nikt nie ma dla mnie „przyjęcia niespodzianki”, co na szczęście mogło się zdarzyć tylko Pati (w życiu nie zapomnę tej miny! *hahhaha* Buźka dla Patrycji! ;*), to moim jednym zadaniem na dziś jest oddanie krwi razem z Martynką i robienie ciamciaramcia zderzeń lodami czekoladowymi i śmietankowymi oraz ewentualny sprint w konkurencji zwanej „zaginanie czasoprzestrzeni w ucieczce przed rozjuszonymi krowami”. Będę też musiała nastawić się psychicznie na moje jutrzejsze sztywniak party z rodzinką, podczas którego oszaleje, czego jestem pewna na 9876543456789098765 procent.
Nie czuję się dorosła. Mam nadzieję, że pod presją daty nie będę musiała nagle stać się nudna i zdziwaczała. -.- Chcę jeszcze pobyć tym głupim dzieciakiem, który ciągle we mnie siedzi!
Na usta ciśnie się stwierdzenie, że każdego czeka ten dzień. Jednak nie tak dawne wydarzenia, które ukazują kruchość losu i jego przewrotność nakazują mi się zamknąć, więc szybko i boleśnie gryzę się w język.
Tak strasznie za Tobą tęsknię.
Ściskam wszystkich urodzinowo i lecę utoczyć sobie krwi!
Din(a)ozaur
MUZYKA:
VOX - Bananowy song