piątek, 9 lipca 2010

# 149, "I wtedy zostałem sam."

Jest godzina 6:05. Nie śpię. Trafia mnie jasny szlag.
Spałam, żeby nie było, że nie. Szlag mnie bierze z innego powodu.
Wstanę i chlusnę sobie w twarz lodowatą, cuchnącą chlorem wodą. Głośno szurając butami, pomaszeruję do pokoju, zadzwonię do mamy, popłaczę się trzy razy. Zrobię sobie zupkę warzywną, bo mamy piątek, więc o kurczaczku dziś zapominam. Jak zwykle, wypiję X szklanek soku truskawkowego. Albo zjem kanapkę z dżemem wiśniowym. Kolejność bez znaczenia. Później pojadę, wyślę kartkę, zrobię zakupy i uzupełnię zapasy nektaru brzoskwiniowego o jedną sztukę, która zdecydowanie wystarczy. Kupię też ciastka pszenno - owsiane, nadmuchany brytyjski chleb i muffiny. Później wrócę do przyczepy i niczym duch, niezauważona, wślizgnę się do środka i zamknę drzwi. Posprzątam, albo nie. Wejdę na widoczny, albo nie. Może pośmieję się z idiotycznych zdjęć na nk, zirytuję się przeglądając Demotywatory, uśmiechnę się delikatnie lewą stroną twarzy do monitora siedząc na Komixxach, będę klikać "Konsultuj ponownie" na Facebooku i zachwycać się tymi głupimi powiedzonkami z aplikacji "specyficznie". A może nie? Pewne jest to, że włączę muzykę i znów będę się wkurzać i płakać na zmianę. Położę się. Może zasnę, może nie. Będę się walać z kąta w kąt. Obudzę się wieczorem z mokrymi oczami. Zerknę na butelkę stojącą na półce i naleje sobie do szklanki. Zakręci mi się w głowie. Pokłócę się, z Tobą, z Tobą albo z Tobą. Pomaluje paznokcie, zdrapię, znów pomaluję. Obejrzę jakiś film. Położę się i będę gapić się w sufit, myśląc, co zrobiłam wartościowego tego dnia, pomijając fakt bardzo twórczego spania i powiedzenia kilku zdań do komputera. Pójdę spać. Obudzę się z krzykiem i nie poznam własnego głosu. Bo po co go używać, jeśli nie ma się do kogo?
No, bystrzaki. Kto zauważył, że używam tylko liczby pojedynczej?


Facebookowy Coelho na dziś:
"Z wiatrem będzie mu posyłać pocałunki, wierząc,
że wiatr muśnie jego twarz i szepnie mu do ucha,
że ona ciągle żyje i czeka." - Alchemik
*serduszka*

13:00
Okey - dokey, mam depresje, bo wygrzebałam wszystkie orzeszki w czekoladzie z jakiejś nędznej, śmierdzącej mieszanki. Nie umiem gotować, w lodówce same mięcho i dżemy = nie ma jedzeniaa! A ja łażę nienażarta, powoli się zataczam i nie wyrabiam na zakrętach. Z gwinta piję nektar brzoskwiniowy i czytam różne blogi. Marzę o facecie w mojej przyczepie i gorących pocałunkach. Damn it!

13:33
Bolesny skurcz w łydce. Chyba pora ogarnąć. Umyć włosy. Pozwolić ściekać zimnym kropelkom po kręgosłupie. Pora wystawić bladą skórę na słońce, złapać za rower i polecieć hen, przed siebie.
+
Naprzeciw wszystkim przeciwnościom,
Wiesz, bo ból i strach mnie nie raz dotkną,
Przed sobą nie ucieknę, przed sobą się nie schronię,
Miasto samotności jest moim domem,
W ciemności chcę wydrapać światło, o tym marzę,
Chce przestać być pękniętym zwierciadłem Twoich marzeń,
Kochać życie i nie być przez życie kochanym,
Chcę zabliźnić na zawsze bolesne rany,
To wszystko tak blisko i zarazem tak daleko,
Sen kształtuje sie pod zmęczoną powieką,
Doszedłem do dna żalu, tu nie widać jutra,
Niech muzyka zagra smutnie wśród szarego popołudnia.
/Pih - Nie żałuj mnie/
14:33
Okey! Poczułam przypływ mocy! Napełniłam się świeżym powietrzem i wyrwałam się ze szponów tego potwornego, stęchlizną zalatującego, które wypełnia nagrzaną do oporu przyczepę. Wylazłam na podwórze, od razu przygrzało w głowę słoneczko. Anglia niby, a taki skwar, że o ja pitole. Krótko i zwięźle, bo się śpieszę: mam zamiar w pełni wykorzystać ten czas, jaki mi tu pozostał w tym piekle (dziewięć potwornie długich dni -.-), na samodoskonalenie. Nie mam pojęcia, co w tym kierunku będę robić, ale coś muszę, bo spędzanie całych dni w przyczepowej saunie to tak przypał trochę *drapie się po głowie*. Mam trochę roboty, parę spraw do załatwienia. Na teraz - zadzwonić do mamy! Co później, się zobaczy.
Dina REAKTYWACJA! Moc jest ze mną! Dam radę! (chyba) (na wszelki wypadek trzymać kciuki!). Lecę, do wieczora!