niedziela, 25 kwietnia 2010

# 81, "Równe szanse"

Felicja wychyliła głowę zza kurtyny. Zobaczyła około dwustu osób usadzonych ciasno na krzesełkach. Nie przypuszczała, że ta sala pomieści taką grupę ludzi. Schowała się za zasłonę i nerwowo obróciła kartkę w dłoniach. Jeszcze raz przeczytała tekst, słowo po słowie. Nie chciała zaliczyć wtopy przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy przyszli tu coś pokazać. Na scenie ze stresem zmagała się właśnie grupa tancerek z ostatniej klasy. Przygotowania do występu były naprawdę wyczerpujące i bardzo czasochłonne. Jedna z dziewcząt podczas treningu skręciła kostkę. Mimo, że w osłabionym składzie, dziewczyny pokazały, co potrafią.
Felicja wyglądając dyskretnie zza kulis obserwowała trzecioklasistki. Tak zazdrościła im tego, że każdym im klaszcze i posyła do nich uśmiechy. Zazdrościła im tego, jakie są.
- Dziękujemy dziewczynom za perfekcyjnie przygotowany występ. - zagrzmiał głos prowadzącego - teraz poproszę na środek Felicję Jabłońską, uczestniczkę w kategorii Twórczość literacka.Zza kurtyny wyłoniły się przednie koła wózka inwalidzkiego. Wszyscy zebrani uważnie zaczęli przyglądać się temu, co działo się na scenie. Jakaś dziewczyna z pierwszego rzędu podeszła do przodu i podprowadziła wózek do statywu. Przed odejściem podała dziewczynie mikrofon.
Na sali panowała grobowa cisza. Wszystkie oczy były wlepione w płomiennie rude włosy Felicji, zabawnie przekrzywione na nosie okulary i bezwładne nogi oparte na podnóżkach wózka. Nerwowo gniotła w rękach kartkę.
- Felicjo, prosimy. - zabrzmiał kojący, miękki głos jednego z sędziów.
Dziewczyna odgarnęła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło i założyła go za ucho. Jej blade policzki zapłonęły a w oczach stanęły słone krople.

spotkałam go dziś rano, na ulicy
stary, zgorzkniały stwór
był ubrany w szarą bluzę codzienności i rutyny
pod spodem koszula - samotność
spodnie - żal i rozpacz
buty - łzy
na głowie miało kapelusz - miłość

minęliśmy się obojętnie
jego niekochana twarz
tylko błysnęła mi przed oczami

moja ręka powędrowała do kieszeni
cierpienie zostawiło wizytówkę

W jednej chwili zrobiło się zupełnie cicho. Felicji przebiegło przez myśl, że gdyby na sali był jakiś komar, to jego bzyczenie byłoby w tym momencie głośniejsze niż brzmienie koncertu rockowego, o  którym zawsze marzyła. Jednak wózek. Wózek zawsze był przeszkodą.
Bała się podnieść wzrok. Bała się reakcji tych wszystkich ludzi, którzy gapili się na jej chude, blade łydki wystające spod spódnicy. To była jej ulubiona spódnica. Założyła ją, bo to był wyjątkowy dzień, w którym chciała wyglądać zupełnie wyjątkowo. Wszyscy ludzie, który zebrali się na sali gimnastycznej tego dnia nie mieli odwagi się odezwać. Felicja podniosła oczy - powoli, nieśmiało. Nagle ktoś wstał. Przez salę przebiegł cichy pomruk. Ten chłopak zaczął klaskać. Po chwili stali już wszyscy. Głośno klaskali i wykrzykiwali jej imię. To był najpiękniejszy dzień jej życia. 



Równe szanse.


Mam do tego śmiecia sentyment. Podzielę się nim.
Pozdrawiam ciepło, kleo.


+ Chyba właśnie złamałam palec u stopy, pozdrowionka. Jestem super-master.


środa, 21 kwietnia 2010

# 80, bliski kontakt z psią kupką.

Znów nie mam weny. Mam za to potwornie zły humor, bo moja rodzinka wybyła na tydzień i doskwiera mi samotność. Wieśniak ze mnie, nie mam weny, co za podłe złożenie losu. Na całe szczęście jutro Polibuda, chemia, ogniwa, tralala. Nie ma dziewięciu lekcji, a więc "ulituję się" i zrzucę Wam notkę niczym bombę z nieba. 
No właśnie - bomba z nieba, bomba z psiej pupki, z ptasiej pupci (nieważne, skąd) - po prostu mina na chodniku. Wielki, śmierdzący placek. Występuje w przeróżnej formie - pozwólcie, że nie będę komentować koloru, zapachu, konsystencji czy kształtu. Dość to niesmaczne, a poza tym, nie zatrzymuje się przy odchodach i ich nie oglądam, nie dokonuje analiz chemicznych, nie niucham - to nie moja działka. 
Przypomniał mi się pewien wczesnowiosenny, słoneczny poranek, kiedy to jechaliśmy na klasową wycieczkę. Nie pamiętam gdzie ani po co, ale olać to. Ważna jest niezapomniana wręcz mina - pomieszanie obrzydzenia z totalnym dołem emocjonalnym - mojej kochanej koleżanki (którą serdecznie pozdrawiam, jeśli to czyta *macha łapką hihi*), która z miną kopniętego w brzuch, skacowanego biedaczyska, opowiadała o wiosennym spacerku. O tym wszystkich kupkach, które spod śniegu wypełzły i czyhały na spacerującego. Ze smutkiem w oczach burzyła się, że zamiast obserwować piękny, budzący się z wyjątkowo długiego zimowego snu, trzeba patrzeć na chodnik i wypatrywać czającej się za rogiem kupci pieska.
Śniegu już dawno nie ma, a kupy nadal tylko czekają, aby wskoczyć mi na buta. Mała, wstrętna paskuda. 
Nienawidzę psów, które nie potrafią załatwiać się jak ten:


Pozdrawiam, kleo.

sobota, 17 kwietnia 2010

# 79, nie mam pomysłu na tytuł.


Wybaczcie jakość, ale w Simsach nie mają lustrzanek.

MOJA RODZINKA.

Opycham się Toffifee, oglądam American Beauty, słucham The Kooks i Placebo. Imprezuję, uczę się, cierpię na brak czasu. Dziś Ostrzyce dance huhu ^^


Do następnego razu.

niedziela, 11 kwietnia 2010

# 78, ave kondycja!

Zawsze błyszczałam wręcz na wuefie. Tak, mistrz koordynacji ruchowej. Kiedy wchodziłam na boisko, nagle wszystkie punkty z drużyny, z którą grałam przestawały napływać, a przeciwnicy pokonywali nasz skład, miażdżąc nas na amen. Z dwutaktu zawsze dostawałam dwóję, bo nie umiałam połączyć kroków z kozłami i rzutem, który i tak nigdy nie lądował w koszu. Ręczna - to samo. Siatka - APOKALIPSA. Każda piłka - albo aut, albo sito, albo w ogóle zez taki, że piłka nietknięta. Biegi? Z moją kondycją jest naprawdę źle, bo zadyszki, kiedy wespnę się na drugie piętro. Więc biegi pozostawiamy bez komentarza. Jednak ostatnio się przebiłam! HA!


Patrz, patrz! Nie wiem za co to dostałam, ale moja kondycja i moje ego zostały miło połechtane, hu hu hu. Może jednak nie jestem taka beznadziejna z tego wuefu. 
Idę pobiegać <śmiech niszczyciela świata>

Pazdrawiam, kleo.

+ MUSIC:
modern talking - cheri cheri lady
vox - bananowy song
czyli osiemnastkowo-martynkowo :*

sobota, 10 kwietnia 2010

# 77, latająca kostucha.

Nie ma żadnych wątpliwości, że dzisiejszy dzień przyniósł naszemu narodowi wielki ból. Śmierć zabrała niemal sto osób, którzy wsiedli do tego samolotu, bo chcieli w Katyniu oddać hołd zamordowanym tam Polakom. Po siedemdziesięciu latach historia pokazała, że lubi się powtarzać. Tu nie chodzi o to, że oni byli ministrami, prezydentem, kimkolwiek. To byli ludzie. Polacy.
Milion razy słyszałam o wszelkiej maści katastrofach. Lotnicze, morskie, samochodowe karambole. To wszystko się dzieje. Jednak dzisiejsze wydarzenie dotknęło mnie szczególnie. Za tydzień moi rodzice wsiądą do samolotu i polecą do Turcji. Niby bezpieczniej - nie będzie mgły, nieprzystosowanego miejsca do lądowania, drzew. Staram się tym uspokajać. Zawsze jednak jest ten strach, niepewność. 
Ja się boję. Tak bardzo się boję.

Pozdrawiam, kleo.

czwartek, 8 kwietnia 2010

# 76, nieumoralniający kawałek tekstu.

Zrzęda ze mnie paskudna. Lubię wytykać ludziom ich słabości. Podła sama hipokrytka, bo sama jestem człowiekiem i popełniam te same błędy, co każdy z nas. 
Bez sensu to wszystko. Jednak nadal będę to robić, bo tym sposobem robię to, co kocham. Oczywiście, nie mam na myśli wytykania ludziom ich prywatnych syfów a pisanie. Moje ukochane pisanie.
Z wydarzeń codziennych: Nawał szkoły, zadań, wszystkiego mam po uszy. Czasem czuję, że po prostu nie dam rady, wysiądę, wykorkuję na jakimś zakręcie. Z kubkiem mięty zasuwam przez bezokoliczniki i gerundy angielskie, przez ucho wewnętrzne, rogówki, siatkówki i wszelkiego rodzaju receptory. Czeka mnie chemia, polski, historia. Powinnam dawno leżeć, płakać, podnosić się i padać. Jednak nic tak na mnie nie działa, jak radość spowodowana kilkoma dobrymi stopniami. Dostałam solidnego kopa, niemal poczułam zapach UG i wydziału cudownego prawa. Tak, cel jest jasny. Odrobina organizacji i mrówkowej harówki i dalej wszystko pójdzie już z górki.
P.S: Ostatnimi czasy nie czuję jak rymuję.

Pozdrawiam, kleo.
+ muzyczki dziś nie będzie, bo na biolę wkuwam w ciszy!

środa, 7 kwietnia 2010

# 75, Ballada o Beku Naiwniaku

hej to ja - subtelny cham, poskromienie wszystkich dam
sam z gitarą w pełnym barze, w swe odbicie w lustrze patrzę
kogo widzę aż żal mówić, nie ma sensu tak się trudzić
nędzny robak na wygnaniu, grosz przy duszy, stary draniu
kufel piwa, smutna mina - psa bez pana przypominam
wczoraj? piękne chwile! dzisiaj to już tylko sen
lecz pamiętam, jak przez mgłę, ten słoneczny, ciepły dzień
piękna ruda przy mym boku, śmiech perlisty, ten błysk w oku
sprytna, bystra i przebiegła, niczym kotka rodem z piekła
tak cudowna i niezwykła, że urzekła mnie kretynka
dałem whisky, rumu flaszkę, trzy klejnoty i apaszkę
dałem serce i piosenki, doczekałem się podzięki!
o ironio, piękna ruda mnie uspała jak malucha
spałem słodko jak niemowlę, małpa mi ukradła portfel
wzięła whisky, rumu flaszkę, trzy klejnoty i apaszkę
i zostałem sam ja, subtelny cham, dziś przy barze śpiewam tak:
Jestem sam nie mam nic,
Jestem cham nie dam nic.

Tym,  jakże wesołym akcentem witam was w słoneczny, ciepły dzień. Dzień taki sam, w którym Bek Naiwniak został obrabowany przez Rudą. Jak to się stało? Za bardzo zaufał, okazał się zbyt naiwny, a ruda małpa, jak ją nazwał Pan Bek, Cham subtelny (niewinna gra słów, och). Jaki morał z  owej ballady? A taki, że kiedy okażemy się zbyt łatwowierni, naiwni, ufni, ktoś może znaleźć w tym interes, postanowić nas wykorzystać, porzucić beznamiętnie, pozostawiając nas z niczym na zafajdanym przez psy latające po ziemi i ptaki chodzące po niebie chodniku. Trzeba być twardym jak gąbka i nie dać się krętaczom! OT CO! Pilnujmy swojego jak kicia swoich kiciaczków. 
Mało gadania, bo czasu brakuje. Mam nadzieję, że chociaż moja balladka Wam przypadła do gustu. Ha, miałam ochotę wyżyć się na jakimś naiwniaku. Bardzo humanitarnie zostawiłam żywych próżniaków, którzy myślą, że są niepokonani i zabrałam się za nieistniejącego Bek Chama.

Pozdrawiam, kleo.
+ MUSIC:
avenged sevenfold - dear god

OBCZAJASZ?!:D
TEGO JESZCZE NIE BYŁO!

wtorek, 6 kwietnia 2010

# 74, niechętnie.

Muszę oznajmić kilka niezbyt pozytywnych informacji:

1. Jutro do szkoły! *arwgh!* 

2. Czeka na mnie masa książek, zeszytów, matmy i "Lalki".

3. Wcale nie mam ochoty na naukę, szkołę. Zdecydowanie bardziej wolałabym się poobijać, jeszcze jakieś 3 miesiące.

4. Z powodu natłoku zajęć i kompletnego braku czasu zapewne będę tu rzadziej niestety zaglądać. 

5. Na szczęście, ponownie się rozkręciłam i na razie pomysłów nie brak. 

6. Gorzej z czasem, jak już wspomniałam.

7. Jednak jak tylko znajdę chwilę, siadam, piszę - nie ma bata!

8. Będę tęsknić, Panie Środkowy Z Nagłówka. *szlocha*


Pozdrawiam ze łzami w oczach, kleo.

# 73, co ze mnie za matka?!

Piękna pogoda, ptaszki ćwierkają, słonko świeci aż miło a ja siedzę i nie mogę zabrać się do odrobienia lekcji przed jutrzejszym powrotem do szkoły. Och, jak przerwa świąteczna może rozleniwić, zdemotywować, rozbudzić dzikie instynkty, które szepczą: Wracaj do dżungli, z którejś przybył i zostań tam, bo jak nie, to polonista zje cię na śniadanie. O tak, chyba wolę zostać pożarta przez jakiegoś dzikiego zwierza, który po prostu by mnie połknął, strawił, o tym co dalej nie będę pisać, bo dopiero zjadłam śniadanie. Obym mu stanęła w gardle! Uważaj bestio - jestem łykowata i mam gorzko-kwaśne palce. Skąd to wiem? Sama nie wiem. Zgubiłam wątek... A, już pamiętam. Wolałabym, żeby jakieś monstrum z puszczy albo pustyni mnie zjadło na śniadanie niż żeby zrobiła to moja polonistka. Ona na pewno będzie zadawać pytania z Lalki i za każdą złą odpowiedź będzie wyrywać jeden paznokieć aż w końcu połknie, strawi i każdy wie, co byłoby dalej. Ach, ja tu gadu gadu a tam temat czeka!
Ostatnio, kiedy gadałam z Mańkiem i Gustawem aka Gutek (moje rybeńki - przyp.red), bardzo skarżyły się na mnie. Burzyły się, że jeść nie dostają, że w bagnie pływają (wcale nie!), że jestem zła i niedobra i że nic a nic się nimi nie interesuje. Wyolbrzymiają, oczywiście, jak to welonki mają w zwyczaju. Ja się staram. Może czasem mi nie wychodzi, ale naprawdę - prawie wyłażę ze skóry! Przyznaję się, czasem zapomnę wsypać karmy albo przez miesiąc pływają w szambie, ale ostatnio wymieniłam te ścieki i dałam im jeść. Niestety, posiadacze skrzeli nadal pływają jak obłąkane, nie mogąc znaleźć swojego miejsca w akwarium. 
Te narzekania moich złotek skłoniły mnie do refleksji. Jestem nieodpowiedzialnym bałaganiarzem, mam pamięć dziurawą jak ser szwajcarski - luki wielkości krateru  i inne cuda niepojęte. Objawia się to tym, że zapominam o tym, że muszę nakarmić moje piranie albo że miałam przynieść notatki obywatelowi X. Nie umiem gotować (no, może budyń, ale to się nie liczy), nie umiem włączyć pralki, nie umiem zadbać o siebie a co dopiero o cały dom, rodzinę. Do tego jestem telemaniakiem, pożeraczem książek, molem internetowym, czyli zero czasu na cokolwiek. Cholibka. Jaka ze mnie będzie matka za 10 lat?! 
Zagłodzę dzieciaka na śmierć, będzie pływał w swoich odchodach, nie będzie miał ubranek, bo wszystkie będą ufajdane a ja będę siedzieć w kącie i wyć głośniej niż on, bo nie będę umiała sobie poradzić. Potomkowie moi, strzeżcie się mnie. Jestem waszą pewną śmiercią i po moim odejściu w krainę jednorożców, czeka mnie wieczne zapomnienie, bo moje bobaski nie przeżyją nawet miesiąca o ile nie nauczę się gotować, prać i pamiętać o tym,  że dzieciątko trzeba karmić i chodzić z nim na szczepienia. Moje różowiutkie, kochane bobaski, wybaczcie!
Tylko spokojnie. Wyluzuj, babo. Masz jeszcze dekadę, żeby się tego nauczyć. Gotowanie nie może być aż takie trudne, pralka nie ma zębów, więc nie odgryzie ręki. Może jakiś dobry człowiek kupi kalendarz kieszonkowy, w którym zapiszesz sobie, kiedy dać butelkę a kiedy na bilans do lekarza. Umiesz już prasować, umiesz szyć (kiepsko, ale radzę sobie!). Dasz radę. Tylko nie panikuj. Tak, panika nie jest wskazana.
Ołki dołki. Tymczasem lecę na Charmed, bo wczoraj przegapiłam.

Pozdrawiam, kleo.

+ muzyka:
saluminesia - dzwonek

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

# 72, wysokie obcasy.

Niektóre kobiety lubią chodzić na wysokich obcasach. Niektórzy mężczyźni lubią, kiedy kobieta włoży "szpilki" i urządzi sobie przechadzkę po starówce. Wtajemniczone jednak wiedzą, że obcas nie zawsze oznacza komfort, praktyczność. Czasem ładne buty mogą okazać się totalną klapą, która zmasakruje nam stopy. Tak samo bywa z niektórymi sytuacjami, jakie napotykamy na swojej drodze.
Mogłoby się wydawać, że będzie całkiem miło. Wszystko wskazuje na to, że nowe okoliczności będą sprzyjające i wtopienie się w świeże miejsce, odnalezienie się w nietypowym położeniu przyjdzie nam z łatwością. Na to wskazują pierwsze oględziny, czyli tak jakby spojrzenie na but - ładny, całkiem inny niż do tej pory. Po pierwszych kilku godzinach w nowej sytuacji dostrzegamy, że wcale nie jest ona taka dobra jak nam się wydawało na początku. Jakieś zgrzyty, spięcia - nowe buty nas uciskają, boli nas palec, pięta. Niestety, jesteśmy na ważnym spotkaniu, nie mamy zmiennych butów a przy ważnych osobistościach nie wypada po prostu zdjąć niewygodnego obuwia. Tak samo jest z niewygodną sytuacją, od której czasami trudno jest się uwolnić. Nie ma odwrotu i musimy tkwić w ogniu niezręcznych spojrzeń, zgryźliwych uśmieszków. Po całym dniu na obcasie czujemy, że zrobił nam się potężny pęcherz, który boli, puchnie i który sprawia, że odechciewa nam się szpilek i najchętniej wsunęlibyśmy stopę w wygodny kapeć albo ulubione trampki. Analogicznie, kiedy jakieś nowe warunki nie przypadną nam do gustu, nie mamy ochoty do nich wracać. Może też zdarzyć się tak, że chcielibyśmy do czegoś wrócić, zacząć od początku mimo, że start mieliśmy niezbyt ciekawy. Wtedy wchodzimy po raz kolejny do tej samej rzeki, albo raczej - zostając przy butach - wkładamy te same wysokie obcasy. I próbujemy je "rozchodzić" - odnaleźć się w nowych okolicznościach, dopasować się do nich. Czasem się da, bo jak to ktoś powiedział: Wszystko się da. Z mniejszym lub większym skutkiem - dodam od siebie.
W kwestii podsumowania: życie jest jak buty - wygodne czy nie, musisz dotrwać do końca imprezy.

Pozdrawiam, kleo.

Muzyczka:
Prodigy - You Will Be Under My Wheels
*rozpływam się*

Tymczasem lecę na maraton z House MD! AXN mnie rozpieszcza!
+ zapraszam TU.

niedziela, 4 kwietnia 2010

# 71, piękno z fotoszopa.

Internet podaje nam jak na tacy cały wachlarz przeróżnych portali, na których możemy publikować zdjęcia nasze, naszych modeli, martwej natury i takich tam. Modelki się promują na maxmodels, pokazujemy jak pięknie robimy zdjęcia na deviantarcie, jacy jesteśmy piękni i młodzi na pamiątkowych fotkach, które publikujemy na foto-coś-tam. Tylko czy ten ktoś na tych zdjęciach to my, czy ingerencja "poprawiaczy urody"?
PHOTOfiltre, PHOTOscape, PHOTOshop, bla bla bla. Nic więcej nie znam, to nie będę się popisywać.
Robimy sobie słodziutką fotkę, którą mamy zamiar umieścić na naszej-klasie, aby poderwać chłopaka z drugiej de albo pokazać internetowej społeczności, jakie piękne i urocze z nas boże stworzenia. Peszek chciał, że na zdjęciu "wychodzimy" jak prosiak z małymi, podkrążonymi oczami, czerwonym nosem, wielkim pryszczem nad lewym okiem, szpiczastą broda, męską żuchwą, źle wydepilowanymi brwiami i w ogóle uważamy, że na tym zdjęciu widać, że matka natura poskąpiła nam urody. Ale na szczęście mamy program, który doda nam wdzięku. Powiększymy oczy, tu dodamy, tam zabierzemy, czarno-białe, sepia, negatyw -  jeśli jest naprawdę źle. Usuniemy pryszcza, bliznę, którą mamy od zawsze, wydepilujemy brwi, uczynimy to coś na tym zdjęciu piękniejszym od Beyonce albo od Angeliny Jolie. 
Tylko czym to coś będzie? Tobą już na pewno nie. Przecież zabrałeś temu "dziełu" swoją brodę, bliznę, kolor włosów, kulkę czy garbek czy co tam masz na nosie, pryszcza, który wybrał sobie właśnie twoje czoło, piegi, pieprzyki i inne cuda, które masz na swoim, SWOIM buziaczku.
Nawet tak poderwiesz faceta na to sztuczne zdjęcie, to i tak nie zdjęcie lecz TY pójdziesz na randkę. Warto wyrwać najpiękniejszego faceta od słońcem na fotkę, która z nie ma z Tobą nic wspólnego? A jeśli on woli Ciebie taką, jaka jesteś na żywo? JEŚLI?! Napisałam jeśli?! On na pewno taką Cię woli (o ile trafisz na dobry egzemplarz -.-) Nic nie zastąpi piękna kobiety. Kształtów, zapachu, piegów na nosie, czegokolwiek. Takie szczegóły są najpiękniejsze i sprawiają, że każda z nas jest wyjątkowa. Co by było, gdybyśmy wszystkie miały mordki jak pupcia niemowlaka? Z kim chodziliby ci mężczyźni, którzy lubią małe, wredne, piegowate? Jak się uważasz za potwora i za nie-wiadomo-jak-paskudne-coś, to jest taka mądra myśl: "Każda potwora znajdzie swojego amatora". Chyba lepiej być nie-całkiem-idealnym-sobą, niż całkiem-idealnym-niewiadomo-kim. 
+ Co się tyczy pryszczy czy worów pod oczami - na to są kosmetyki, jeśli ktoś bardzo tego nie lubi ;] (a za pryszczami chyba nikt nie przepada -.-)   
Panowie, to się was też tyczy. Notka skierowana bardziej do pań, bo to one walczą ze swoimi kompleksami za pomocą fotoszopa. 
Moje serce ogarnął lód, gdy z poczciwej starszej pani, że tak nazwę Beatę Tyszkiewicz, Tele Tydzień zrobił taką babkę, że na czterdziestkę wygląda. *koniec świata* (a ma 72 lata?!) Bez komentarza.

Pozdrawiam, kleo.

# 70, doceń krzesło.

Dziś, po raz kolejny z resztą, przekonałam się, jak bardzo docenia się coś, czego się nie ma i nagle się to dostaje. Po wystanych ponad dwóch godzinach w kościele, kiedy to nogi zapuszczały mi korzenie, a przez całe nabożeństwo tańczyłam i przeskakiwałam z nogi na nogę, kiedy dotarłam do domu pierwsze, co zrobiłam, to usiadłam i pozwoliłam rozluźnić się zbolałym mięśniom. I w ten oto sposób doceniłam to, na co z utęsknieniem czekałam przez cały czas, kiedy drętwiały mi pięty i czułam, że zaraz wypuszczę kwiatki (ciekawe, jakiego byłyby koloru?) Ogarnęło mnie szczęście z każdej strony, zrobiło mi się przyjemnie ciepło, poczułam wesołe mrówki w palcach i łaskotanie na policzkach. Zamknęłam oczy i znalazłam się w raju, w którym moje nogi nie bolały a dookoła mnie stało milion kanap, krzeseł - mogłam wybierać i przebierać.
I wtedy otworzyłam oczy i postanowiłam napisać notkę o tym, jak bardzo można pokochać k r z e s ł o.
Chyba tradycją stanie się, że będę pisała post po powrocie z nocnych mszy. To daje energię na cały następny dzień, uwierzcie mi na słowo.

Podrawiam, kleo.

***
Jako, że mamy już niedzielę (i to nie byle jaką!)
to życzę Wam wesołych jajek i mokrego poniedziałku ;) 

sobota, 3 kwietnia 2010

# 69, przez upartość do perfekcji.

Też masz coś takiego, że jak się uprzesz to nic nie jest cię w stanie powstrzymać przed osiągnięciem postawionego celu? Za wszelką cenę chcesz, żeby było właśnie tak, jak sobie to wymyśliłeś, bo inaczej jesteś w stanie wysadzić świat w kosmos. Będziesz się wyciskał, ściskał, pocił, burzył, budował, zasuwał z pracą, jak Syzyf ze swoim głazem, aż w końcu osiągniesz zadowalające efekty i na moment spuchniesz z dumy, że nikt i nic ci nie przeszkodziło w drodze na szczyt! Może nie będzie to najdokładniejsze, najlepsze, naj-naj-naj, ale to będzie twoje.
Teraz popuchnę z dumy przez chwilę, bo kocham mój nagłówek: 877664327433289 level w sztuce posługiwania się Paintem, eloszka *haha*  Pan Środkowy, master!


Pozdrawiam, kleo.

muzyczka:
Him - Gone With The Sin
*lalala*

# 68, zwierzę w ręku świata.

Dostaliśmy w darze piękny świat (skąd i w jakim celu nie będę roztrząsać, bo to kwestia wiary). Ten świat został nam ofiarowany w stanie surowym, abyśmy go mogli go zagospodarować, oswoić sobie, aby był nam posłuszny. Mieliśmy ukształtować go sobie takim, aby było nam w nim dobrze. Można powiedzieć, że nam wychodziło. Ludzie dokonali wielu niezwykłych rzeczy, które z pewnością prowadzą do ułatwienia życia. Dają komfort działania, czasem wykonują za nas pracę. Świat, który z początku był dziki i niezdarny, pusty i nieukształtowany, rozwinął się i nadal rozwija a człowiek stał się maszyną do wykonywania ciężkiej pracy. Ludzie, którzy kiedyś byli panami ziemi, stali się robotnikami, którzy cały czas pracują, aby było lepiej, lepiej, wciąż lepiej. Dążymy do pustego ideału, w którym nie będzie nam dane żyć, bo w tak morderczym tempie pracy, zaharujemy się na śmierć. Staliśmy się niewolnikami pracy, drugiego człowieka, który wciąż popędza, bo trzeba wykonać swoje działanie, trzeba pracować, by było nam lepiej. Chora obsesja dążenia do perfekcji, usprawnienia świata jest bezcelowa. W biegu nawet nie możemy zobaczyć, czego dokonujemy, bo latamy od zajęcia do zajęcia, z kuchni do sypialni, z sypialni do pracy. Opacznie zrozumieliśmy ideę ukształtowania świata. Nie mieliśmy zająć się tylko i wyłącznie tym. Mieliśmy robić to, aby było nam lepiej żyć w wytworzonym przez nas świecie. To jakieś nędzne zawody, maraton, który nie ma końca, igrzyska, które nie wyłonią zwycięzcy. Gra potoczyła się na odwrót: my mieliśmy oswoić świat a zamiast tego, to on nas oswoił i sobie nas podporządkował. Wyrzekamy się życia, prywatności. A wszystko w imię "większego dobra".
Czy to jest takie dobre? Czy pogoń za doskonałością prowadzi do czegoś? Znajdziemy koniec, zanim nasz czas się skończy? Czy dotrzemy do mety i będziemy mogli cieszyć się tym, co osiągnęliśmy? Możemy zakładać, że tak. Tylko co będzie, kiedy okaże się, że się przeliczyliśmy? Bezpieczniej byłoby już teraz zauważyć piękno świata, który tak szybko się zmienia. Możemy się na chwilę zatrzymać. Czas ucieka, ale świat jest wart tego, by przez chwilę na niego spojrzeć i ujrzeć, jak wielu rzeczy, wielkich i wspaniałych, dokonaliśmy my, ludzie.

Pozdrawiam, kleo.

muzycznie:
Coma - Zero Osiem Wojna

piątek, 2 kwietnia 2010

# 67, Kurze Jajo + Homo Faber = Pisanki. Wygląda na to, że pisanki zakończą swój żywot, jeśli nadal będziemy tak twórczym narodem.

Zanim przejdę do właściwej notki: Wybaczcie, ale muszę się wyżyć.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! BLOGGER, TY WREDNA JĘDZO! CZEMU NIE DZIAŁASZ, KIEDY MAM WENĘ! ;<

Ok, skończyłam. Niedziałający Blogger jest bardziej demotywujący niż niedziałające Demotywatory. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem!


Idą święta, więc jak mogłabym nie pozostawić po nich śladu u mnie. Wszyscy życzą ludziom dookoła wesołych, kolorowych jajek podskakujących w rytm makareny (czasami wielkich jajek życzą *olaboga*), kurczaków wyskakujących zza zakrętu, chomików z długimi uszami i włochatymi ogonkami, ładnej pogody i bogatej żony. Generalnie, odrobiny szczęścia (jeśli szczęściem można nazwać chomika albo kurczaka, który, wyskoczywszy zza zakrętu, może pozbawić kogoś samochodu lub czegoś innego). Ja też Wam życzę wesołych jajek i kolorowych kurczaczków, ale nie o tym, cholibka, będę marudzić.

Pamiętam, że kiedy byłam mała, byłam mistrzem w malowaniu pisanek. Rany, jaka to była frajda! Brało się pędzelek i wiśta wio! Cały dzień kuchnia pływała w farbkach i miałam wtedy raj na ziemi - ja i jajka, jajka i ja! Pomyśleć, jak dziecku niewiele potrzeba do szczęścia. Wydaje mi się, że tym jajkom jak i mojej mamie moja wielka pasja się nie bardzo podobała, bo zalewałam brudami wszystko, co miałam pod ręką i ogólnie rzecz ujmując, po moim nadaktywnym malowaniu pisanek, kuchnia przypominała pobojowisko, świat po apokalipsie, dzieło Picassa. 

Z biegiem lat kilka rzeczy się zmieniło, kilka pozostało takich samych. Otóż:

1. Teraz mama zagania mnie do kuchni. Za 2 lata wyniosę się z domu i jak poradzę sobie, kiedy NIE NAUCZĘ SIĘ GOTOWAĆ?! ŚWIAT SIĘ SKOŃCZY!

2. Kiedy wchodzę do kuchni, zastaję porządek (zazwyczaj). Kiedy wychodzę, lepiej nie wiedzieć, co tam zostawiłam. Pochwalę się, że kiedyś naleśnik przykleił mi się do sufitu *cwaniak*. Ty tak nie umiesz, ha!

3. To, co się zmieniło, to także entuzjazm, który kiedyś mnie rozsadzał. Widocznie wypaliłam się kucharsko i artystycznie. Nędzne życie mojego Przyszłego Męża, który jeśli nie będzie umiał gotować, albo nie będzie miał wystarczającej, bawolej siły, aby zaciągnąć mnie do kuchni i jakimś cudem utrzymać tam i nauczyć mnie upichcić zjadliwy obiadek, będzie skazany na pewną śmierć. (nie ma to jak autoreklama -.-)

No właśnie. Dziecięcy entuzjazm, który ukazuje się nawet przy takiej głupiej czynności jak pomalowanie jajka. Czy trzeba być dzieckiem, żeby mieć nieograniczoną wyobraźnię (trzeba by zobaczyć te pisanki, żeby zrozumieć frazę "nieograniczona wyobraźnia")? Czy z wiekiem zanika kreatywność i chęć do robienia rzeczy, które dziwnie jest robić "w pewnym wieku"? Czy to wynika z lenistwa, zdziwaczenia, zwapnienia mózgu, zmętnienia oka? Na co zwalić wszechogarniające człowieka lenistwo, które dopada ludzką istotę na coraz wcześniejszych etapach życia? Czy człowiek musi mieć lat więcej od roku, mniej od dziesięciu, żeby zmusić się do zmuszenia mózgu do myślenia i stworzenia czegoś od podstawy? Ludzie robią się coraz bardziej leniwi. Jesteśmy zdolni tylko do przewijania stron na Demotach, wystawiania głupich komentarzy na NK. O nie! Jesteśmy bardzo kreatywni! Wymyślamy idiotyczne łańcuszki, które doprowadzą świat do autodestrukcji, jeżeli pech w nich zawarty kumuluje się w jakiejś próżni. Pisanki można kupić w sklepie. To, czego nam potrzeba znajduje się na sklepowej półce, albo na Demotywatorach. Nie wysilimy się na tyle, żeby samemu coś zrobić. Wykombinować, pomyśleć, użyć mózgu i pracy rąk w procesie twórczym. 

Po to dostaliśmy tą galaretę, którą większość ludzi chowa pod włosami i czachą, żeby czasem jej używać. Po to dostaliśmy wyobraźnię (mniejszą lub większą) by czasem z niej skorzystać, zaszaleć, zrobić coś, czego jeszcze nie było. Wiadomym jest, że narząd nieużywany z czasem staje się niesprawny i bezużyteczny. A mózg i wyobraźnia to całkiem niczego sobie sprzęty, jakimi zostaliśmy obdarowani. Szkoda byłoby zmarnować takie gadżety.


* Homo Faber – Człowiek wytwórca

czwartek, 1 kwietnia 2010

# 66, Ne noceas, dum vis prodesse, memento!

Czasami zdarza się tak, że na siłę chcemy kogoś uszczęśliwić. Stawiamy jego dobro ponad wszystko i z całych sił chcemy zrobić z niego najradośniejszego człowieka na ziemi. Popadamy w taki szał niesienia pomocy, nasza idea tak nas zachwyca, że nawet nie zastanawiamy się, czy ten ktoś tego chce. No choćby, kiedy pokłóci się jakaś tam parka bardzo sympatyczna, próbujemy zrobić wszystko, aby gołąbeczki znów się kochały z całego serca. Wszystko jest super do czasu, kiedy nasza pasja bawienia się w Pogotowie dla Nieszczęśliwych, przez przypadek komuś zaszkodzi. Na ten przykład, kiedy przez naszą ingerencję rozwalimy jakiś związek. Tak bardzo się staramy, że zamiast uszczęśliwić, robimy coś całkiem przeciwnego. Myślę, że jeśli ta parka była całkiem niczego sobie grupką, to i bez naszej pomocy doskonale by sobie poradzili. Może wcale nie potrzebowali pomocy. Mieli krótki, przejściowy kryzysek i po prostu postanowili dać sobie chwilę czasu. I wtedy Pogotowie wkracza do akcji i wszystko psuje. Czasami wystarczy tylko zapytać. Może ktoś wcale nie chce naszej pomocy. Może ten ktoś wie, że nasza "pomoc" może mu tylko zaszkodzić. 

***

Czasem dobrze jest dać sobie odpocząć. Czasem dobrze jest nabrać dystansu do pewnych spraw. Ale to może nie być za mało. Zdarza się, że trzeba zakończyć jakiś etap życia. Czasami tak po prostu trzeba. To nie minie szybko, dobrze o tym wiem. Ale chorych myśli, paranoi, obsesji trzeba się pozbyć. Z kretesem.


Pozdrawiam, kleo.



* Pamiętaj, abyś nie zaszkodził, chcąc pomóc!

# 65, ukochana kreatura.

Wiesz, kto to jest p r z y j a c i e l?
To taki ktoś, kto sprawia, że masz raj na ziemi, nawet gdy wokół trwa III wojna światowa. To taki ktoś, z kim możesz śmiać się z nieśmiesznego żartu, krzyczeć, płakać, milczeć. To taki ktoś, kto wie o czym myślisz, nawet wtedy kiedy nie powiesz tego na głos i kto dla ciebie dałby uciąć sobie rękę. To taki ktoś, kto jest zawsze i wszędzie. O każdej porze dnia i nocy. To ktoś, kto w zapachu twych bąków poczuje fiołki (z Juno :D) i kto będzie z tobą na dobre i na złe.
Wiesz, co to jest p r z y j a ź ń?
To jest taki dziwny stworek, porośnięty fioletowo-czerwonym futerkiem i taki, który ma jedno oko zielone, a drugie niebieskie. Ma krótkie nóżki, na których żwawo podąża przez świat. Ma bogatą wyobraźnie, dzięki tworzy najpiękniejsze chwile naszego życia. Takie momenty są piękne nawet wtedy, gdy oddech twojego Przyjaciela wyrównuje się i doskonale wiesz, że właśnie zasnął a ty siedzisz u niego przed komputerem i piszesz notkę pod wpływem nagłego impulsu, tak naprawdę nie wiesz ani o czym, ani dlaczego. To taki mały pipsztyk, który upiększa twój świat milionem barw i czujesz, że wiesz, po co żyjesz i dla kogo. Ten mały brzdąc rośnie i umacnia linę, którą za końce trzymają bliscy sobie ludzie. Ten sznur, nie służący bynajmniej do wieszania się, z czasem robi się coraz grubszy i coraz krótszy, przez co te dwie osoby są coraz bliżej siebie. To taki prywatny ogrodnik, który pielęgnuje uczucia - podlewa, nawozi pięknymi wspomnieniami, podcina i wyrywa te, które chcą szkodzić wzrastaniu jednego, wielkiego, mocnego drzewa z dwóch małych gałązek.

A jaka jest t w o j a p r z y j a ź ń?


Ja i Ty.

Na zboczu trwamy, stabilni, choć wątli jak młode drzewka. Całą mocą i siłą walczymy o to, co dał nam los. Wykorzystujemy wiedzę i doświadczenie. Naśladując wiekowe dęby - trwamy.

***

Hello, 1 kwietnia :D mamy prima aprilis :D