piątek, 24 grudnia 2010

# 240, trzysta sześćdziesiąt parę dni później

Upłynęło wiele wody, choć niektóre rzeczy się nie zmieniły. Nadal tu jestem, oddycham, rozmawiam z ludźmi. Niektórzy nie mają tego szczęścia.
Dziś pół roku, Patryku. Tęskno za Tobą, wiesz?

Fabryka Klamek i Kate Moss, wyrąbany hula hop i zrozumienie ojca, kiedy zobaczył tatuaż - bezcenne! 



+ zmiennax ma już rok. Hej, kochana. Starzejemy się.

Dina. 

niedziela, 12 grudnia 2010

Niezupełnie na temat fizyki i reality show

Niektórzy mówią, że prawda zależy od punktu widzenia. Niektórzy uważają, że prawda jest tylko jedna. Znam ludzi, którzy uważają, że prawdy nie ma wcale. Ja na ten temat konkretnego zdania nie posiadam. Wiem tylko, że prawda bywa szokująca, niezrozumiała i oszałamiająca aż do szpiku kości.
Życie jest jak fizyka. Rządzą nim niezmienne prawa, które nie zawsze są wygodne. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć go choćby w części. Jego efekty bywają piękne, niebezpieczne, rażące, urzekające.  Nie mamy wpływu na mijanie nieubłaganego czasu, nie mamy możliwości zmiany decyzji. To jak reality show, które sprawdza nas wszystkich po kolei jak żyjemy. Czy potrafimy żyć. Czy potrafimy radzić sobie z emocjami, decyzjami, z samymi sobą. Jesteśmy tylko pionkami, które ktoś przesuwa, zbija, matuje. Toczy się jedna wielka gra, w której nawet przegrany może być wygranym. Wszystko zależy od tego, na jakim polu stoisz, jakie pionki stoją wokół ciebie, jaki będzie twój ruch i ruch współgraczy. Możliwości jest wiele. Tysiące kombinacji życia, które nigdy nie będzie takie samo. Nigdy nie stoimy na stratnej pozycji, zawsze jest jakaś możliwość. Wszystko zależy tylko i wyłącznie od sytuacji. Wszystko zależy od punktu widzenia i od tego, jakie jest nasze podejście. Rachunek, kalkulacja. Nie zawsze na chłodno. Człowiek - zazwyczaj istota kochająca. W grę wchodzą uczucia - namiętności i nieznane wcześniej żądze, które obezwładniają serce, które wali jak oszalałe. Czasem wolałoby się usunąć czucie. Wymazać myśli, wspomnienia. Oszukać siebie samego. Życie pod woalem kłamstw, który osaczy, poddusi i zniszczy do cna. Żyjemy na delikatnej pajęczynie niepewności, obwinięci kokonem szaleństwa i zupełnego obłędu, wijemy się w spazmach i szlochach wiedząc, że gdzieś tam grasuje krwiożercza bestia - nasze rozkołysane uczucia. Wiemy, że bestia nas zniszczy. Wiemy to, że nastąpi bolesna autodestrukcja. Niszczymy sami siebie, siebie nawzajem, jak zawodowi mordercy skręcamy kark, pozbawieni uczuć, złudzeń, wszelkiej nadziei i zdrowego rozsądku. Karmimy się łgarstwem, trucizną. Toczymy najgorszą z możliwych wojen. Chciałoby się powiedzieć "c'est la vie". Tak w istocie jest. My, życiowi idioci, krążymy jak bombowce nad najpiękniejszymi miejscami i zrzucamy, bezlitośnie, toksyczne bomby. Nie potrzebujemy supermocy, aby dokonywać potwornych zniszczeń w nieprzebytych przestrzeniach naszego rozsądku lub jego braku.
Nawet najpiękniejsza maska kiedyś odpada. Nawet najdoskonalszy morderca w końcu zostawi odcisk palca na klamce. Nawet kłamstwo doskonałe leżące gdzieś na dnie serca, zostanie kiedyś wyciągnięte. Jak Titanic, z dna oceanu. Jak Titanic, na którym nadal trwa bal.
Bal nadal trwa. Włóżmy więc maski i bawmy się do rana. Rano muzyka ucichnie. Ucichnie tylko po to, żeby nocą zagrać od początku.

Dina.



# 238




I'm just a step away
I'm a just a breath away
Losin my faith today
 Fallin off the edge today

I am just a man
Not superhuman
I'm not superhuman
Someone save me from the hate


I need a Hero to save me now
I need a Hero
Save me now
I need a Hero to save my life
A Hero'll save me
 Just in time


piątek, 10 grudnia 2010

# 237, photography





kocham tą płytę, moje korzonki mnie zabiły, idę na angielski.
+ trzy plus sześćdziesiąt dwa pięćdziesiąt trzy
satysfakszon.

czwartek, 9 grudnia 2010

# 236, korzonkii!

Dzisiejszy dzień: długi, zimny i pełen niespodzianek. Śniegu pół metra, czyli prawie mnie zasypało. Moje buty nie wytrzymują wilgotności większej niż 100% - aluzja do przemoczonych do suchej nitki skarpetek. Czuję się przytłoczona. Ilość zadań do wykonania zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do czasu. (o.O) No, w każdym razie, doba jest za krótka - to chciałam powiedzieć.
Mam pomysł na świąteczne prezenty, choć to mam z głowy. Gorzej z wykonaniem. Odkryłam, że pod choinkami w sklepach nie leżą pieniądze. A szkoda. 
Fuu, zagęszczenie choinkami i innymi świątecznymi bublami mnie miażdży -  mnie i moje biedne poczucie estetyki. Nie wiem, jak wam, ale mi do tego aby święta były ładne wystarczą dwie rzeczy: biały śnieg i brak szkoły. Bez odbioru.

Największą niespodzianką i gwiazdeczką wieczoru są oczywiście moje cholerne korzonki, które umierają/strajkują/bawią się laleczkami voodoo/melanżują beze mnie* JESTEM UNIERUCHOMIONA *apokalipsa*

Dina.

The Kooks, A fine frenzy i Kate Nash, drodzy państwo.



* niepotrzebne skreślić

poniedziałek, 6 grudnia 2010

# 235, odmarzające paluszki

Moje biedne palce, zarówno u rąk jak i u stóp, są zimne jak lody, co nie wpływa korzystnie na moje samopoczucie. Czuję się sfrustrowana faktem, iż za żadne skarby, Chiny ani nawet czekoladę  (?!) (chyba nie są moje -.-) nie chcą się, skurczybyki, nagrzać. Co więcej, drętwieją i są kijowe. Modę na chodzenie w rękawiczkach nawet w domu uważam za tegoroczny trend i top i inne takie.
Jestem dumna! Dziś pierwsza ostra jazda! Jest, jest, jest! Nikogo nie zabiłam. Taak, nawet siedząc za biurkiem na wykładach mogłam komuś coś zrobić. Z moim "szczęściem inaczej" wszystko jest możliwe. "Szczęście inaczej" jest wszechobecne i wszech-niechciane. 
Pół dnia gdzie? Na fejsie! Dowiedziałam się, że będę idealną żoną (o ile ktoś mnie zechce), że synonimem słowa zakupy według mnie są buty, że usta są czerwone nie tylko po całowaniu na zimnym, ale również tak "na co dzień" i że chciałabym mieć kotka. Ale takiego, co umie sikać i kupkać (?) do kuwetki, który wie, co i jak i w ogóle jest rozgarniętym, mądrym i spoko-loko kociakiem. Sama nie umiałabym wychować kota.Nie umiem wychować siebie, a co dopiero kota. Nie umiem po kociemu! Koty rozumieją po elficku? Mój brat mówi, że takie słowniki mają! Odlotowo! To będzie kolejny język, którego się nauczę - zaraz po angielskim, francuskim i greckim. Wpis w CV - znajomość języka elfickiego na poziomie zaawansowanym i mina pracodawcy - bezcenna! I lans, lans, lans, lansu pod sam sufit!
Moja ręka odwaliła. Może od zbyt dużej ilości czasu spędzanego z komputerkiem i  gigantycznej ilości sms-ów (mój telefon zmartwychwstał!) dostałam zespołu cieśni nadgarstka (łac. syndroma isthmi canalis carpi)? o.O Fas-cy-nu-ją-ce!

Dina



A! Zapomniałam! Sękatej rózgi na mikołajki wszystkim *atak morderczych całusków*

niedziela, 5 grudnia 2010

# 234, freezin' day

Dziś, kiedy wracałam z kościoła, zamarzłam zupełnie. Byłam chodzącym sopelkiem, który zgrzytał zębami w rytm jakieś nieznanej mi piosenki, która na pewno zostanie przebojem roku 2011. Nie, nie zostanie, bo nie będzie mi się chciało nad tym pracować. Zupełnie tak jak nie chce mi się pracować nad masą innych rzeczy. Przeraża mnie to. Dziś, podczas kazania (ksiądz, kiedy rozmawia z dziećmi zniża się poniżej ich poziomu - nie mogę tego słuchać), moje myśli dogoniły uciekające gdzieś plany wielkiej nauki, która przeobraziła się w wielką emigrację i nico z tego wszystkiego wyszło. Uświadomiłam sobie, jak niewiele mam czasu i jak bardzo mam przerąbane. 
Kretynka.
+ The Kooks - nowa miłość, obok Oasis. Jest muzykalnie i wesoło.

Dinka.



sobota, 4 grudnia 2010

# 233, sobota równa się...?

Sobota równa się:
0) niebudzący budzik
1) dużo skubania lakieru z paznokci
2) ręce śmierdzące CIFem
3) wyciąganie brudów zza łóżka - niektóre doprawdy interesujące, powaga
4) pół litra Galicjanki gazowanej
5) dawka-gigant muzyki
6) pewnie jakiś film wieczorem
7) porządeczki, porządeczki - w biurku, za łóżkiem, w głowie i w sercu
8) przeciągi
9) śmierdzące zadanie domowe z PP  

Dzisiejsza sobota jest baaardzo wyjątkowa, bo Młody ma urodziny! STO LAT GNIOCIE!


Muzyka:
A Fine Frenzy – Almost Lover
a po więcej na

piątek, 3 grudnia 2010

# 232, piątek

Niby ta sama muzyka, ale tak jakoś cicho w moim życiu. Niby ten sam teatrzyk, a gram w nim nie główną rolę, a jakiś popsuty rekwizyt. Niby ta sama scena, ale sztuka już nie ta. Niby ta sama publiczność, ale tak naprawdę wszyscy się zmieniamy. 
Chciałabym znów dostać maszynę do pisania i napisać sobie taki scenariusz, w którym żyło by nam się jak w bajce, kochani aktorzy mojego życia.

Jest mi zimno i dochodzę do zaskakujących wniosków:
a) nawet Mike O'Donnel vel Mark Gold w 17 again próbuje mi coś zasugerować i robi jakieś dziwne miny i umoralniające gadki
b) stwierdziłam, że niektóre osobniki mają kościste mózgi i trzeba je trzymać w koszach na odpady radioaktywne
c) zima i mrozy poniżej dziesięciu stopni zdecydowanie spowalniają pracę mózgu (nawet tego nie-kościstego)
d) mózg, który pracuje na spowolnionych obrotach nie myśli poprawnie, robi na maksa i totalnie głupie rzeczy i rozmawia z osobami, z którymi bezpieczniej byłoby nie rozmawiać
e) obojętność jest gorsza niż ciepły mocz na twarzy szympansicy (cooo?)
f) nie cierpię ciepłego moczu, szympansicy z krzywym pyskiem, kościstych mózgów, zimy, mrozu, spowolnionych obrotów mózgu i tym podobnych.

Dina.

czwartek, 2 grudnia 2010

# 231, póki co, pozytywny czwartek

Jutro zaczynamy kręcić nasze klasowe studniówkowe cudo, więc trzeba zabrać z domu i nie zapomnieć o przyklejeniu najpiękniejszego uśmiechu na moją miarę. Stwierdziłam, że wstydem byłoby, żeby człowieka, który zawsze się uśmiechał, ludzie zapamiętali jako ponuraka. A więc, postaram się być sobą najlepiej jak potrafię. Obiecuję!
Klamka zapadła - w poniedziałek pierwsze spotkanie. Jestem podjarana jak fatamorgana na pustyni! *taniec szczęścia* Na szczęście, na początku będzie spokojnie, powolutku, dopiero później zacznie się jazda bez trzymanki (okej, aż do tego stopnia nie *haha*). Już nie mogę się doczekać!
Kontakty z różnymi osobami są ciekawe. Stwierdziłam, że lubię przebywać w towarzystwie więcej niż tylko jednej i wciąż tej samej osoby. Ludzie potrafią być naprawdę niesamowici. 
Irytuje mnie fakt, że nadal jestem na etapie wyobrażania sobie mojej studniówkowej kreacji. Widzę ją, ale wiem, że takiego cudeńka nie ma w żadnym sklepie. Jednym słowem - jachrzanię. Muszę się wybrać w najbliższym czasie na wieeeelkie zakupy do 3miasta i znaleźć coś, co nada się na taką okoliczność. W końcu, studniówkę ma się tylko jeden raz. 
Przerażają mnie te wszystkie przedstawienia, polonezy, bla bla, bla, bla. Niby ma być dobra zabawa, a tyle roboty z tym. Jedno wiem: zabawa będzie najlepsza. I będzie sporo niespodzianek, hah *.*
Coś się dzieje, jakieś zmiany. W sumie, to dobrze. Stanie w miejscu jest takie nudne. A ja nie lubię nudy, uhu *.*

Dina.


kocham wręcz ten kawałek!





środa, 1 grudnia 2010

# 230, tak właściwie, to chyba lubię siebie - środa

Ostatnio bardziej niż zwykle zastanawiam się nad ludzkimi emocjami. Skupiłam się zwłaszcza na swoich. Zastanawiałam się, po co? Ktoś mógłby powiedzieć, że to bez sensu. Zastanawiać się nad tym, co zostało już dokonane. Mam trochę inny pogląd na tę kwestię. Obserwuję siebie, żeby poznać siebie. W końcu to ze sobą, a nie z nikim innym spędzę całe moje życie. Czyż nie? Ile można być samym dla siebie morderczą niespodzianką, która zadziwia na każdym kroku? Czasami moje zachowania mnie zaskakują. Powaga. Jestem zdruzgotana, rozczarowana i w ogóle zmiażdżona moją durną emocjonalnością. Nie cierpię, kiedy mnie ponosi i nie żeby specjalnie, ale zwyczajnie przez nieuwagę wychodzę na małego kretyna. Kurczę, to takie niemodne. Zupełnie.
Dlatego też, w celach badawczych i samo-poznawczych, zaglądam w czeluści moich emocji, które są naprawdę niesamowite, jeśli im się dokładnie przyjrzeć. Skrajne, obojętne, zimne, gorące, gorzkie, słodkie, zabójcze, dające nadzieję - czyli zupełnie porąbane. To chyba słowo, które je najlepiej opisuje. 
Przyglądam się sobie, jak w lustrze. Patrzę na moje dziwne smutki i szalone radości, przyklejony uśmiech i ciepłe łzy na czerwonych od mrozu policzkach. Patrzę na ślady ludzi, które jak stopy na piasku, są i nagle znikają, bo pojawić się przed kolejną falą. Stopy duże, małe, krzywe, krościaste. Każda z nich mnie zmienia. Na chwilę, lub na dłużej. Hej, ludzie. Nie spacerujcie tak blisko brzegu. To niebezpieczna granica. Woda jest bardzo niebezpieczna. Skrajna, obojętna, zimna, gorąca, gorzka, słodka, zabójcza, cucąca. Prawie jak ja. Choć, kiedy się tak sobie przyglądam, odnoszę wrażenie, że jestem bardziej niebezpieczna. Zmienna i odmienna. Typowa baba.
Na szczęście, jest parę spraw, które się nie zmieniają. Ale to już moje.
Uczę się tych słów. Ja, mój, moje, odwal się. Podobno czasem się przydają.

Dina.

wtorek, 30 listopada 2010

# 229, nieprzeciętnie zimny i śnieżnobiały wtorek + parę innych

Kilka refleksji śnieżno-jesiennych (tylko z nazwy):
Otóż, doszłam do wniosku, że to jakaś niesamowicie destrukcyjna pora. Zdecydowanie. Dla ludzi, zjawisk, emocji, czegokolwiek. Ponad to, wyzwala w ludziach dziwne zmiany, rewolucje, zachowania. To totalnie dla mnie niezrozumiałe. Tym bardziej, że sama po raz pierwszy w życiu tego doświadczam. To doprawdy interesujące. Patrzeć na to z boku, jako bierny widz to zupełnie co innego, niż samemu to przeżywać. 
Ponad to, zima jest piękna w swoim istnieniu. Mam oczywiście na myśli ten bajecznie wirujący śnieg w świetle latarni, które palą się już od późnego popołudnia. Kiedy szłam w tej małej, słodkiej zamieci czułam się jakbym była w jednej z tych magicznych kul, które kiedy się potrząśnie to wirują w nich jakieś drobinki. To jest piękne, zaiste. Tak swoją drogą, uwielbiam te kule. Jest w nich tyle uroku i czarów, że nie mogę tego ogarnąć moją ludzką myślą. Podsumowując: śnieg - jak najbardziej, zimno przenikające człowieka aż do szpiku kości - niekoniecznie.
Poza tym, kolejny z moich mądrych wniosków (choć tak naprawdę niekoniecznie moich, ale nieważne): "Koniec końcem, po burzy zawsze wychodzi słonce". Jak to ktoś kiedyś mądre powiedział: "Trzeba wziąć i rzucić siebie w przeszłość" czy też raczej: "Trzeba rzucić przeszłość za siebie", w każdym razie "Hakuna matata". Ile można myśleć? Co za dużo, to nie zdrowo. Jeszcze się przemęczę! Ot co!
Plus: czytanie książek z wątkami miłosnymi może przyprawić o palpitacje serca, macie pojęcie? Fascynujące, jak wiele siebie można w książce znaleźć. Naprawdę, coś niesamowitego. 
Co więcej, moje prawko, kurs, czy jak to tam zwał jest już coraz bliżej. *radocha* Wiecie, co to oznacza? Zajęte weekendy, nauczenie się jazdy zimą (bezcenne!) i uniezależnienie od innych kierowców. No i sama radość jeżdżenia. Wprost nie mogę się doczekać. Samo-kurczę-spełnienie! W ogóle, coś się ruszyło. Wiele moich planów i marzeń zaczyna się spełniać. Kilka nowinek już niedługo, ale na to trzeba zaczekać jeszcze. Na szczęście, jeszcze tylko odrobinkę.

Dinka. 
"Panna Wanda siedziała smirno na stołku - jak podczas rekolekcji - 
gdzie ją los wśród tego balu porzucił, a w gruncie rzeczy niosło ją przez pustkę 
rozpaczy. Suche łkania rozdzierały jej młode serce. Wilcze kły i tygrysie 
pazury zazdrości ćwiartowały jej upodobanie, wszechwładnie nad nią panujące. 
Krzyk zamierał na jej wargach, ślepy płacz zatykał jej gardło. Uśmiechała się 
wciąż przyprawionym uśmiechem, a ciemność coraz grubsza spadała na jej 
oczy w tym salonie buchającym od świateł. I oto w tej ostatecznej prostracji 
- wyjście jakieś przebłysnęło. Ulga się kędyś objawiła w twardym serca 
kamieniu. Głos, niejaki pocieszyciel, wabiący doradca, skinął na nią w mrokach. 
Była to nienawiść do tej Karoliny."

poniedziałek, 29 listopada 2010

# 228, poniedziałek

Całkiem, całkiem zacny. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie zaspała do szkoły. Cóż, cuda się jednak zdarzają - z dziewięciu lekcji zrobiło się siedem. To zdecydowanie nastraja pozytywnie, zwłaszcza że to jeden z tych poniedziałków, kiedy OH NO IT'S MONDAY nabiera szczególnego znaczenia. Kolejny plusik - nie było mnie na matmie! *hurra* Kolejny - ominęło mnie nieprzygotowanie na polskim (nieprzygotowana z czystego lenistwa i mało dobrego humoru), co jest wprost plusikiem liczonym podwójnie, bo lufa wpadłaby do dziennika. Niby po wywiadówce, ale wolałabym nie dostawać jedynek z polaka. Co jeszcze? W sumie, to nie wiem. Nadrabiam zaległości towarzyskie, czy jakkolwiek to nazwać. Mam wrażenie, że powoli wychodzę z fazy "zombie", aczkolwiek to tylko głupia myśl, która gdzieś mi się tam zapodziała przez ćwierć sekundki i zwiała. I znów jestem zombie. Buu.
No i tym sposobem kończy się poniedziałek. Jutro wtorek. Zimny wtorek, który spędzę w... domu! TAK JEST *serduszka, cool i w ogóle macarena* Moja ukochana klasa jedzie "na foczki" (jak to brzmi xD), a ja muszę zostać w domu (o jej, jak mi przykro xD). Przynajmniej będzie czas na doczytanie Przedwiośnia (totalna zbrodnia, że jeszcze tego nie zrobiłam!) Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zapomniałam, o czym do tej pory czytałam *facepalm*. No i to, że widzę Damięckiego, którego nie chcę widzieć (fuu). 
Czuję, że to będzie dobry dzień. Jak to było... co z oczu, to z serca, czy jakoś tak :)
+ Hej ho, chyba zaczynam prawko - ale będzie śmiesznie, haha.

Dinka.

niedziela, 28 listopada 2010

# 227, minuta za minutą wlecze się niepostrzeżenie

Mam nową, małą obsesję - Oasis. Ta muzyka leczy moją duszę, czuję się w niej fantastycznie. Czuję jakiś spokój, dziwny spokój - zwłaszcza, kiedy słucham nagrania, które znajduje się pod postem. *serduszka* 
Moje życie uległo zmianie o 180 stopni. Zmieniło się wszystko, co miałam do tej pory. Stąd też mała zmiana w adresie bloga - po prostu wolałam, żeby pewne osoby nie miały do niego dostępu. Najzwyczajniej w świecie moje problemy nie są już ich problemami. Mój wzór na życie stracił coś, odnalazły się dwie "zmienne", które  uprościły się i nie uczestniczą już w tych życiowych "rozgrywkach". Nawet jeśli nie tak to wygląda lub miało wyglądać, tak właśnie jest. Niezależnie od tego, jak to zostało zinterpretowane przez Zainteresowanych. Przykre? Owszem. Bolesne? Jeszcze bardziej. Ja jestem jednak twardzielem (ale ściema?!) i pozbieram się zupełnie i całkowicie. Przecież na jednej apokalipsie świat się nie kończy. C'nie?
Postanowiłam po tym ciężkim dla mnie tygodniu wziąć się w garść, jak na Dinę przystało. Może pora odrobinę zgorzknieć i przestać traktować każdego człowieka jak potencjalną ofiarę do niesienia "koniecznej pomocy". Pora przestać być jedynie altruistką. Krztyna zdrowego egoizmu nikomu nie zaszkodziła. Tak, pora zająć się sobą. Pora umieć powiedzieć "ja", "moje", "mam Cię w dupie, zrobię tak, żebym ja była szczęśliwa". Czasem takie postawienie sprawy naprawdę pomaga.  Zmieniają się osoby, priorytety, plany, marzenia, uczucia, lęki, upodobania, światopoglądy. Mam kilka dość ambitnych planów odnoszących się do czegoś, czego dawno nie miałam, czyli nadmiaru wolnego czasu, do matury i do paru innych spraw, które są tylko moje i nikomu nic do tego.
Moje życie zwolniło. Kolejne minuty ciągną się jak mordoklejka. Jak bardzo chciałabym umieć znów zachłysnąć się powietrzem jak człowiek, który zaczyna wszystko od początku. Skończyć z sentymentalnym podejściem do spraw. Niestety, nostalgia listopadowa nie ułatwia zadania. Na dodatek, ten listopad jest taki zimny. Samotnemu zawsze gnojem w oczy, fuuu.
Chciałabym, żeby ta cała sytuacja przestała mnie już dręczyć. Chciałabym umieć sobie pomóc. Chciałabym, żeby znalazł się ktoś, kto umiałby pomóc mi. Wiem, że to niemożliwe. Niemożliwe i dość przykre. Zdecydowanie. Jest tylko jedna rada na taki układ - czas. Dużo, dużo czasu i mniej intensywnego myślenia nad totalnymi głupotami.
Dina.


czwartek, 25 listopada 2010

# 226, czuję, że nadchodzą ciężkie czasy związane z za-zimnem

Dość nieciekawy ten posępny i niesamowicie ponury, zły listopadowy dzień, w którym czuję, że niebo zawali mi się na głowę z racji tego, że dziś wywiadówka. Bleah. Ponad to, dzieje się inne zło wszechświata. Otóż, pada śnieg. O nie. O nie, nie, nie. Duże zło, bo ja nie lubię zimna. Odmarzają mi paluszki, czubek nosa i policzki i uszy, oł noł. Bardzo, bardzo zimno. Nie pociesza mnie fakt, że ten śnieg ozdabia włosy lepiej niż niejeden fryzjer przed sylwestrem. Jest ZA zimno. (ale się zapętliłam)
Nie lubię gadać o pogodzie. To pogadajmy o uzależnieniach. Uzależniłam się od kawy. Trzęsą mi się ręce jak u xxx (cokolwiek powiem w tym miejscu będzie niepoprawnym politycznie majakiem, więc daruję sobie) i powieki między 14 a 17 robią się zupełnie ołowiane, rzęsy ciążą jakimś nieznanym ciężarem. Uzależniłam się też od adrenaliny. Chyba mam mały deficyt endorfin, ale jest kilka rzeczy, które pozwalają mi o tym na momencik zapomnieć. Uzależniłam się od spania - jakaś mądra osoba powiedziała mi, że czasem trzeba przejść w stan hibernacji i olać wszystko, przespać - cokolwiek. 
Maturki próbne, maturki. Jest dość zabawnie. Założę się, że wszystko oblałam. W sumie, nie dam o to. 
Jutro - przemiły wieczór mnie czeka. Prze-miły. Uff, odetchnę trochę od mojej stęchlizny, bleah. 
Wiadomość z ostatniej chwili: mój tatko będzie pełnił wartę na studniówce. Płakać czy się zabić? 
I wiecie, co jeszcze powiem? Ciągle pada. FUU. 


Din.

# 225, tornado + volcano = ????




Maybe our relationship
Isn't as crazy as it seems?
Maybe that's what happens
When a tornado meets a volcano?

Podobno pisanie o problemach daje ulgę. Chyba jeszcze tego nie umiem.

Dina.

niedziela, 21 listopada 2010

# 224, niedziela maturzystki

Maturzystki, która pisze próbną od wtorku, yeah.

1. Śpimy do 11 (żeby na wtorkowe egzaminy być wyspanym)
2. Biegiem do kościoła (pomodlić się, żeby było 30 %!)
3. Zjeść obiad (żeby dodać mózgowi energii do myślenia)
4. Zagłosować w wyborach ( w celu ??? - bez sensu zupełnie)
5. Pojechać do kina na Harry'ego (żeby być wypoczętym i zrelaksowanym na egzaminach)
6. Przyjechać do domu, sprawdzić fejsbuka, bla bla bla i tak dalej.
7. Pójść spać po wykańczającym i pełnym pracy dniu, jakim była ta niedziela.

+

Harry Potter - bomba. Figi drygi w wykonaniu Harry'ego i Hermy - bezcenne! A odchodząc do Pottera i jego wygibasów, to od wczoraj skręcam się ze śmiechu słuchając tego:


Dina.

sobota, 20 listopada 2010

# 223, insomnia

Całkiem przyjemnie. Muzyka, Wall Street: Pieniądz nie śpi i ANI sekundy snu.
Jak ja    k o c h a m     takie dni. *tupie nogą*

+ Shia LaBeouf jest słoooodki *.*

piątek, 19 listopada 2010

# 222, Dirty Dancing - znów o filmie?!

Jak jest o czym pisać to o filmie też można. Taaak, jest o czym, zdecydowanie. Właśnie skończyłam z ogólnym odczuciem "the best movie I have EVER seen", bez krzty przesadyzmu. Skończył się za szybko, czuję niedosyt! Jak tak dalej pójdzie, obejrzę go jeszcze raz. A później jeszcze jeden i jeszcze i jeszcze. Zachwycił mnie. Niby taka zwyczajna historyjka. Chłopak (Słejzi, kocham Cię!), dziewczyna, taniec, miłość. Trylion filmów o tym powstało. Step up, nie-Step up. Wiecie, co? Po obejrzeniu Dirty Dancing mam wrażenie, że wszystkie wyżej wymienione to jakiś szmelc. Powaga! Że o tej FANTASTYCZNEJ scenie finałowej nie wspomnę, bo ona najzwyczajniej nie wymaga komentowania - jest po prostu och i ach. Ten soundtrack, mrau. Okej, rozpływam się, totalnie się rozpływam. Mam czerwone policzki i OJ, chcę jeszcze raz! Też chciałabym kiedyś tak zatańczyć. Patrząc na nich, zazdrościłam im każdą komórką, tkanką, wszystkim. Ten taniec znajduje się w ścisłej dziesiątce najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałam. 
Nauczę się tak tańczyć! Jeszcze nie wiem, jak, ale przysięgam, że tak! Płynąć, płynąć! 

#1

link, bo nie można umieścić, niestety *beksa* 

#2
#3



Dina.

# 221, need some rest

Spędzanie czasu w domu mogłoby się wydawać nudne, przesiąknięte prozą codzienności, która sama w sobie potrafi wprawić człowieka w stan zawieszenia umysłu między ciszą a łomotem, hibernację zimową lub inny stan lub długotrwały proces, który charakteryzuje się spadkiem aktywności fal mózgowych. Zupełnie inaczej ma się rzecz, kiedy jest to czas, kiedy powinniśmy siedzieć w szkole i zakuwać. Wtedy kanapa jest zylion razy wygodniejsza, koc cieplejszy i nie irytuje (aż tak jak w szkole) katar i łupek-gupek w głowie. 
Taki tydzień to jest dopiero życie, huh. Frustrujący jest fakt, iż mimo spania do prawie-południa i wylegiwania się pod kocem, jestem zmęczona niemal bardziej niż przy tzw. normalnym trybie życia. 
Poza tym, mój mózg się wyłącza, odzwyczaja od myślenia. Dziś, pisząc rozprawkę typu za i przeciw na angielski plus, spędziłam 38 i pół minuty na wymyślaniu sensownego wstępu. Koniec końców, praca ma ręce, nogi i wątrobę a nawet odpowiednią ilość słów i argumentów, co jest jakimś niecodziennym cudem. 
Swoją drogą, cuda mogą być codzienne? Myślę, że nie. Wtedy ludzie by ich nie zauważali. Pff, cuda nie muszą być codzienne, aby ludzie ich nie dostrzegali. Za dobrze mamy, ludziska. 
Stwierdziłam, że nie chcę narobić sobie wstydu. Mam mega plan uczenia się na maturę, która podobno ma mieć miejsce za kilka dni. Szkoda, że na planach najczęściej się kończy. Taaak, to będzie mega porażka.

Dinka.

czwartek, 18 listopada 2010

# 220, retrospection

Te same mury, zupełnie inni ludzie, mnóstwo wspomnień - dobrych i złych. Jak przez mgłę przypominam sobie tak dawno niewidziane twarze ludzi, z którymi cokolwiek mnie łączyło. 
Odwiedzenie starego gimnazjum pozwoliło na spojrzenie w przeszłość. Niedaleką, ale jednak. Udało mi się dostrzec, jak wiele się zmieniło, od kiedy skończyłam tamten etap, rozpoczęłam kolejny, który również ma się ku końcowi. Jednak - koniec końcowi nie równy. Zdecydowanie.
Zastanawiam się, jak będę myślała, kiedy będę odwiedzała w przyszłości mury mojego liceum.

Wydaje mi się, że jestem kimś zupełnie innym niż trzy lata temu. Życie płynie. Jedno się zaczyna, inne się kończy. A my w tym trwamy. Zapamiętujemy te przemijające osoby, tęsknimy. 
Tęsknota zmienia człowieka, Patryku...

Znów pada deszcz. Listopadowe dni są takie zimne, szare i nieprzyjemne. Osnute peleryną mgły ulice otulają przemarzniętych ludzi. Nostalgia wlewa się do serca, rozczulenie, jakieś durne sentymenty. 
Pora zabrać się za pieczenie smakowitych babeczek, znów. Będę miała wyjątkowego gościa, który podobno lubi moje babeczki, huhu :)

+ MUSE NIGHT *serduszka* 

P.S: A jednak nie potrafię nie pisać, Fen.

Dinka.


muzyka do babeczkowania:
janusz radek - kiedy umrę kochanie

sobota, 13 listopada 2010

# 219

Ległam w gruzach. Zawieszam blogowanie. Trzymajcie się.

piątek, 12 listopada 2010

# 218, nie ma co się obijać, jest tyle do zrobienia, a doba taka krótka!

Zdrówko! Pijemy zieloną herbatkę 
z kubka adekwatnego do dzisiejszej mokrej i ponurej pogody,
 żeby rozgrzać trochę te stare gnaty!

Tak poza tym, wszystko w porząsiu, haha. Mam do zrobienia, że mój kalendarz nie wyrabia, zwyczajnie pęka w szwach. Moja doba jest zdecydowanie za krótka, nie mieszczę się zupełnie w czasie.Ignorując ten fakt, imprezuję i myślę o niebieskich migdałach, pomyśle na tak zwany "nowy imidż", komu postawię "krzyżyk" w wyborach samorządowych (nic na ten temat nie wiem! - jestem pewna, że strzelę gafę totalną i mój głos zostanie unieważniony *beksa*). W tym momencie mam dziką chęć i nieodparte pragnienie zacytować pewnego mądrego kota (tegoż z Alice - moje bożyszcze!): Z zasady nie mieszam się w politykę.  
Tony kserówek z zadaniami próbuję jakoś względnie uporządkować. Mimo to, tonę w tym syfie, buu. Za dużo! Zdecydowanie! Dokręcam śruby! Samodyscyplina! 

Już mi przeszło. 

Poczytam sobie dziś "Szewców" pana Witkiewicza. Posłucham sobie Kate Nash i obejrzę Przeminęło z wiatrem (w końcu)! 

Trzymajcie się, skarby.
Niech Wam wiatr głów nie pourywa!
Dinolec. 



niedziela, 7 listopada 2010

# 217, muffinki czekoladowe, czyli mój piekarski debiut




Są pyszne, cudowne, cynamonowo - czekoladowe, cieplutkie, mięciutkie.
Może niezbyt kształtne, ale chyba popadnę w samozachwyt, haha.
Wielka satysfakcja, jestem z siebie dumna. 
Dokonałam cudu - kuchnia jest cała!

sobota, 6 listopada 2010

# 216, mam ochotę na zmiany,

Stwierdziłam, że nudziara ze mnie. Wciąż ta sama fryzura, ciuchy, głupie gadanie. Chciałabym się zmienić. Mam ochotę na radykalne zmiany. 
Szkoda, że nie jestem na tyle odważna, by wcielić je w życie.

# 215, UCH!

Ależ się zmęczyłam przez ten tydzień nic-nie-robieniem! Męczy mnie nawet to, że za oknem pada deszcz. Męczy mnie myśl, ile nauki mnie czeka w ciągu tego weekendu (buu). To powinno być zakazane! No i Mamina chodzi i ze złowieszczą nutką w głosie przypomina: "Zaczyna się przykręcanie śrub", co zwiastuje najgorsze. Tak się zastanawiam, jak ja to przetrwam, skoro teraz zaliczam totalny nie-ogar.
Jestem w trzeciej fazie załamania nerwowego! Wiecie, że do studniówki jeszcze tylko 91 dni?! A ja... NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ! Pffff! Żebym chociaż miała jakąś sensowną koncepcję, ale nie... 
Idę uskuteczniać bezskuteczny uczing: alkohole i fenole, ekologia i trylion zylionów słówek same nie wejdą do głowy, niestety. 
Trzymajcie się ciepło w ten nieprzyjemny dzień.

Dina.

niedziela, 31 października 2010

# 214, magia, magia, magia

Lubię takie niedziele, kiedy po niemal całonocnej wybornej zabawie w niesamowitym towarzystwie, przysypiam niepostrzeżenie w środkowej ławce na kazaniu. Jest to niezaprzeczalny dowód, iż zabawa była nie-byle-jaka. Oczywiście, SZLAG (*&^%$#@#$%^&*&^% - wyładowanie emocjonalne, pardon) mnie jasny trafia z racji tego, że aparat marki WAL.SIĘ robi mi niemiłe niespodziewanki, które można by wytłumaczyć jednym, krótkim i aż nadto prawdziwym, jak się przekonałam, równoważnikiem zdania- złośliwość rzeczy martwych. Jak to jest, że kiedy ma działać - nie działa, a kiedy nie koniecznie musi - jest najidealniejszym sprzętem na świecie?! *piana z ust* Tą małą dygresją pragnę wytłumaczyć całkowity brak zdjęć z wczorajszej halloweenowej rzeźni. Być może, kiedy panna J. odessie się od Fejsbuka, co nieco dostanę (OBY!).
Żłopię dziś na przemian kawę z dużą ilością mleka i zieloną herbatę. Och, właśnie skończył mi się kolejny kubek kawusi. Milusio. Tak naprawdę, nie mam zielonego pojęcia, kogo interesuje, co się dzieje, albo co się nie-dzieję. Schodzę na psy, jasna anielka. 
Uwielbiam zapach lilii i mięty w moim pokoju wiszący ciężko, uwielbiam lodowate powietrze, które wlewa się do środka przez uchylone okna. Uwielbiam głos pana Radka i francuską muzykę, która tak miło uprzyjemnia zimne, październikowe wieczory. Uwielbiam miękkość porozciąganego swetra. Zastanawiam się, gdzie posiałam tomik poezji Jasnorzewskiej i moje racjonalne myślenie. Uwielbiam niepewny płomień świec, ciepłe światło i zniczowe cmentarze. Potwornie tęsknię za stokrotkami, zielonymi drzewami. Uch, nie przepadam za tym mokrym, pochmurnym i nieprzyjemnym październikiem. A od jutra kolejny brzydki i ponury miesiąc - tym razem na "el" (jaka szkoda, że nie lipiec *beksa*). Teraz zabraknie też moich pięknych kolorowych, spadających jak deszcz suchych i martwych liści. Teraz będzie szron - magiczny, ale zimny. Co mi po nim?
Romansik z histerią, z angielskim i polskim mnie dziś czekał, ale się nie doczekał. I czuję, że się już nie doczeka. Za bardzo kusi mnie Przeminęło z wiatrem, które leżakuje na moim dysku już wystarczająco długo. W sumie, zdecydowanie zbyt długo. 
Ach, jestem potwornie leniwa. Jestem tak paskudnie leniwa, że nie chce mi się ruszyć z kanapy po herbatkę, która stoi sobie na biurku i tak pięknie pachnie... 
Zapisuję obietnicę, że wrzucę zdjęcia, kiedy tylko będzie to możliwe - ku pamięci!

Magiczny wieczór wigilii Wszystkich Świętych.
Jestem ciekawa, czy Ty też o nas myślisz?

Dina.


kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym

czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny

często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość i uśmiech

potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie
/poświatowska - kiedy umrę kochanie/ 
 P. 


+


sobota, 30 października 2010

# 213, janusz radek, kawa, łzawa poezja, chyba pora zacząć szykować się na halloweenową rzeź osiemnastkową!

Mam dzisiaj wyjątkowo romantycznie nastawione myśli. Obudziłam się i z lubością spojrzałam na ususzony bukiet róż. Włączyłam Janusza Radka i czytałam wiersze o miłości. Później jednak wróciłam do suchej i zimnej codzienności, prysł romantyzm chwili i ten niepowtarzalny czar. W tym celu, aby odtworzyć w pamięci ten czar, nadal słucham magicznego Kiedy umrę kochanie.
Taki jakiś dziwny ten październikowy dzień. Dawno nie było takiego słońca, takiego dobrego humoru, takiego ciepłego, wesoło bijącego serca. Wszystko idzie ku lepszemu?
Dziś trzeba porządnie naszprycować się kawą. Kawa, kawa i jeszcze więcej kawy. Mój nowy rytuał - uchlać się kawą, żeby nie przesypiać imprez. Trzeba być Diną, żeby kiedy przychodzi do imprezy zasypiać na siedząco. *facepalm* Od kiedy przespałam ostatnią Twoją imprezę, piję kawę, żeby nikogo więcej nie przespać. Nie masz pojęcia, jak ja się z tym kijowo czuję. Jak beznadziejnie czuję się z myślą, że spałam, kiedy Ty byłeś z nami żywy po raz ostatni.
Muszę zacząć działać, bo inaczej się nie wyrobię na urodzinową potańcówkę, huuraa!

+ Hańba ci, Morris! Nie wolno śmiać się z dziwolągów! - tekst na dziś! 




*serduszka*


wtorek, 26 października 2010

# 212, Liryczne epitafium





A po pogrzebie pod korniszon
niech epitafium mi napiszą:
Tu leży magik i małpiszon,
pod spodem taki tekst:
"Liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal..."

niedziela, 24 października 2010

# 211, perfect evening


ciepłe policzki, płonące oczy, Włóczykij, zielona herbata, 
francuska muzyka i niczego więcej mi nie potrzeba,


# 210, Serce z marmuru

Zimny poranek martwego października
Złotoczerwony deszcz szeleszczących  liści
Spada bezwładnie na moją głowę
Pochyloną nad Tobą

Pachniesz zmarzniętą ziemią
Wczorajszym deszczem i dzisiejszą pluchą
 Wyglądasz mizernie, jakbyś spał za długo
Niespokojnie, cicho

Dotykam serca, zimnego jak kamień
Marmurowych policzków, nieruchomych oczu
Ściskam chłodne palce delikatnie
Porcelanowe dłonie

Zbyt długo cię nie ma, jesteś za daleko
Jesteś zbyt cichy, zbyt nieżywy
Znów słyszę twój głos gdzieś za ścianą
Tak cichy, tak pusty, tak martwy



piękny pomnik
naprawdę, cudowny 

sobota, 23 października 2010

# 209, The Green Mile

Miałam dziś plany wielkie jak stąd na Marsa. Chciałam godzinami leżeć w wannie, czytać wiersze i słuchać francuskiej muzyki. Chciałam pić zieloną herbatę i wąchać skórkę pomarańczy. Chciałam pomalować paznokcie, dać ukojenie suchej jak pieprz skórze i wetrzeć balsam w łydki. Ale nagle, zupełnie znikąd wzięła mi się w głowie myśl:   Z i e l o n a    m i l a. Klik, klik, klik. Tom Hanks, pomyślałam sobie, lubię gościa. Niech potowarzyszy mi dziś wieczorem. I obejrzałam.
Prawdę mówiąc, nie wiem, od czego zacząć. Ten film powinien zostać wpisany na listę filmów zakazanych do oglądania przez mięczaki mojego pokroju. Ściskałam się jak mogłam przez 2/3 filmu, ale pod koniec zwyczajnie puściły mi zawory. Tym sposobem siedzę i ryczę już prawie pół godziny. Jakaś psychodela. Mam w głowie milion myśli. Ale tak naprawdę nie wiem, której się chwycić. Milion słów w głowie, ale nie wiem, jak poukładać je w zdania. Christ... Huragan, sztorm, tsunami - przy tym, co siedzi mi pod włosami to pryszcz pod grzywką. 
Chciałam o czymś pisać. Poważnie. Chodził mi jakiś bliżej nieokreślony pomysł, co więcej, wydaje mi się, że całkiem trafiony i chyba niebanalny. Łaził w tą i z powrotem. No i przepadł. Polazł gdzieś, kretyn. Schował się w ośrodku odpowiedzialnym za pogarszanie pamięci (musi coś takiego istnieć - reset mojej pamięci postępuje!). Podsumowując: Ja chrzanię! - Nie wiem, o czym pisać!
Czuję totalną antypatię do tego strażnika. Do Percy'ego. Nienawidzę go. Dawno, naprawdę dawno, żadna postać nie wzbudziła we mnie takich emocji. Tak silnych i tak niesamowicie negatywnych. Szczerze mówiąc, nie pomyślałabym, że siedzi we mnie tyle ukrytego gniewu. W pewnym momencie myślałam, że rzucę komputerem tak, jakby to miało tego ... (nie wiem, jak go nazwać - nie chcę wrzucać go do jednej szufladki z kimkolwiek - niech więc pozostanie wielokropkiem) zaboleć. Miałam ochotę przez kilka sekund, aby wyłączyć film i nie szargać sobie nerwów tym kałem. Uech, nie będę o nim pisać, bo mnie szlag trafi.
Muszę napisać o Johnie. Chyba nikogo nie dziwi, że o nim chcę pisać. Dość wyrazista postać, nie ma co. W sumie, nie wiem, co chciałabym o nim napisać. Banały typu: cudowny, niesamowity, fenomenalny, oszałamiający, zjawiskowy,  rewelacyjny, szczególny, unikalny, wyjątkowy, niespotykany, że chciałabym go kiedyś spotkać, aby doświadczyć jego cudu? Albo chrzanić inne farmazony, które tak naprawdę nigdy nie oddadzą tego, jaki on był. Nie znam słów, którymi można byłoby go opisać. Bzdurzę, jakby był żywy. Może dlatego, że naprawdę bym tego chciała. Chciałabym, żeby był ktoś taki na tym świecie. Ktoś taki jak John Coffey.
Tak wracając do tej antypatii i głęboko schowanego gniewu. Jedno mnie ciekawi. Co powiedziałby John Coffey, gdyby dotknął mojej ręki. Czy zobaczył by zło i postanowił mnie ukarać. Dosłownie skręca mnie ciekawość.
Współczuję mu życia na Ziemi. Na Ziemi, na której ludzie zabijają się ich własną miłością. Na której dzieje się zło, wojny, zabijanie. Na Ziemi, na której żyje człowiek nie doceniający tego, co ma, kogo spotyka, który nie zdaje sobie sprawy, jak pięknych chwil doświadczył. Człowiek, który nie umie cieszyć się z widoku gwiazd. Człowiek, który krzywdzi sam siebie, bo nie umie żyć.
Sama tego nie umiem. Potrzebuję Johna Coffey'a. Tak, potrzebuję. Najtrudniejsze: przyznać się. John powiedziałby: "Będzie dobrze, chłopcy. Teraz będzie najtrudniej, a potem będzie już dobrze."
Właśnie sobie coś uświadomiłam. Dotarło do mnie, że przemówił przeze mnie po raz kolejny mój solony egoizm. Chciałabym, żeby Coffey żył, wiedząc jednocześnie, że on czuł ból świata (że tak to nazwę). Chciałabym mieć go żywego, będąc świadomą jego cierpienia. Szumowina ze mnie. Nędzna szumowina. Wiecie, co myślę? Może to i lepiej, że John Coffey nigdy nie istniał. On jeden niewiele mógłby zmienić. Co więcej, wiem, że zabiłoby go to, co dzieje się na tym porąbanym jak nie wiem co świecie. Jestem tego pewna na trylion milionów zylionów procent, jak jasna anielka. A mimo to chciałabym go kiedyś spotkać. Wiecie, o co bym go zapytała? Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Chyba bałabym się jego odpowiedzi.
Wiecie, co? Każdy z nas ma w sobie takiego Johna. Resztę sami sobie dopowiedzcie.

Zielona Dina.


 /Człowiek, który cieszy się z widoku gwiazd/ 



 I myślę o tym, jak każdy idzie swoją Zieloną Milą... każdy w swoim tempie. 
 Ale jedna myśl szczególnie nie pozwala mi spać. Jeśli sprawił, że mysz żyje tak długo, 
to o ile dłużej ja będę musiał żyć? Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale Boże... 
czasem Zielona Mila wydaje się taka długa. 

/green mile/ 


# 208, Metro, po pierwsze. Weekend, po drugie. Nauka, po trzecie. Siniaki, zimne palce, deficyt skarpetkowy i inne szalenizmy.

Przyznać muszę, iż wczorajszy wyjazd do Sopotu był jedną z najlepszych rzeczy, jakie mi się zdarzyły w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Metro mnie uwiodło. Pierwszy raz oglądałam musical i na pewno nie ostatni. To było... magiczne. Kolorowe, głośne, zajmujące, ruchliwe i ochy i achy i tak dalej i tak na okrągło. Siedziałam z karpikiem takim i słuchałam jak zaczarowana. Jeśli będziecie kiedyś mieli okazję to zobaczyć to gorąco polecam. Zasłuchuję się w musicalowych piosenkach, np. Wieża Babel, Szyba czy Na strunach szyn. Tak, te chyba najbardziej lubię. 
Doczekałam się w końcu weekendu, chociaż nie odczułam za bardzo ciężaru tygodnia. Trochę mnie kopnął piątkowy sprawdzian z matmy, ale jakoś żyję. Mam nadzieję, że jakoś mi poszło. Wydaje mi się, że nie schrzaniłam aż tak bardzo. Oby mnie moje przeczucia nie zawiodły. OBY! Oczywiście, jak na mnie przystało - siedzę i uskuteczniam strategię bąkozbijacza - bunkruję się w moim pokoju, zamknięta na cztery spusty i udaję martwą, żeby nikt mi nie zawracał gitary i leżę brzuchem do góry, pławiąc się w luksusie ciszy zupełnej i idealnej. 
Miałam się uczyć, ale... no cóż. *hahaha* Okej, nie bij, nie bij! Nie chce mi się! Przyznaję się! Ale obiecuję, że moje natchnienie jeszcze wróci. Muszę się w końcu wziąć, c'nie? Niestety... -.- To tyle w kwestii nauki, ywah.
Chyba nie byłabym sobą, gdybym sobie czegoś nie zrobiła. Wiecie, co? Kocham, a wręcz UWIELBIAM zaliczać mega-artystyczne gleby, robiąc sobie krzywdę -.- Jakie to upokarzające, przewracać się o własne nogi. Moje kolano wygląda jak słodka, apetyczna śliweczka Picassa. Nieregularne kształty, wielobarwno-kolorowe z przewagą różnych tonów siności. Szczerze mówiąc, w życiu bym się nie spodziewała, że fiolet ma tyle różnych odcieni. o.O FA-SCY-NU-JĄ-CE! Zaprawdę, fascynujące. Tak, świetny temat do rozkminiania w sobotnie popołudnie. Och, dziś Mam Talent. Mój Kamil będzie! *rozpływa się jak czekolada* 
Kurczę, zmarzłam w palce. Odkryłam właśnie, że z mojej magicznej szufladzie skończyły się skarpetki. No tak. Kałuże + przeciekające trampki = x+n zużytych par skarpet/tydzień. Zima jest okresem niesprzyjającym gospodarce skarpetowej, buu. Deficyt, aż do kolejnego prania. 
Wracam do Dziennika Anne Frank. Wczoraj byłam zbyt padnięta, żeby czytać. Trzymajcie się, najróżniejsze formy białek. 

Dinka. 

# 207, Metro



To znaczy tak niewiele, prawie nic
W półmroku jego twarz, monety błysk
Tylko dotknięcie ciepłe rąk
Gdzieś w tunelu metra song
Na twardej ławce kilka słów
Jakaś ballada, jakiś blues...
Czy może świat odmienić jeden gest
I czyjeś słowa dwa, co brzmią jak wiersz
Powrotny bilet czytam dziś

Jak od ciebie niewysłany list
Może odnajdę właśnie tu
Miejsce na ziemi, mały punkt...
Sens niemówionych słów,
Dźwięk niezagranych nut,
Blask niezapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, na strunach szyn
Orkiestra może grać.

Szukałam zawsze ciebie, dobrze wiem
Nie muszę dalej iść, by znaleźć cel
Nowe podróże chociaż raz na plakacie moja twarz
To już nie ważne powiedz mi że chcesz na zawsze za mną być
To znaczy tak niewiele, tylko my
Kto z nas obudzi się, czy ja, czy ty
Bo rzeczywistość była snem
Noc za nocą, dzień za dniem

Czy mam powiedzieć "kocham cię"
Czy prosić "zostań, nie zostawiaj mnie"
Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
W zamęcie wokół nas
Dźwięk nie zagranych nut
Sens nie wyznanych słów
W mrok, w tunel miłości ze mną wejdź
Nie mów nic, na strunach szyn
Orkiestra może grać



/Na strunach szyn/

czwartek, 21 października 2010

# 206, co piszczy w czeluściach mojego mózgu

Mam wielką ochotę na kawę. Włączyło mi się przytulanie, czułości i nieodparta chęć do dawania słodko-ciepłych całusów i rozlewania się jak ciepłe kluchy w bezpiecznych ramionach. Mam ochotę na romantyczny wieczór, na kwiaty, pieczenie babeczek i grę w Scrabble. Nie mogę jednak tego mieć. W zamian za to, za jakieś pół godziny przez jakąś godzinę będę siedzieć blisko telewizora, ślinić się i wzdychać do Tylko-Mojego-House'a. Teraz siedzę i klikam głupie testy na fejsie, które mówią mi, że jestem Anastazją Romanow i że jestem zimna i nieczuła *wow*. Co najciekawsze, mam jutro sprawdzian z matmy, który chyba trochę zlałam, ale to szczególik. Nie lubię prawdopodobieństwa. Obejrzałam za to Majkę, popodniecałam się jej życiem, ekstra. Nie chce mi się iść jutro do szkoły, nie chce mi się niic! Bu, totalnie nic. Nie no. Jedno mi się chce. Czytać Dziennik Anne Frank. Dorwałam go zupełnym przypadkiem w szkolnej bibliotece i jestem wdzięczna losowi, że uwinęłam się z Procesem i mogę bez skrupułów zabrać się za to, na co tak długo czekałam. Uhuhu. Rozwijam się kulturalnie i jutro po szkole wybieram się do Sopotu na Musical Metro. Plany na weekend? Uczing, Dziennik, uczing. 
Tak. Natchnęło mnie. Zaczynam uczyć się do matury.

Dina.

środa, 20 października 2010

# 205, pokaż siebie!

Uczyli mnie dziś w szkole na dwugodzinnych wykładach, jak dobrze zaprezentować siebie. Szczerze mówiąc, byłam nastawiona do tego spotkania dość sceptycznie, nie chciało mi się zupełnie słuchać jakiś wywodów. W trakcie zmieniłam zdanie, oczywiście. Ta babka mnie autentycznie zachwyciła. Och, jak ja bym chciała mówić z taką lekkością, damn! Mówiąc o modulowaniu głosu, gestykulacji, bla bla bla, samą sobą dawała przykład. Zazdroszczę jej paskudnie i prawdziwie i poprzysięgam, że zacznę nad sobą pracować! Muszę przestać się w końcu bać własnego odbicia w lustrze i gadania do siebie w kałużach. W końcu kałuż zrobi się niemałe zagęszczenie i uciekanie od nich zrobiłoby się nieco uciążliwe. -.- Okej, chyba zaczęłam gadać od rzeczy, więc powoli zacznę kończyć zanim zmaluję jakąś durnotę.
Och, jak chciałabym być tak śmiała, jak nieśmiała jestem!

Dinka.

wtorek, 19 października 2010

# 204, Makbet


MAKBET
Umarła... teraz? Trzeba było znaleźć
Czas, w którym miałoby sens słowo "umrzeć" - 
Jutro - i jutro - i jutro - i jutro:
Tak życie pełznie z dnia w następny dzień
Aż do ostatniej zgłoski w księdze czasu;
A każde "wczoraj" zostaje za nami
Niby ogarek, co przyświecał głupcom
W drodze ku prochom śmierci. Zgaśnij, zgaśnij,
Nietrwała świeczko! Życie jest jedynie
Przelotnym cieniem; żałosnym aktorem,
Co przez godzinę puszy się i miota
Na scenie, po czym znika; opowieścią
Idioty, pełną wrzasku i  wściekłości, 
Ale nieznaczącą  n i c.

William Shakespear - Makbet 
w tłumaczeniu S. Barańczaka 

poniedziałek, 18 października 2010

# 203, rodzinne spędy, zielone policzki i zawroty głowy

Rodzinne zloty na urodziny babci są super. Można bezkarnie wcinać pyszne ciasto *ślina cieknie po brodzie* i w ogóle. Dużo śmiania, gadania (sporo o maturze, bo o czym innym -.-) i śpiewania Morskich Opowieści, huh.
Nie ma to jak odlot po oddawaniu krwi. Poczułam upokorzenie, zrobiłam się blado-zielona jak wiosenny ogórek i skręciło mi żołądek, ale podbudował mnie fakt, że krew mam lepszą niż nie jeden facet *haha* Pani Piguła była zaskoczona, zrobiła oczy jak pięciozłotówki i zastanawiała się dość głośno, czy nie przyjmuję jakiś witaminek. To ciekawe, bo nigdy niczego nie łykałam.
Zmykam. Niewygodnie pisze się na tej szkolnej klawiaturze. Au revoir, ziomy!

Dinka.







zakochałam się w nich
*serduszka* 

czwartek, 14 października 2010

# 202, po pierwsze: nie udawaj

Nie cierpię pozerów i dostosowywania się do towarzystwa na siłę. Bo co? Bo fajni są? Bo mają kasę? Fajne samochody? Darmowe środy w kinie? Internet w domu i wypasioną komórę? I Ty musisz być taki sam, bo inaczej do nich nie pasujesz? To wszystko wyznacza "fajność człowieka" i zdolność do przyjaźni?
Wiecie w ogóle, co to jest przyjaźń? Kiedy nie wstydzisz się mówić o wszystkim, kiedy tematy się nie kończą, kiedy rozumiecie się bez słów, telefonów i innych gówien. Kiedy nie liczy się prestiż społeczny i kiedy czujesz się w jej towarzystwie komfortowo, podchodzisz do tego na luzie i kiedy sobie ufacie. Kiedy możecie być przy sobie s o b ą. Kiedy nie trzeba nosić masek, pozować na cool zgrywusa i spełniać idiotycznych wymogów super-dobranego-towarzystwa.


# 201, po dwustu postach kończą mi się pomysły na tytuł

Łamiąc wszelkie zasady nielogicznej jak kisiel pomarańczowy logiki, piszę post o drugiej w nocy (uściślając, po drugiej) słuchając Smells Like Teen Spirit i innych lubianych przeze mnie nagrań. Odbiegając odrobinkę od głównej myśli i przystając przy muzyce, przeżywam ostatnio niebotyczną fascynację nagraniem zespołu Wham! z 84' scoverowanym przez grupę Seether *o ja kurczę!* Odsyłam zainteresowanych TU i wracam do wątku, bo zaraz mi ucieknie, a po ciemku go nie dogonię. -.-
No pięknie, już mi zwiał.
Alogiczna logika stała się moim znakiem rozpoznawczym. Sprzątam o drugiej w nocy, jestem nocnym markiem, chleje gorzką kawę sama lub też z Kimś (:*). Mam też (znów?) ambitne plany zacząć się w końcu uczyć, bo czuję, że próbna matura będzie początkiem mojego cholernego końca.
Ależ się cieszę na to wolne! Mam co prawda roboty po pachy, a może i po szyję, ale myślę, że jakoś z tego gów** wybrnę, jak jakiś dzielny, średniowieczny fighter. 
W przeciągu niecałego roku natłukłam 200 postów. Bzdurzę, ale chyba to lubię. Jak ktoś to czyta, to pozdrawiam i macham (przy okazji marznę w palceee!) łapką. Jak nikt nie czyta, to też przeżyję. Zwis swobodny. 
Chyba zmienię podejście do życia. Dino, pora wydorośleć.








ŻARTOWAAAŁAM! *HAHHA*
  

 Dinka.

środa, 13 października 2010

# 200

Cóż z życia, gdy żyjąc, nie smakować życia
Nie widzieć, nie czuć nie można mi było?
Cóż miłość, gdy czując, nie czułam mrowienia?
Bez szczęścia, tych oczu, tylko Nic się tliło
W mym sercu niejasnym zimnym promieniem
W mgnieniu oka zgasło, nie żyłam chwil kilka
Czułam jak nicość wypełnia me płuca,
Krztusząc się wolnością znów pragnęłam życia.



wtorek, 12 października 2010

# 199, rozmowa na wysokim poziomie

Gwiazdom często się nudzi. Wiszą sobie tak wysoko, ani pogadać, ani pośmiać się. "Ależ to nasze życie nudne!" - narzekają gwiazdy. - "A jakie długie!".
Podczas tego długiego życia, zdarzy się, że nagle jakaś sąsiadka gwiazdy Iksińskiej, zupełnie nagle i całkiem niespodziewanie, wybuchnie dynamicznie i hucznie, jak fajerwerki w sylwestra, robiąc masę hałasu i niszcząc wszystko na swojej drodze. Czasem się jakaś narodzi. Czasem coś wpadnie do Niby-Wszech-I-Wogóle Czarnej Dziury i przepadnie jak kamfora. Zassie się wtedy taka, wessie wszystko w siebie i myśli, że stanie się przez to lepszą. Nadyma się, pochłaniając wszystko o co zahaczy.
Trzysta miliardów trylionów zylionów lat świetlnych od śmierdzącej Ziemi, która doprowadza się do totalnej autodestrukcji, pewna gwiazda Gieksińska rzekła nostalgicznie, gapiąc się w Nicość, do swojej gazowej sąsiadki, Rycińskiej: "Chyba zaraz przekroczę masę krytyczną i zapadnę się do środka, a na moich obrzeżach świat będzie się kończył. Ponadto, muszę dodać, że najpierw się wydmę, pęknę i dopiero zgasnę". Stara Rycińska spojrzała na nią sponad okularów, odrywając się od robótek ręcznych: "Zrób przy tym chaos. Będzie większy porządek, niż teraz na świecie panuje. Niech wyjdzie choć coś dobrego z tego wszechogarniającego huku".

# 198, Dina w pigułce. Kilka pytań do samej siebie, aby odwlec naukę chemii.

Główna cecha mojego charakteru: roztrzepanie
Cechy których szukam u kobiet: lojalna, rozważna, spontaniczna
Cechy których szukam u mężczyzn: opiekuńczy, wrażliwy, szalony
Co cenię najbardziej u przyjaciół: wsparcie
Moja główna wada: hipokrytką jestem
Moje ulubione zajęcie: spanie, oczywiście
Moje marzenie o szczęściu: na chwilę obecną największe szczęście to zdać maturę i nie odejść od zmysłów przez najbliższe 8 miesięcy
Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk: samotność, pająki
Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem:
znów kogoś stracić
Kim ( lub czym) chciałbym być , gdybym nie był tym, kim jestem: kotem chciałabym być 
Kiedy kłamię: kiedy ktoś pyta co myślę o sobie samej
Słowa, których nadużywam: matura!
Ulubieni bohaterowie literaccy: Snape zdecydowanie.
Ulubieni bohaterowie życia codziennego: Pan Wojewódzki
Czego nie cierpię ponad wszystko: chemii.
Moja dewiza: Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz.
Dar natury, który chciałbym posiadać: pojęcia nie mam
Jak chciałbym umrzeć: nagle i szybko, ale świadomie
Obecny stan mojego umysłu: flak emocjonalny

Dina

niedziela, 10 października 2010

# 197, w ogromnym zagonieniu i kujonieniu pozwalam sobie na chwilkę wytchnienia i myślami znów jestem na wakacjach! Tajemnicza choroba.

To do mnie zupełnie niepodobne. Utwierdzam się w przekonaniu, że z moją głową coś się stało, albo że cierpię na jakąś nieuleczalną chorobę tropikalną. Piękna, słoneczna, rześka jak wiosenny poranek (mimo, że mamy jesień, a podobno zima za pasem - o nie, o nie, O NIE!) niedziela, a ja siedzę zakopana w bunkrze z książek przeróżnej grubości i co więcej - UCZĘ SIĘ! Ja się UCZĘ?! I wiecie, co? Chyba domyślam się, jak ta moja choroba się nazywa. Ma-tu-ra. Jestem tego niemal pewna. Jestem też pewna tego, że nie tak powinna wyglądać dobra niedziela, ale już po ptakach. Dzień się skończył i nie mam szansy na poprawę. Jestem zdania, że doba powinna trwać 48 godzin. I wydaje mi się, że i to byłoby dla mnie za mało. 
Tymczasem, odrywając się od książek, do których przyssałam się jak do źródełka życia (-.-), szprycuję się Placebo, jogurcikiem i z sentymentem oglądam zdjęcia z wycieczki do Warszawy, na których jesteśmy czerwoni, zdechli, zgrzani i taaacy szczęśliwi, bo szkoła była taaaak daleko! Żadnej ma-tu-ry, żadnego PP, ani biologii, ani wypracowań i trenów Kochanowskiego! "Oł je" - chciałoby się wesoło krzyknąć i zwiać na koniec świata przed populacjami, biotopem, konsumentami III rzędu, budżetami lokalnymi i całym tym szajsem. (Gosh, co na moim dysku robi Justin Bieber?!-.-) Taaaak, wracając do wątku, na koniec świata, jeśli taki gdziekolwiek istnieje. Powiedzcie mi, jeśli wiecie, gdzie go znajdę.

Pałac Kultury i Nauki.
Mój pokój w stolicy *skromniś*

Przed sklepem Wokulskiego *cwaniak2*


Warszawskie Kibelki *serduszka*

Damcio myśliciel.
Wędrowniczki joł.

Moje gołąbki.

Pierwsza w kolejce do Muzeum Powstania!
Kolejka po naszym wyjściu z MPW.

Genialna atrapa!

Słup, który zawsze chętnie cię wyslucha.

PKP - zdzierca z ostatniej kasy.

Btw, czytam sobie ten Proces. Szczerze powiem, że to druga już lektura szkolna, którą czytam z prawdziwą przyjemnością! Ta poprzednia to Zbrodnia i kara Dostojewskiego. (kolejny objaw tajemniczej choroby) Zachęcam do poczytania, jeśli kogoś interesują realia prawnicze, huhu.
Okej, wracam się kujonić. Jutro kartkówka z biologii... *chlast*
Dinka.





sobota, 9 października 2010

# 196, cokelivowe wspomnienia









Dorwałam się do zdjęć z Krakowa! 

piątek, 8 października 2010

# 195, sprzęgło, hamulec, gaz!

Zawsze wiedziałam, że życie pisze najlepsze scenariusze. Ale moje życie przekracza wszelkie granice. To prawie jak ten koleś, co w czwartkowym Housie zmartwychwstał, jeśli można to tak nazwać. Okej, okej. Ja może nie zmartwychwstałam, ale zrobiłam coś o wiele bardziej hardkorowego. 
Pierwszy raz usiadłam za kierownicą samochodu, jednocześnie dotykając pedałów. Tak, pierwszą przejażdżkę mam za sobą. Aaaa, i to nie byle jaką przejażdżkę! Otóż, moja pierwsza jazda miała miejsce w lesie, na drodze prawdziwie polskiej, dziurawej jak ser szwajcarski, po dwudziestej (ciemno jak w du**), samochodem terenowym.
Odrobinę mną rzucało, uskuteczniałam zająca przy zmianie biegów, biedny samochodzik wył jakbym obdzierała ze skóry, ale pod koniec szło mi już całkiem nieźle. Nie wwaliłam się w żaden płot, ani w drzewo, co mój Rodziciel uznał za sukces. I tylko raz mi zgasł! I już wiem, gdzie jest sprzęgło, hamulec i gaz! Wieczna tajemnica została odkryta!
Idę czytać Proces, bo tak sobie obiecałam. Chociaż 20 stron... No, chociaż 10... Chociaż cokolwiek...

Dina.