środa, 21 kwietnia 2010

# 80, bliski kontakt z psią kupką.

Znów nie mam weny. Mam za to potwornie zły humor, bo moja rodzinka wybyła na tydzień i doskwiera mi samotność. Wieśniak ze mnie, nie mam weny, co za podłe złożenie losu. Na całe szczęście jutro Polibuda, chemia, ogniwa, tralala. Nie ma dziewięciu lekcji, a więc "ulituję się" i zrzucę Wam notkę niczym bombę z nieba. 
No właśnie - bomba z nieba, bomba z psiej pupki, z ptasiej pupci (nieważne, skąd) - po prostu mina na chodniku. Wielki, śmierdzący placek. Występuje w przeróżnej formie - pozwólcie, że nie będę komentować koloru, zapachu, konsystencji czy kształtu. Dość to niesmaczne, a poza tym, nie zatrzymuje się przy odchodach i ich nie oglądam, nie dokonuje analiz chemicznych, nie niucham - to nie moja działka. 
Przypomniał mi się pewien wczesnowiosenny, słoneczny poranek, kiedy to jechaliśmy na klasową wycieczkę. Nie pamiętam gdzie ani po co, ale olać to. Ważna jest niezapomniana wręcz mina - pomieszanie obrzydzenia z totalnym dołem emocjonalnym - mojej kochanej koleżanki (którą serdecznie pozdrawiam, jeśli to czyta *macha łapką hihi*), która z miną kopniętego w brzuch, skacowanego biedaczyska, opowiadała o wiosennym spacerku. O tym wszystkich kupkach, które spod śniegu wypełzły i czyhały na spacerującego. Ze smutkiem w oczach burzyła się, że zamiast obserwować piękny, budzący się z wyjątkowo długiego zimowego snu, trzeba patrzeć na chodnik i wypatrywać czającej się za rogiem kupci pieska.
Śniegu już dawno nie ma, a kupy nadal tylko czekają, aby wskoczyć mi na buta. Mała, wstrętna paskuda. 
Nienawidzę psów, które nie potrafią załatwiać się jak ten:


Pozdrawiam, kleo.