Można powiedzieć, że poniekąd wszystko nabrało jakiegoś tempa. Na myśl, że zostały już tylko 4 dni o mały włos nie dostaje palpitacji serca, arytmii, migotania przedsionków, zawału, czegokolwiek. Latam ze szczęścia, a poziom endorfin jest tak olbrzymi, że brakuje słów, by powiedzieć w jakiej euforii żyję ostatnimi dniami.
Zebrałam się w końcu i przesłuchałam kupione w Tesco płyty (wcześniej nie miałam weny, żeby się do tego zabrać). Oglądam filmy (wczorajszy wieczór: The Boat That Rocked – kocham ten cudowny soundtrack!), jakiś czas temu obejrzałam po raz kolejny The Time Traveler’s Wife, który po raz kolejny wycisnął ze mnie potężną dawkę łez (na przeczyszczenie spojówek) oraz The Way To Remember, który jest lepszy niż gaz łzawiący pod tym względem. Planuję jeszcze obejrzeć The Fountain oraz po raz kolejny Remember me, który szczególnie przypadł mi do gustu. Żeby nie było, że nic, tylko leżę i filmy oglądam, przeczytałam też Zmierzch, bo Mistrz i Małgorzata leży w przyczepie i nie chce mi się zwyczajnie po niego iść -.- Zaczęłam czytać „Mroczną Połowę” Stephena Kinga, ale ciary mnie przeszły po ośmiu stronach i jak nędzny robak-tchórz – spasowałam. Chciałam „połknąć” do czasu powrotu do Polski (jak to cudownie brzmi!) jeszcze Przed Świtem, ale okazało się, że tego e-booka nie mam *zrozpaczony*. Do tego czasu zadowolę się Intruzem Meyer, którego do tej pory nie przeczytałam.
Warto wspomnieć, że przyjechała tu koleżanka, która jest ode mnie młodsza o rok, a wygląda na starszą o jakieś 6 lat -.- Poczułam się jak dziecko, pomimo że do „osiemnastki” pozostało TYLKO 9 dni. Taaa, czuję zew dorosłości *istna kpina* Mam jednak plany na ten jakże szczególny i niesamowity dzień *dajcie spokój* Zamierzam wybrać się do punktu krwiodactwa i utoczyć sobie trochę krwi. Może skoczę gdzieś z kimś. Może poślęczę w domu. Najważniejsze, że w końcu będę w Polsce.
Dni są długie i zupełnie szare, wypełnione niepojętą pustką. Z cicha zabzyczy jakaś mucha, która wpadnie i wypadnie, na krótko zmąci gęste powietrze. Chłodny wiatr drażni skórę, promienie słońca nie mają siły, by przebić się przez płaszcz ciężkich chmur. Ostatnio pogoda płata figle i dość często siedzę w drzwiach z kubkiem gorącej zupki instant kurczakowej i podziwiam cudowny, zimny deszcz lejący się z kłębiastych obłoków. Marzę o burzy z piorunami, miłosnym uniesieniu i ciepłych palcach ściskających moją dłoń. Szalonej gwałtowności, dzikiej radości, rozochoconym dotyku i pragnących oczach.
+ SZLAG, SZLAG, SZLAG! ŻADNYCH KONCERTÓW?!
HEY, HEY, HEY - zagraj w Gda!
Leonard Cohen - Dance me to the end of love