Pozdrawiam noworocznie, Kleo.
czwartek, 31 grudnia 2009
# 21, czyli kupka noworocznych życzeń i tym podobne
Pozdrawiam noworocznie, Kleo.
środa, 30 grudnia 2009
# 20, czyli kilka słów o przemocy
# 19, czyli nastolatek w ciąży
wtorek, 29 grudnia 2009
# 18, czyli czysta prawda o książkach
niedziela, 27 grudnia 2009
# 17, czyli o poszanowaniu dla tego, co posiadamy
sobota, 26 grudnia 2009
# 16, czyli krótko i na temat o chwili obecnej
# 15, czyli rodzinne święta
# 14, czyli o męczennikach i kościele
Kościół w dniu dzisiejszym obchodzi pamiątkę męczeńskiej śmierci św. Szczepana. Ksiądz na mszy nawołuje do wierzenia mimo wszystko. Apeluje do siedzących w ławkach wiernych, żeby nie zatykali uszu i nie pozostawali obojętni w kwestii wierzenia. Wierni słuchają, śpiewają kolędy, idą do domu, a tam oddają się szarej codzienności i mają tydzień przerwy od Boga.
Dzisiejszy świat tak pędzi, tak szybko się zmienia. Wypełnia go tyle zła, przemocy. Z mediów dowiadujemy się o kolejnych zamachach w Iraku, o kolejnych martwych żołnierzach. Zostajemy osaczeni reklamami alkoholu, papierosów, nakładek wibracyjnych i innych takich. Ludzie szaleją w wirze pracy, aby zapewnić utrzymanie sobie i swojej rodzinie. Inni przechodzą na złą stronę mocy i upadają na dno, dzięki wspaniałej pomocy taniego wina, ruskich fajek i innych nielegalnych używek. Aby sztachnąć się albo wypić jeszcze jeden łyk mogą nawet okraść. Turla się taki człowiek po parkach, obrzyguje ławki, śpi pod drzewem we własnych sikach. Czy aby na pewno człowiek? Nie dość, że zostawia tą część życia, w której wychowali go rodzice, to jeszcze gubi twarz człowieka i staje się śmieciem, bo nawet zwierzę ma w sobie więcej godności. Z chrześcijańskiego stylu życia pozostaje w nim tylko westchnienie: "O Boże, zabrakło mi na wino".
Ale wracając do Kościoła. W sumie, Kościół nawołuje do walki ze światem. Mamy walczyć z tym co nas otacza, czym zostajemy odurzeni. Ksiądz na mszy mówi: Potrzebne nam takie świadectwo, jakie dał nam Szczepan, który umiał wybaczyć swoim oprawcom i poniósł męczeńską śmierć w imię Boga. Pojedynczy człowiek tak niewiele może zdziałać. Może jedynie zadbać o siebie. A jakże niewielu znajduje na to czas.
Chrześcijaństwo w dzisiejszych czasach to prawdziwa sztuka. Pozostać wiernym prawdom Kościoła i nie tylko mówić, że wierzę, ale naprawdę wierzyć to sztuka na miarę Herkulesa.
Taka krótka refleksja wywołana dzisiejszym kazaniem.
Pozdrawiam, Kleo.
piątek, 25 grudnia 2009
# 13, czyli kilka słów o drapieżnym społeczeństwie
Przyszło mi na myśl ciekawe porównanie. Człowiek jako zwierzę. I to nie jako byle jakie zwierzę, ale jako najgroźniejszy z drapieżników.
Ludzie także należą do biologicznego łańcucha. Jesteśmy ssakami, tak jak niedźwiedź, żyrafa, pies czy lew. Od zwierząt różni nas jednak to, że one mają instynkt a my mamy rozum i co więcej, dane nam jest umieć z niego korzystać. Dlaczego więc, czasem w amoku zdarzeń budzą się w nas nieludzkie, zwierzęce odruchy? Dlaczego zapominamy, że jesteśmy ludźmi? Dlaczego, czasem po trupach, dążymy do celu, zdobycia władzy i pieniędzy? Dlaczego dajemy się opanować takim żądzom jak pieniądze, uzależnienia? Zachowujemy się jak sępy przy padlinie - byle się najeść, egoistycznie patrzymy tylko na czubek własnego nosa. MY, czyli ludzie. Nie liczy się nikt dookoła tylko JA i MÓJ idealny świat oparty na pustych namiętnościach. Co dadzą nam pieniądze, dobra posada w pracy, najlepsze oceny w szkole i zakichany pasek na świadectwie, który jest tak właściwie tylko paskiem, a nie zawsze odzwierciedleniem naszej wiedzy, kiedy zaginie w nas człowieczeństwo i staniemy się hienami - rządnymi krwi padlinożercami, bez przyjaciół, rodziny. Głupim samotnym zwierzakiem. Otoczymy się stadem innych wrednych hien, które z pazurami będą rzucać się na nasze interesy. My sami przeciwko całemu stadu wygłodniałych bestii, które polują na nasze bezsensowne "szczęście". Nie ma się co łudzić - pojedyncza jednostka nie ma szans na wygraną. I wtedy zostajesz sam. Tracisz sens życia i nagle dostrzegasz, że masz tylko swoją szmatławą samotność, na którą tak długo pracowałeś.
Taki lew czy inny zwierzak polujący na swoje pożywienie przy ludziach jest słodką przytulanką. Każdy człowiek, którego owładnęła mania posiadania i sławy jest najgorszym drapieżnikiem. Aby powiększyć swoje ego, poluje na nasze szczęście, o które tak bardzo walczymy.
Czy warto zgubić człowieczeństwo i stać się dziką bestią, aby móc pokazać, że jestem ważny i umiem sobie razić w życiu?
"Popełnił zbrodnię: zabił człowieka! W sobie." - Lec, proszę państwa.
Pozdrawiam, Kleo.
+ spotykam się z pierwszymi miłymi słowami na temat bloga. niezwykle to miłe ;) dziękuję wszystkim Wspierającym.
# 12, czyli o trosce o drugiego człowieka
Dzisiaj trochę o trosce o innych ludzi. Ale nie o takiej trosce o jakiej Wam się wydaję, że myślę. I tu Was mam!
Zastanawia mnie to. Ludzie tak narzekają, że jest im ciężko, że mają tyyyle problemów i tak im źle w ich życiu. Dlaczego zamiast zająć się swoim życiem, próbują podnieść się na duchu i "otaczają troską" innych ludzi, którzy żyją obok nich? To naprawdę intrygujące. Taka pokrzywdzona przez życie dziewczyna/pokrzywdzony chłopak tak bardzo interesuje się życiem wszystkich dookoła, zamiast zająć się swoim zakichanym interesem.
I siedzi i gada. "Ona ma pryszcze, fuuuj!" albo "On ma brudny/stary/śmierdzący/brzydki sweter" czy też "Tamten wygląda jak fujara". Błagam, przecież to ich pryszcze i ich problem! Jak będą chcieli to sami sobie z nim poradzą. Jestem przekonana, że bez tych komentarzy byłoby im nawet łatwiej i przyjemniej. A jeśli już ktoś czuje tak silną potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami to niech podejdzie do osoby, o którą tak bardzo się troszczy. No dlaczego nie podejdzie do niej, tylko obgaduje aż mu uszy płoną?! Nie mogę tego pojąć. Taka wielka miłość i ubolewanie nad tym, jaka ta osoba jest biedna i pokrzywdzona przez los. Dlaczego nie podzieli się swoim obrzydzeniem z tym kimś tylko z przyjaciółką, chichocząc pod nosem. Te głupie komentarze tylko wbijają szpilę w plecy. To nie jest fair. Zamiast grzebać się w brudach cudzego życia, najlepiej zająć się swoimi śmierdzącymi sprawami - tym się nikogo nie zrani.
Sami nie jesteśmy idealni i nikt z nas nie lubi, kiedy ktoś nas krytykuje. Niech każdy przed sobą przyzna się, czy kiedyś dobił tak kogoś; niech przemyśli w jaki sposób to zrobił i czy sam by chciał zostać w taki sposób potraktowany. Założę się, że wcale by nie chciał i gdyby ktoś go tak potraktował to usiadłby w kącie i zaszlochał nad swoim podłym losem.
Traktujmy innych tak, jak sami byśmy chcieli być przez nich traktowani. Nie wymagajmy od ludzi więcej niż wymagamy od siebie samych. Niech bilans się wyrówna - bierzmy tyle, ile daliśmy. Nie tylko tego dobrego, ale też przykrego.
Pozdrawiam, Kleo.
+
zasłuchuję się w:
Coma - Zero Osiem Wojna
# 11, czyli pasterkowe olśnienie
Właśnie wróciłam z pasterki. Co ciekawe, całą mszę przysypiałam i zamiast modlić się o pokój na świecie i żeby ludzie w Iraku nie umierali, modliłam się aby nie zasnąć, nie przewrócić się i nie zacząć chrapać. Dobry temat do modlitwy na pasterce.
Aby rozbudzić mój zaspany mózg zmuszałam go do myślenia na kontrowersyjne tematy. Myślałam o homoseksualistach, nastolatkach w ciąży, nastolatkach uwikłanych w kradzieże, narkotyki i inne niepotrzebne światu szajstwa, kiedy nagle zaczęłam zastanawiać się nad sobą. Nad moją własną wiarą.
W sumie temat na czasie, jakby nie było. Mamy święta - czas radości z narodzenia Małego Jezuska. Piękny czas miłości, wybaczenia, prezentów, zakupów, gotowania. Dla wielu ludzi święta straciły swój urok, a stały się czasem większych wydatków, zabiegania. Wydaje mi się, że dla mnie nie tylko ten czas stracił znaczenie... nazwę je ponadprzyziemnym. Chyba zagubiłam się w tym.
Myślę, że nie odkryję Ameryki stwierdzając, że Bóg i Kościół niewiele znaczą w życiu młodzieży. Nie szufladkuję tu ludzi, nie. Jednak bacznie obserwując widzę, że ta cała otoczka i świętość ginie w obecnych czasach. Młodzież myśli o seksie, piwku na imprezie, a jeśli nie o innych, gorszych rzeczach. Nie każdy, bo znam osoby, które celebrują świętość tej sfery życia. Szanuję ich, bo zachowanie tej tradycji i wiara są wystawiane na ciężką próbę.
Chyba przez pewien czas i ja zboczyłam z tej właściwej drogi. Nie mam zamiaru się tu publicznie spowiadać z moich grzechów, bo blog to nie konfesjonał. Przyznaję jednak, nie przed Wami, a przed sobą, że nie wszystko, co robiłam było zgodne z przykazaniami Boga. Chyba każdy z nas ma prawo zbłądzić. Tylko czy każdy będzie miał odwagę przyznać się do błędu i wrócić na dobrą drogę?
Ten magiczny i święty okres Adwentu a teraz Bożego Narodzenia chyba coś we mnie zmienił. Nie wiem, czy to przypadek. W każdym razie poczułam coś nowego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ruszyło się we mnie sumienie. Poczułam potrzebę słuchania Ewangelii, spowiedzi. Nie jestem super wierząca. Nie mam zamiaru takiej zgrywać. Nie ogarniam wszystkich prawd Kościoła i nie uznaję wszystkich Jego nakazów i zakazów. Mimo, że za katechizm dostałam 6, nie znam go całego na wyrywki. Mimo, że wiem, że trzeba się poprawiać, nie umiem naprawić swoich wszystkich błędów. Nie ma co się okłamywać, nie jestem przykładem chrześcijańskiego ideału.
Moje pasterkowe przemyślenia czasem ogarniają każdego z nas. Myślę, że słabemu człowiekowi jest potrzebna jakaś siła, która pomoże mu iść przez życie i rozumieć świat. Dla jednych to Budda i jego myśli, dla innych Allah, dla innych jeszcze inne bóstwo. Myślę, że skoro nasi rodzice na chrzcie powierzyli nas w ręce Boga i skoro już do niego należymy, to warto złapać Jego dłoń i pozwolić Mu prowadzić nas przez życie.
Kurczę, brzmi to jak kazanie obłąkanego księdza. Ale skoro tak się rozpisałam, to niech tak zostanie. Będę miała ten post na pamiątkę dziwacznego natchnienia.
Pozdrawiam, Kleo.
P.S: Odskakując od tematu. Jak wspominałam, na pasterce padałam ze zmęczenia. Dosłownie zasypiałam na stojąco. A teraz, kiedy mam w zasięgu wzroku cieplutkie łóżko z dzisiaj zmienioną pościelą, sen odszedł i oczy mam szeroko otwarte. "Złośliwość rzeczy martwych", zakładając, że sen jest martwy.
czwartek, 24 grudnia 2009
# 10, czyli o świątecznym żołądku
Rodzinne święta. Daddy pochrapuje na kanapie, Mammy ogląda coś w TV, Braciszek przed komputerem, ja przed komputerem, Najmłodsza śpi. Rodzinne święta.
Nie no, nie będę narzekać. Były życzenia, opłatek, kolacja (cholera, mak w zębach!), prezenty, kolędy i pogaduszki. Po czym wszyscy ułożyli się do błogiego, zimowego snu. No tak, pełne brzuszki to można spać, nie? To też jest forma rodzinnego spędzania świąt.
Tak w ogóle to zastanawiam się, jak święta to robią, że człowiek może w siebie tyle jedzenia wcisnąć. Coś niesamowitego. Jakby żołądek przekraczał prawa fizyki i chemii i wszystkich innych głupich i niezrozumiałych rzeczy i rozciągał się do rozmiarów bezdennego worka na prezenty Świętego Mikołaja. Człowiek szykując potrawy wszystkiego smakuje, żeby sprawdzić czy to ten smak. Później na Wigilii je wszystkiego po trochu i je i je i je. A później dostaje kupę prezentów, w tym również słodycze. I znów je. I jeszcze później dojada. I.. i... i... Je!
Ciekawe, czy jest jakaś granica pojemności świątecznego żołądka? Naprawdę mnie to intryguje.
Tak, wiem. Ilość postów na blogu wskazuje, że bardzo rodzinnie spędzam te święta. Nie oceniajcie mnie po tym, proszę. Chyba jednak wolę pisać głupie notki niż słuchać cichego pochrapywania i oglądać TV, w której ostatnio kompletnie nic nie ma.
Pozdrawiam, Kleo.
# 9, czyli zamieszanie w kuchni i świąteczne porządki
Czuję, że powinnam teraz krzątać się po kuchni i pomagać mamie, ale nie mam do tego weny. Siedzę i perfidnie się obijam. Myślę o tysiącach spraw, o pogodzie, ludziach, kradzieży choinek i o wszystkim innym, pomijając kuchnię i przygotowania do kolacji. Taaak, kochana córka. Najstarsza z rodzeństwa pomaga rodzicom w gotowaniu i sprzątaniu.
A jeśli ja się boję kuchni i jestem antytalentem kucharskim? Chcą się wszyscy na święta potruć moimi wyrobami? Są dziwni. Ja chcę te święta przeżyć. Bez rewolucji żołądkowych i innych takich. Od kuchni trzymam się z daleka.
Nie można być dobrym we wszystkim. Ja mogę wycierać kurze, mogę segregować makulaturę i niemakulaturę, odkurzać, zmywać podłogi. Generalnie mogę robić wszystko. Tylko nie gotowanie!
No, ewentualnie mogę wałkować ciasto. I zaklejać pierogi. Albo kroić bakalie - to tylko w ostateczności, kiedy nikogo nie ma w polu rażenia. Kiedy JA siekam orzechy, wszystko lata po kuchni aż pod sufit - orzechy, ale jakby tego było mało, fruwają też noże, deska do krojenia i wszystko, co jest w zasięgu mojego wzroku. Tak. Jestem prawdziwym talentem. Nikt nie rządzi w kuchni tak jak ja.
A jeśli jesteśmy w temacie sprzątania to muszę się pochwalić. Wczoraj wywaliłam 3 GB muzyki w 2 godziny! Yeah!
I wywaliłam 5 kg makulatury z biurka. Znalazłam nawet kartkówkę z gimnazjum. "Bardzo potrzebna rzecz", z pewnością.
Pozdrawiam, Kleo.
# 8, czyli trochę świątecznie.
In diem Christi Natalem omnia bona, valetudinem, felicitatem,
longam vitam, amorem Vobis exopto Kleo.
Felicem Annum Novum!
***
No to mamy Wigilię. Jeszcze ogrom pracy przed kolacją, kolędami, prezentami i wspólnym siedzeniem przy stole. W domu pachnie makowcem, pleśniakiem, kluskami z makiem, rybami, barszczem, bakaliami. Zapach mojego świątecznego domu. Zapach, który tak bardzo kocham.
Będziemy sobie dziś życzyć spełnienia marzeń i wszystkiego, co najlepsze.
Ja Wam z tego miejsca życzę spokojnych, zdrowych i pełnych miłości Świąt Bożego Narodzenia spędzonych z rodziną. Życzę Wam, żebyście wiedzieli, do czego dążycie i aby cele zawsze były pewne a droga do nich łatwa. Życzę też spełnienia marzeń, wiele uśmiechu, pogody ducha, radości i jak najmniej niepowodzeń. Życzę Wam też, abyście umieli radzić sobie z tymi niepowodzeniami. Abyście z odwagą szli przez życie i nie bali się zmian. Lojalnych przyjaciół i wielkiej miłości, która będzie dla Was oparciem i najlepszym przyjacielem. No i udanego, wystrzałowego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! :*
Pozdrawiam świątecznie, Kleo.
środa, 23 grudnia 2009
# 7, czyli o hybrydzie samosprzątającej
Dziwaczne uczucie: być połączeniem bałaganiary i pedantki. Z jednej strony, żyję w syfie i gromadzę całe tony różnych śmieci (bo to się jeszcze na pewno kiedyś przyda), zagracając ciasną przestrzeń życiową a z drugiej strony nachodzą mnie nieopanowane napady szału na sprzątanie. Wywalam wtedy całe sterty makulatury, biegam ze ścierką, odkurzam, pucuję. Jestem w stanie wyrzucić zawartość mojego zapapierzonego biurka na ziemię (!) i przejrzeć wszystkie świstki (?!), wywalić 75% tych wszystkich śmieci do kosza a resztę zapakować w szuflady. Albo potrafię opróżnić szafę (czyt. zgarnąć ręką wszystko na podłogę) a później poukładać wszystko w idealne kostki i włożyć do szafy.
Ciekawe jest porządkowanie plików w komputerze, bo i to mi się zdarza. Siadam wtedy przed komputerem i nagle staje czas. Ślęczę, przeglądam każdy folder, wszystkie 4548466152 zdjęć (w przybliżeniu :D), przesłucham każdą piosenkę zanim umieszczę ją w Koszu (bo przecież może jeszcze kiedyś jej posłucham z miłą chęcią). Mija kupa czasu, który mogłabym jakoś bardziej twórczo spędzić, marznę w nogi i orientuję się, że nie przekopałam się nawet przez połowę tego burdlu.
Co najciekawsze, po takim sprzątaniu jestem tak zmęczona jakbym przebiegła maraton. Może nie tyle zmęczona fizycznie co psychicznie. Boli mnie głowa, na nic już nie mam siły i jestem ogólnie rozbita. Najgorzej, kiedy to zmęczenie dopadnie mnie gdzieś w połowie pracy i nie chce mi się kończyć tego, co zaczęłam. W efekcie powstaje bałagan większy niż był zanim zaczęłam porządki.
Oczywiście, po kilku dniach od sprzątania wszystko wraca do stanu poprzedniego. Zbiera się nowa góra "na pewno potrzebnych rzeczy".
Ciężkie jest życie bałaganiarza pedanta. Uwierzcie mi, naprawdę ciężkie.
Pozdrawiam, zakopana w śmieciach Kleo.
+ zasłuchuję się w:
george michael - freedom.
# 6, czyli pamiętnikowe zapiski
Cześć.
~9:20
Jest rano pierwszego z wolnych dni. Siedzę bez stresu, zrelaksowana jak nigdy. Nikt mnie nie budzi: ani tata, ani siostra, ani nawet przeklęty budzik. Śpię do której chcę, nie uczę się, obijam się i opycham się czekoladą. Uśmiecham się do siebie i popijam gorącą, parującą mi na okulary miętę. Robi mi się ciepło i błogo.
Idą święta.
~10:22
Wylegiwanie się przed telewizorem jest takie przyjemne. Zwłaszcza, kiedy ma się go tylko dla siebie. Cisza, spokój. Kolejna szklanka mięty. Mogłabym tak cały czas.
Szkoda tylko, że czeka tyle roboty. Trzeba się w końcu za coś zabrać.
+
Lenka - The show ;>
~10:31
ŚNIEG PADA! ŚNIEG!
wtorek, 22 grudnia 2009
# 5, czyli o uzależnieniu od telewizora!
To znowu ja.
Stwierdziłam dziś, że jestem uzależniona od TV. Od CSI: Las Vegas, House'a, Cold Case, Without a trace i Kuby Wojewódzkiego. Przez tydzień byłam odcięta od szklanej pułapki i byłam rozdrażniona, podenerwowana i w ogóle cuda niewida.
Na całe szczęście, Daddy dziś sprowadził antenę i na święta nie zostanę odcięta od "źródła". Super to brzmi - Święta przed TV. Kij w to, Agathy Christie i miliona innych filmów sobie nie odmówię. Nie dam rady :(
W tym roku po raz kolejny (w ubiegłoroczną wigilię na TVN - pamięć niezawodna :D) - "Shall We Dance" z J.Lo i Gere'em, tym razem na TVP2. No to to już przegięcie, ale pewnie i tak obejrzę :D
Spokojnego wieczoru.
Kleo.
# 4, czyli o szkolnej wigilii i o tym, co z nią związane
Cześć Wam.
Fajny dzień. Spędzanie czasu z fajnymi ludźmi to naprawdę fajna sprawa. Dzisiejszy dzień uświadomił mnie, że mam najlepszą klasę na świecie. Zawsze wiedziałam, że są fenomenalni, ale wspólna wigilia mnie w tym utwierdziła. Śmianie się, wygłupy, łamanie się opłatkiem, życzenia. Usłyszałam dziś wiele ciepłych, życzliwych słów. Ta klasa to świetna sprawa.
Nasza biochemowska choinka + plecy Duz. :D
Teraz siedzę w domu, w kochanym fotelu, przed kochanym komputerem i cieszę się myślą, że jutro nie ma szkoły. I pojutrze i przez najbliższe dni. Napawa mnie to takim optymizmem, że mam ochotę skakać pod sufit. Ostatnimi czasy szkoła naprawdę daje w kość. Odczułam porządnego kopa przed przerwą świąteczną. Pod koniec jednak odrobinę luzu, także już trochę odpoczęłam. Jednak te kilka dni na pewno nam wszystkim dobrze zrobi. W końcu zmęczony rozumek nie przyjmuje nic do wiadomości :P tak więc cieszmy się i radujmy, że w końcu mamy spokój! (chociaż na trochę ;))
+ galaretka z owocami Dagi i moja cieszyła się powodzeniem. Debiut kucharski!
FOTO.
+ moje świąteczne złote karpiki: Manfred i Guciek pozdrawiają :)
Pozdrawiam, Kleo.
+ muzycznie
Myslovitz - Przebudzenie
Linkin Park - New devide
poniedziałek, 21 grudnia 2009
# 3, czyli o niczym specjalnym
Cześć Wszystkim.
W miarę spokojny dzień. W szkole już przedświąteczny luz czuć od dłuższego czasu (nawet na angielskim śpiewaliśmy piosenki świąteczne - święto!) . W sumie to pozytywne, że przed świętami mamy taki bezstresowy czas. Jutro klasowe wigilie - czas kiedy przy tonie słodyczy rozmawia się przez stoły z pełną buzią najczęściej. Pomimo tego, że będziemy objadać się jak świnie, spędzimy miłe chwile, ostatnie wspólne w tym roku.
Tak, kolejny rok coraz bliżej. Zbliżają się wielkimi krokami urodziny. Próg papierkowej dojrzałości. "Osiemnastka". Tak, szczerze mówiąc, nie wiem czy to fajne czy przeciwnie. Z jednej strony cieszę się. Będę mogła "legalnie" robić wiele rzeczy. Jeździć samochodem (czego nie mogę się doczekać) czy bez zgody rodziców iść do tatoo studio i strzelić sobie dziarkę. Wiek niedojrzały, ujmę to tak, stawia wiele barier, które "18" przełamuje. Fajna sprawa. Tylko z tym łączą się również obowiązki. Teraz nie będzie można tłumaczyć się, że jestem jeszcze dzieckiem, że jestem jeszcze za wielką gówniarą, aby ponosić odpowiedzialność za swoje postępki.
No i kwestia "imprezy". Szczerze mówiąc, obawiam się tego. Tego chyba najbardziej. Znam ludzi, znam ich czasem głupie i dziecinne wybryki i chyba nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Tym bardziej, że głupota moich znajomych mogłaby narobić problemów rodzicom. Może faktycznie powinnam kilka zaufanych osób zaprosić do knajpy i posiedzieć w gronie tych, których naprawdę lubię. Przecież nie jest przymusem zapraszanie na głowę całej klasy, ich osób towarzyszących i pilnowania ich aby nie narobić sobie przypału.
Tak chyba zrobię.
+
plastelinowe cudaki.
Pozdrawiam, Kleo.
+
to mnie cieszy:
kayah & bregowic - to nie ptak.
niedziela, 20 grudnia 2009
# 1, czyli słowo na dzień dobry
# 2, czyli idea prezentów.
To jeszcze raz ja.
Witanie mamy już za sobą. Teraz można przejść do konkretów.
Czym są tak naprawdę prezenty? Co one znaczą? Kupując je staramy się, aby sprawiły przyjemność, cieszyły. Dajemy sobie prezenty w domu, w pracy, na urodziny, z okazji Świąt (które zbliżają się nie niosąc ze sobą nic oprócz strat materialnych, ale o tym innym razem). Czasem mamy sprawić prezent komuś, kogo tak nie do końca znamy. Dopytujemy co chciałby dostać, z czego by się ucieszył. Za wszelką cenę chcemy wstrzelić się w gust tej osoby, nie chcemy, aby nasz prezent nie dał radości, więc pytamy, pytamy, pytamy. W tym wszystkim gubi się idea dawania sobie czegokolwiek. Zawsze kojarzyłam prezenty z tajemnicą, napięciem i adrenaliną rosnącą z każdą chwilą i z niecierpliwym zrywaniem kolorowych papierów z pudełek. Obecnie słyszymy tylko: mam już twój prezent. Jest świetny... bla bla bla. Zaczyna się gadanie i opisywanie cudowności naszego zakupu. Nie wiem, czy tylko ja tak czuje, ale zastanawia mnie to. Przecież prezent to drobnostka, coś co ma być NIESPODZIANKĄ, a nie skonsultowanym przedmiotem z osobą, która ma go dostać.
Niech prezent znów stanie się prezentem.
Pozdrawiam, Kleo.