czwartek, 3 listopada 2011

# 294, tak jak zawsze

Mam dziwne wrażenie jakbym znów zaniedbywała bloga. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mogę jedynie ze skruchą przyznać, że moje życie nabrało cudownego, szaleńczego tempa. Dzieje się tyle różnych fajnych, miłych rzeczy - zupełnie nowych i poznawanych z wielką radochą. Jedynym, co niestety się nie zmienia, jest nawał nauki i moja niechęć do niej.
Och, dlatego ludzie nie rozumieją! Zakazany owoc smakuje najlepiej! A jak się każą uczyć, to taaak się nie chce. No weźmy chociaż te babki, które nie miały wstępu na uniwersytety. Nie miały, a chciały się uczyć za wszelką cenę. I się uczyły, dostały się na uniwersytety. No i teraz my, współczesne ignorantki, nie jesteśmy wdzięczne feministkom z XX wieku za ich wyczyny rewolucyjne, a coraz częściej zastanawiam się, co ja robię na uniwersytecie... Albo raczej czego nie robię?
Ok, właśnie teraz twórczo zabiorę się za moją prezentację o wojnie stuletniej (u lalala). Jutro muszę pocisnąć cholerną interpunkcję do popołudnia, później zrobię sobie (kolejną) chwilę luzu. Jeszcze praktyczna, KZ wisi w powietrzu. No cóż. Jedno mogę rzec...
MAAAAMOOOOO, JAAAA CHCĘĘ DO DOOOOMUUU!
Przydałoby się więcej kasy, więcej wolnego czasu na małe, kochane przyjemności, więcej nauki skutecznej (bo jak tak dalej pójdzie to mnie ze studiów wyleją... -.-). Nie no, jestem osom. Ten wycisk może mnie cmoknąć w mój zajebiście hardkorowy tyłek. Idę działać. I tak nie zasnę.

Serwuuus,
Wasza Dinka.