środa, 11 maja 2011

# 278, a tytuł wymyślę później

Nocne wędrowanie dookoła bloku stało się ostatnio moim ulubionym zajęciem o trzeciej nad ranem. Tak, środek nocy jest najlepszą porą na spacery, ot co. Jest to szczególnie miłe, kiedy powietrze pachnie wilgocią i majem, kiedy nie marznie się w paluszki i kiedy jedyne, co można usłyszeć to szczekanie psów i własne myśli. Dobrze jest iść z głową zadartą do góry, gapiąc się w gwiazdy i mieć w nosie, czy ktoś widzi, że zasuwam w różowych kapciach i piżamie, czy nie. To nic, że mam wrażenie, że zza rogu wyskoczy za chwilę gigantyczny, włochaty pająk albo dwumetrowy koniopies. Idę w zaparte i robię obowiązkowe trzy rundki wokół ogródka, potykając się o własne nogi w tych egipskich ciemnościach.
Walcząc z bezsennością, która znów daje mi popalić (zastanawiam się, czy kofeina nie przykleiła mi się do erytrocytów przypadkiem i się nie uwalnia, kiedy mam się ochotę zdrzemnąć), poddałam się. Dziś, podczas mojej nocnej przechadzki, postanowiłam nawet pobiegać, żeby się zmęczyć. "Szybciej zasnę" - myślę sobie. Figa z makiem! Jak nie spałam, tak nie śpię. Moje powieki działają na siebie jak te same bieguny magnesów - oczy same mi się otwierają, słowo daję! I nagle coś poczułam. Na początku zeschizowałam się, że czuję spaleniznę o trzeciej (Emily Rose -.-). Ale to nie była spalenizna. To w ogóle nie był zapach żaden. Jasna anielka, poczułam wenę! No to się wzięłam, zawzięłam i oto jestem. Znów, niemal psychodelicznie, siedzę i piszę posta. Nie wiem, czy można psychodelicznie pisać posta, ale podoba mi się to słowo, więc niech tak będzie. Dzięki wenie, która łaskawie do mnie wróciła (uff, tęskniłam!), zrobiłam też prasowanie i porządek w szafie, której zawartość zaatakowała mnie wczorajszego poranka. Przeczytałam też połowę książki Sparksa - kniżki, która po raz pierwszy od 9 miesięcy nie jest lekturą. Co za relaks dla mózgu - świadomość, że już nikt nie będzie mnie zmuszał do czytania Potopu i Ludzi bezdomnych! Chodzi mi po głowie kilka pomysłów, głośno tupiąc, żebym przypadkiem nie zapomniała, o czym myślałam. Jak się w końcu wezmę w garść to może się coś ciekawego z tego wykluć. 
Jaram się jak fatamorgana na pustyni faktem, że mam już prawie-wakacje i tym, że już od samego początku nabierają one zawrotnego tempa i sympatycznego rumieńca. Przeraża mnie fakt, że moje lekcje zabijania, czyli kurs prawa jazdy, stanęły w martwym punkcie. Cieszę się, że jeszcze tylko cztery egzaminy, a później cztery miesiące wolności. Chyba okrzyknę czwórkę nową siódemką. Szczęśliwa czwórka. Ładnie brzmi. Ciekawe, jak wygląda taka szczęśliwa czwórka. Okey dokey, kończę, bo zaczynam filozofować, a to może skończyć się trzecią wojną albo kosmiczną klęską żywiołową.
W skali od 1 do 10: jakieś 8 i trzy czwarte, ot co.

P.S: Pozdrowionka dla palantów z CKE - podeślę tam mój specjalny zwiad, bądźcie dzielni. Oni nie gryzą - połykają w całości.

Dinolec.

The Kooks, King of Leon, Oasis, MUSE, M83.