sobota, 28 maja 2011

# 282, i used to be calm.

Pamiętam ten czas, kiedy potrafiłam beztrosko odwrócić się i mieć wszystko w nosie. Chociaż przez trzydzieści sekund mogłam być spokojna. W pełni odprężona, zrelaksowana, uśmiechnięta. Chyba mi to minęło. 
Dręczę się jak zaawansowany masochista. Wałkuję, przetrawiam już dawno strawione, w kółko to samo. Damn it, jakie to nudne. A ja nie lubię rutyny. Chyba pora porzucić ten nędzny styl życia. 
Ciekawe tylko, co z tego wyjdzie?

Czekam na trzydziesty dzień czerwca. To jak czekanie na ścięcie głowy. Czas to kat dla duszy. 

Dina.

wtorek, 24 maja 2011

# 281, so much tired. slave-atlas. feeling good.

Kiedy idę przed siebie każdego dnia, zdarza mi się czuć jak Atlas. Przygniatana, wręcz miażdżona jakimś cholernym kieratem dnia, który robi ze mnie niewolnicę. Czuję na plecach dziwny ciężar i nieprzyjemne ukłucia w tył głowy. Mam zwyczajnie dość. Mam się ochotę wyłączyć i mieć wszystko gdzieś.
Właśnie wtedy uciekam. Daleko. Jak najdalej. Pozwalam sobie na błogą chwilę zapomnienia. Na małe przyjemności i duże niespodzianki sama dla siebie. Śpię do południa, pozwalam sobie na więcej niż odrobinę szaleństwa. I odżywam. I znów wchodzę na ring i nokautem powalam problemy, jeden za drugim. Znów jestem odrobinę silniejsza. I tak cholernie dumna, że potrafię się przed sobą do tego przyznać.

Dina. 

it's a new dawn
it's a new day
it's a new life for me 
and i'm feeling good

piątek, 20 maja 2011

# 280, hole in my head

Momentami wydaje mi się, że jestem jakimś totalnie wykręconym stworem, który nie potrafi nad sobą zapanować. Takim, który nie potrafi trzymać języka na wodzy i plecie bzdury nie z tej ziemi. Kiedy te chwile mijają, jestem niemal pewna, że wszystko ze mną w porządku i  że lepiej być już nie może. Kilkadziesiąt sekund później nie wiem kim jestem i dokąd zmierzam. Mam w głowie wielką dziurę i chcę zapaść się pod ziemię, bo mam wrażenie, że tylko tam będę mogła odnaleźć siebie nie zważając na chaotyczny rumor miasta. Czuję wszechogarniającą pustkę, nicość wkrada się w miejsca, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Wypełnia moją głowę. Wszystkie moje myśli odpływają, toczą się po nierównościach świata, rozpraszając się we wszystkich kierunkach. I kiedy mi się wydaje, że już prawie je mam, że je doganiam i już prawie wiem, o co w tej grze chodzi, pojawiają się okoliczności, które odwracają moją uwagę od żałośnie pełznących myśli.
O, już prawie wiem, co chciałam powiedzieć. 
Niech to. Znów się rozlałam i chcę się pozbierać. I nie pamiętam. Niech to szlag.
Kim jestem?

piątek, 13 maja 2011

# 279, self-confident or sth

Są takie momenty, kiedy chciałabym być bardziej pewna siebie. Odrobinę bardziej spontaniczna, przebojowa i zdecydowanie mniej nieśmiała. Umieć wyrazić własne zdanie bez obawy, że może spowodować złą reakcję u odbiorców. Chciałabym umieć stanąć przed drugim człowiekiem i bez strachu powiedzieć mu to, co mam konkretnie do powiedzenia. Uśmiechać się, nie czuć w gardle kamienia, który uniemożliwia wydanie z siebie głosu. Wcale nie chciałabym umieć latać. Nie chciałabym mieć też daru teleportacji, czytania ludziom w myślach, bycia niewidzialnym czy wpływu na emocje. Chciałabym mieć siłę, która pozwoliłaby mi poskromić choćby największe lęki. Czasami chciałabym umieć się nie bać.
Mam takie chwile, kiedy chciałabym nie mieć serca. Umieć wyłączyć uczucia, emocje, frustracje, fobie, uprzedzenia. Zamienić się w skałę – zimną, twardą, niezniszczalną. Chciałabym wyłączyć się na chwilę. Kierować się zdrowym rozsądkiem, który nazbyt często jest zagłuszany przez inne czynniki. Puścić w niepamięć słowo „czucie” i przez chwilę zastanowić się, co byłoby wygodne, co nie sprawiałoby, że wszystkie przyrzeczenia trafia jasna cholera i że trafia się do brodzika emocjonalnego wypełnionego aż nadto odpychającym szambem. Jak dobrze byłoby, chociaż przez moment, pozbyć się tego nieprzyjemnego wrażenia, że gdybym była kimś innym, byłoby prościej. Gdybym potrafiła zrozumieć to, czego nie potrafię pojąć. Gdybym, chociaż przez krótką chwilę, mogła rozważnie podejść do życia. Tak bardzo chciałabym trzeźwo spojrzeć na to, co mnie otacza. Bez otumanienia przez dziwne, jakby nadprzyrodzone zjawiska, które nazywamy emocjami. Chciałabym potrafić zeskoczyć z huśtawki.
Problem tkwi w tym, że się boję.
Dziś wiem:, pomimo że myślałam, że to będzie najpotworniejszy dzień w historii świata, myliłam się. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nigdy.

Dina.

MUZYKA:

środa, 11 maja 2011

# 278, a tytuł wymyślę później

Nocne wędrowanie dookoła bloku stało się ostatnio moim ulubionym zajęciem o trzeciej nad ranem. Tak, środek nocy jest najlepszą porą na spacery, ot co. Jest to szczególnie miłe, kiedy powietrze pachnie wilgocią i majem, kiedy nie marznie się w paluszki i kiedy jedyne, co można usłyszeć to szczekanie psów i własne myśli. Dobrze jest iść z głową zadartą do góry, gapiąc się w gwiazdy i mieć w nosie, czy ktoś widzi, że zasuwam w różowych kapciach i piżamie, czy nie. To nic, że mam wrażenie, że zza rogu wyskoczy za chwilę gigantyczny, włochaty pająk albo dwumetrowy koniopies. Idę w zaparte i robię obowiązkowe trzy rundki wokół ogródka, potykając się o własne nogi w tych egipskich ciemnościach.
Walcząc z bezsennością, która znów daje mi popalić (zastanawiam się, czy kofeina nie przykleiła mi się do erytrocytów przypadkiem i się nie uwalnia, kiedy mam się ochotę zdrzemnąć), poddałam się. Dziś, podczas mojej nocnej przechadzki, postanowiłam nawet pobiegać, żeby się zmęczyć. "Szybciej zasnę" - myślę sobie. Figa z makiem! Jak nie spałam, tak nie śpię. Moje powieki działają na siebie jak te same bieguny magnesów - oczy same mi się otwierają, słowo daję! I nagle coś poczułam. Na początku zeschizowałam się, że czuję spaleniznę o trzeciej (Emily Rose -.-). Ale to nie była spalenizna. To w ogóle nie był zapach żaden. Jasna anielka, poczułam wenę! No to się wzięłam, zawzięłam i oto jestem. Znów, niemal psychodelicznie, siedzę i piszę posta. Nie wiem, czy można psychodelicznie pisać posta, ale podoba mi się to słowo, więc niech tak będzie. Dzięki wenie, która łaskawie do mnie wróciła (uff, tęskniłam!), zrobiłam też prasowanie i porządek w szafie, której zawartość zaatakowała mnie wczorajszego poranka. Przeczytałam też połowę książki Sparksa - kniżki, która po raz pierwszy od 9 miesięcy nie jest lekturą. Co za relaks dla mózgu - świadomość, że już nikt nie będzie mnie zmuszał do czytania Potopu i Ludzi bezdomnych! Chodzi mi po głowie kilka pomysłów, głośno tupiąc, żebym przypadkiem nie zapomniała, o czym myślałam. Jak się w końcu wezmę w garść to może się coś ciekawego z tego wykluć. 
Jaram się jak fatamorgana na pustyni faktem, że mam już prawie-wakacje i tym, że już od samego początku nabierają one zawrotnego tempa i sympatycznego rumieńca. Przeraża mnie fakt, że moje lekcje zabijania, czyli kurs prawa jazdy, stanęły w martwym punkcie. Cieszę się, że jeszcze tylko cztery egzaminy, a później cztery miesiące wolności. Chyba okrzyknę czwórkę nową siódemką. Szczęśliwa czwórka. Ładnie brzmi. Ciekawe, jak wygląda taka szczęśliwa czwórka. Okey dokey, kończę, bo zaczynam filozofować, a to może skończyć się trzecią wojną albo kosmiczną klęską żywiołową.
W skali od 1 do 10: jakieś 8 i trzy czwarte, ot co.

P.S: Pozdrowionka dla palantów z CKE - podeślę tam mój specjalny zwiad, bądźcie dzielni. Oni nie gryzą - połykają w całości.

Dinolec.

The Kooks, King of Leon, Oasis, MUSE, M83.

wtorek, 10 maja 2011

# 277, n.i.e

Już mnie nie czytasz. Nie ma ciebie w moim życiu. Wyparowałeś się do innej galaktyki i cię nie ma. Nie tęsknisz. Nie. Wiem, że nie. Nie masz pojęcia, kim jestem i co u mnie. Nie mówisz mi dobranoc, nie odpowiadasz "ba", nie śmiejesz się do mnie. Wyprowadziłeś się z mojej głowy. I pewnie nawet nie wiesz, że teraz też głupio myślę. Znów mi ciebie brakuje,
Rozumie.

+ czasami się zastanawiam, czy gadam do siebie, czy ktoś to czyta. 

poniedziałek, 9 maja 2011

# 276, poprzedni plus jeden

Tak to się układa, że zamiast odejmować, dodajemy. Dodajemy różne pieprzoty do naszego życiorysu. Duże i małe, średnie, kwadratowe i okrągłe. Takie z blond włosami, brązowymi oczami, krzywymi nosami, powyginanymi palcami, zezowate, długonogie i imprezowe. Z obrazów, które pozostają w naszej pamięci, tworzy się bogate portfolio kwiecistych wspomnień. Ciepłe, lepkie i słodkie wspominanie minionych dni wchodzi w nawyk i z przyjemnością na twarzy malującą się, kroczymy z uśmiechem przyklejonym pod nosem przez życie. Żal ściska, że to już było. Zdecydowanie nie wróci. Ale żyje. W głowach, w sercach. 
Jesteśmy najlepsi. Z całą pewnością.

zainspirowana kwiecistą wypowiedzią serdecznego_kolegi.

Dina.

czwartek, 5 maja 2011

# 275, relief, almost

Przeżyte, zaliczone, odhaczone. Jeszcze nie wszystko, ale to, czego najbardziej się bałam już za mną. No, może jeszcze  u s t n e. Okej, jeszcze się boję.
Ale odetchnęłam. Już po polskim, już po matmie. Wiecie, jaka ulga?!
Mój umysł odprężył się jakoś. Choć, praktycznie, nie był sprężony ani przez chwilę. Okej, nie będę się tym chwalić. Chyba nie wypada.
Moja kobiecość się we mnie odzywa. Domaga się potwierdzenia. Moja wolność chce wzlecieć poza horyzont, moje myśli szybują gdzieś ponad chmurami, zawisły nad niespełnionymi marzeniami. Biorę tęczowy długopis, spisuję je na kartce. Idę przed siebie i jak z półek sklepowych dorzucam do koszyka kolejne sukcesy. Zawsze widziałam je przez mgłę, odległe i nieosiągalne. Dziś widzę, że wystarczy chcieć.
I jestem szczęśliwa.


+ poemat:

tak więc, o maturze z matmy napiszę piosenkę
o owej ścierze wykrzyknę w podzięce
do tych kretynów, co ją układali
żeby sobie więcej sera nosem nie wcierali
i zawrę wyrażenia spójności językowej, żeby było weselej
bo i ten polski nie wyszedł im najlepiej
wy, z Góry Kretynów, Idiotofrajerów, Bandytów
nigdy więcej z maturzystów nie róbcie Troglodytów.
 

środa, 4 maja 2011

# 274, panic at the disco, i wish

Widząc szerzącą się panikę, wszechogarniający wszystkich niemal stres i cmokanie monitora w poszukiwaniu klucza odpowiedzi do dzisiejszej matury z polskiego, czuję się totalnie osłabiona. Mam totalnie ochotę uciec. Tak, zwiać, zakopać się pod ziemię i poczekać w spokoju na ten czerwiec. Czuję, że otoczenie wpędzi mnie w psycho-masochistyczną depresję z nutką zgnilizny - uporczywie zaraźliwą, niczym dżuma. Fuuj, nie mówcie o maturze. To jest już co najmniej niesmaczne. Pozostawia niemiły posmak w ustach i nieprzyjemny świąd wdziera się do nosa. A feee. Już wystarczy. Napiszmy ten szmelc i schowajmy głowy w piasek, siedząc cicho jak myszy pod miotłą i miejmy wszystko gdzieś!
A po maturze zaimprezujmy, zakopmy mroczną maturę w czeluści nicości i... have fun!


ok, ok, jeszcze tylko matma -,-

Dinka.

# 273, Mg

Dwa, niezależne, wolne, dwojakie, dwubiegunowe, ciepłe i zimne jednocześnie, podobne, lecz różne. Ciągną do siebie, odpychają się nawzajem. A jednak są. W przyrodzie nic nie ginie, jedynie zmienia swoje właściwości.
Jak magnes, magnes, magnes, magnes...