czwartek, 30 września 2010

# 189, to ten dzień, kiedy mogę powiedzieć: jestem szczęśliwa. gdyby nie ta zakichana MATURA!

Czynię postępy i nawet polubiłam kierat pracy. Brzmi to zastawienie jak jakiś mutant z kosmosu, ale mimo wszystko, taka jest prawda. Czuję, że nie marnuję cennych minut (choć tak naprawdę marnuję ich miliony) i że w jakiś sposób mam wpływ na to, co będzie działo się w moim przyszłym, nieznanym i tajemniczym życiu. Na pewno silnym bodźcem i prawdziwym zastrzykiem energii jest pochwała i choćby jedno słowo. No może dwa: robisz postępy. Ależ to daje cudownego kopa! Aż chce się wrócić do domu i nadal działać! 
Szkoda, że ta chęć nauki przechodzi wraz z przekroczeniem progu domu i kiedy rozsiądzie się wygodnie na kanapie... Huh. 
Zakochałam się (znów!). Tym razem Hinder na celowniku. Ach, posłuchajcie sobie. To w moim klimacie. Seether, Nickelback. Tak mniej więcej. + Muszę się zmobilizować i zabrać się za Szewców Witkiewicza i za Proces Kawki, bo jak nie teraz, to się nie zmuszę już nigdy. 
Najgorsze, że mam siły i czas na wszystko, oprócz zadań domowych z polaka xD 
Nie wiedziałam, że tydzień może być taki krótki, kiedy w jego połowie zrobi się mały dzień na relaks i intensywny uczing. Bomba, jutro już piątek. Plany? Gadanie całymi godzinami przez telefon z Justyną, Damkiem i romansik z chemią i innymi kupkami. + Ogarniacie sprawdzian z całych węglowodorów już za dwa tygodnie?! ŻE CO?! GŁUPA RŻNIECIE?!!?

Bardzo sfrustrowana Dinka

MUZYKA:
Album
Hinder - EXTREME BEHAVIOR

poniedziałek, 27 września 2010

# 188, próbuję

Próbuję:

1) zabrać się za powtórki do matury, ale jakoś opornie mi to idzie.
2) nie zauroczać się w każdym śpiewającym/tańczącym/recytującym/obżerającym się bigosem kolesiem z Mam Talent. Okej, z tym bigosem przesadziłam.
3) ograniczyć ilość pisanych postów, ale chyba się uzależniłam. Na pewno się uzależniłam.
4) nie patrzeć na Chłopów z totalnym obrzydzeniem, co jest niemal niewykonalne.
5) mniej krytykować, a więcej chwalić wszystko, co się rusza i co się nie rusza.

Słaba jestem w próbowaniu.
+ O wiele lepsze wykonanie niż Kurta Nilsena. I wcale go nie faworyzuję! :D

niedziela, 26 września 2010

# 187, wyżycia potrzeba artystycznego głęboka się

Mniej więcej taki porządek jak w zdaniu w tytule mam w głowie (i na dysku twardym). Zasypałam się od stóp do głów i, choć ciężko to przyznać, trochę się w tym wszystkim zagubiłam. PHI! Nie trochę. Totalnie straciłam kurs i nie wiem, co ze sobą zrobić. A teraz przecież nie mam czasu na szukanie właściwej drogi?! Tym bardziej, że każda, w którą próbuję wejść okazuje się zdecydowanie nie tą, której poszukuję. 
Dlaczego każda próba "odnalezienia siebie" kończy się fiaskiem? Dlaczego ośmieszam się sama przed sobą i przed ludźmi dookoła? Dlaczego, próbując dowiedzieć się kim jestem, na oślep rzucam sztyletami, wbijając je w czoła Bogu ducha winnych ludzi? Dlaczego każda próba naprawienia błędów tylko pogarsza i tak błotnistą i grząską, cuchnącą kupą sytuację? CZY JA MAM COŚ Z GŁOWĄ?! A może świat zwariował? Do luftu z takim rumakowaniem. 
A najgorsze, kurczę blade, jest to, że nikt za mnie nie podejmie wyborów. Najbardziej nie cierpię tego, że sama muszę wybrać studia, miasto, imprezę, w jakim programie będę słuchać muzyki, co zjem na kolację, czy przygotuję się na korki, czy cokolwiek. Sama muszę decydować o swoim życiu, o mojej śmierdzącej przyszłości, która tylko miesza mi w życiorysie. Och, cholerka. Mam już dość. Czuję się jak taki biedny, sponiewierany  król (ależ narcystyczne porównanie -.-), do którego przychodzą legiony ludzi, którzy mają do niego jakąś sprawę. Tych spraw jest tyle, że król tylko kiwa głową, nie mogąc nic powiedzieć, bo kolejka coraz bardziej się wydłuża. Mnie od tych "kiwających wyborów" - TO czy TO - już boli kark. Szkoda, że tutaj się nie da spasować, jak w pokerze, kiedy już się nie chce grać. To znaczy, w sumie można, ale ten "pas" kończy się w grobie, gdzie mi się na razie nie śpieszy.
Tak sobie rozmyślam, jak na madziowych urodzinach dobrze szła mi gra w pokera. Bo szła mi zadziwiająco dobrze. Zasługa dobrze rozdanych kart (;*) lub też szczęścia, którego głupi sporo mają. No i pięknie. Dwukrotnie zgarnęłam całą pulę zgromadzonych słomek (taaak, gra na słomki jest fascynująca *haha*). I co mi po moim szczęściu. KUPA. Bo życie albo rozdaje jakieś kijowe karty, albo na tych głównych "pokerowych zawodach" opuścił mnie mój super-fart i zostanę oskubana do reszty z moich "słomek".
Tak się rozgadałam na mało istotne tematy, że zboczyłam z głównej trasy. Otóż, rozpoczęłam stosowne działania. Postanowiłam zrobić coś z tym, co nazywa się podobno moim życiem, a na co nie miałam ostatnio szczególnego wpływu, bo wszystko się po prostu działo. Ambitnie bardzo, zaczęłam od zmiany odtwarzacza muzyki z Winampa na Aimpa. -.- 
Czeka mnie dłuuuuga droga. W dół.


 I've found a reason for me
To change who I used to be
A reason to start over new
And the reason is you
/d :*/ 


I'm afraid


 

# 186, lubię takie noce

Widzieliście może dzisiejsze nocne niebo? Pewnie nie, bo wy jesteście normalni i śpicie, kiedy jest na to pora. Tylko ja jestem zdeklarowanym czubkiem, który po nocach siedzi i pisze posty, których i tak nikt nie czyta. Tak wracając do tego nieba: jest dziś wyjątkowo piękne. Świeci ogromny, pachnący księżyc. Gwiazdy wyglądają jak okruszki czerstwego chleba porozrzucane na czarnym jak smoła stole. Nie ma chmur, a sam kolor wrześniowego nieba rozkochał mnie w sobie.
W lesie nad szosą unosi się gęsta mgła. Lubię mgłę. Jest taka tajemnicza, majestatyczna, nieznana i niebezpieczna. Lubię jej naturę i to, że nikt jej niczego nie karze. Ona jest taka wolna. No i nie myśli, co jest zdecydowanym plusem, zwłaszcza, gdy myśli się za dużo. Tak, jak ja to czynię. 
Powietrze pachnie liśćmi i wilgocią. Mokra ziemia na cmentarzu o drugiej w nocy pachnie zdecydowanie intensywniej. Chodzenie tam o takiej porze mogło przyjść do głowy tylko mi. Byłam niespokojna. Czułam gdzieś tam w środku, że coś nie gra. Jakiś dziwny niepokój, szybkie, nierówne uderzenia serca. Czegoś się bałam. Jedna tylko myśl w głowie: Patryk. Poprosiłam Mojego, żeby zajechał. Byłam sparaliżowana strachem i każdy trzask zapalał w głowie czerwoną lampkę. Ale kiedy stanęłam tam, przed Jego grobem i pogłaskałam pachnące, wilgotne deski, poczułam jak spokój wlewa mi się do serca. 
Uwielbiam takie noce jak ta. Kiedy siedzę sobie wygodnie, przykryta kołderką, palcami u stóp ściskając pościel. Uwielbiam, kiedy ze słuchawek sączy się muzyka, cicha i delikatna, rześka jak poranna rosa. Kiedy włączam to, co lubię. Kiedy mruczy mi do ucha Guns'n'Roses. Albo kiedy jest to Fugees, Coma, Mettalica, HEY czy H.I.M. Albo kiedy mruczę pod nosem Chylińską. Wiecie co wam powiem? Lubię śpiewać.I MOŻE nawet czasami mi to wychodzi. Teraz słucham Mike'a Oldfielda.


To nadaje tej nocy taki... klimat jakiś magiczny. W moim pokoju pachnie liliami i moją mgiełką. Przyjemnie. Zamykam na chwilę oczy, zaciągam się powietrzem i kiwam się. Staram się o niczym nie myśleć. Widziałam gdzieś bardzo fajny sposób na relaks. Trzeba położyć się na wznak i rozluźnić wszystkie mięśnie. A później po kolei skupiać się na poszczególnych częściach ciała. Poczuć każdą rękę i nogę z osobna. Każdy palec. To naprawdę odpręża. Wiem to z autopsji. ;)
Chyba spodobałam się sobie w loczkach. Tak, wywalamy prostownicę w diabły i pozwalamy włosom rosnąć i kręcić się swobodnie aż do studniówki. Jestem na etapie obmyślania idealnej kreacji i idealnej fryzury. Zobaczy się, co się z tego wykluje.
Wypadałoby jeszcze podać powód, dla którego nie śpię o 4:10 (skojarzyło mi się z filmem 3:10  to Yuma, nie wiem dlaczego oO). Otóż, dziś miała miejsce najlepsza osiemnastka pod słońcem :* Tak się bawiłam, że uu lala ;D
Ależ się rozgadałam. Zawsze tak mam, że kiedy mam za dużo energii,. to dostaję cholernego słowotoku i potrzeba wielkiej siły perswazji, żeby mnie uciszyć. Na szczęście, nie zdarza się to zbyt często :) Okej, nie będę więcej zaśmiecać internetowej przestrzeni. Położę się, będę gapić się w sufit, myśleć i słuchać muzyki. Cichej, rozluźniającej muzyki.

Kocham takie noce. 



EDIT  godz. 10:09

Myśli w pierwsze kilka sekund po obudzeniu:
1. Ściszcie ten cholerny telewizor i dajcie ludziom spać *poduszka na banie*
2. Chyba trzeba otworzyć oczy...
3. Jakie piękne słońce. *.*
4. KAWA, KAWA!! JA CHCĘ KAWĘ?!

+





sobota, 25 września 2010

# 185, Apocalyptica & Vixa u Dziu :*



 

Bittersweet: Apocalyptica feat. Ville Valo & Lauri Ylonen

Dziś mega vixa u Dziu :*
Osiemnastkowe STO LAT :*:*:* 


piątek, 24 września 2010

# 184, było sobie życie

Byli niemal nierozłączni. Łączyło ich wszystko. 
Gaja  i Kuba byli bliźniętami, w których nie płynęła ta sama krew. Mieli jednak ten sam gust muzyczny i kulinarny - pieczone ziemniaczki mogli pałaszować całymi tonami. Byli swoimi odbiciami. Wiedzieli o sobie wszystko. Żadnych sekretów, tajemnic. Byli kimś więcej niż rodzeństwem już od 12 lat.
Gaja uwielbiała towarzystwo Jakuba. Uwielbiała jego zawadiacki uśmiech i sposób, w jaki na nią patrzył. Jego obłędne loczki doprowadzały ją do szaleństwa, a niski, świdrujący głos znała tak dobrze, że poznałaby go nawet przez sen.
To wszystko zawsze było takie piękne. Potrafili razem  śmiać się i beczeć, grać w karty i kopać piłkę na otoczonej lasem polanie. Zawsze byli oni, szczęśliwi, że mają siebie.
 I pewnego dnia pojawiła się Ona. Ona, która rozkochała w sobie Jakuba do szaleństwa. Ukochany Kubuś Gai nagle gdzieś zginął, przepadł. Dni mijały, zupełnie tak jak oni mijali się od dłuższego czasu. 
Spotkała go dzisiaj na ulicy. Ściął kasztanowe loki i miał ponurą twarz. Prawie go nie poznała. Gdzie podział się jej braciszek, ukochany Kubuś, którego włosy były tak miękkie, że mogła się w nich topić. Gdzie podział się jego niski chichot i wesołe oczy. Co on dla Niej ze sobą zrobił?
- Cześć, Kubuś. - zaczęła serdecznie, uśmiechając się do niego. Chciała go objąć, ale on stał jak kamień. Zimny i twardy. 
 - Wybacz, Gaja, ale nie mam czasu. - Powiedział mimochodem. Odszedł.
Gaja siedziała na zimnym kamieniu, od góry do dołu zlana listopadowym deszczem. Łkała cicho. 
Byli niemal nierozłączni. A jednak znalazło się coś, co miało dość siły, żeby podzielić jedną duszę. 

# 183, Pride & Prejudice

 

Pride & Prejudice - Your hands are cold
Dedykując Patrykowi, którego dłonie są zimne już od trzech miesięcy. 

P.S: Zakochałam się w scenie o poranku. (od 5:22)
I w wyjątkowej ścieżce dźwiękowej. Bajka.

Polecam. 

czwartek, 23 września 2010

# 182, Biedny, kto gwiazd nie widzi bez uderzenia w zęby.*

Wiecie, co jest piękne? Uwielbiam moje wygodne krzesło. Uwielbiam muzykę świdrującą mi w bani. Tak, dziś konkretnie ryje łeb. Wiecie, co jeszcze? Dawno nie czułam się lepiej. Odrobina frustracji i wychodzą wszelkie złości i niewygody. A wystarczyła źle doprawiona wołowina. Tak, tyle wystarczyło. Szczerze mówiąc, do dłuższego czasu czułam, że rośnie we mnie skomplikowana bomba z opóźnionym zapłonem. Poważnie, wszystko mnie drażni i... och! Mam dość całego pieprzonego świata. A już najbardziej tej łykowatej, niedopieczonej, jadącej rzygami WOŁOWINY!
Teraz już jest lepiej. Muzyka łomocze głośno i wypełnia moje myśli. Siedzę i gibię się wesoło, mając głęboko w nosie, że mam jutro chrzaniony sprawdzian z matmy, joł! Pozdrawiamy równanka i nierówności. Na szczęście, to mi wychodzi, a więc totalny chill out.
Dziś (ogłoszony przeze mnie w tym momencie) mamy dzień Olewania Wszystkiego Ciepłym Moczem. Wskazania: sięgnąć po jogurcik naturalny do lodówki, wyciągnąć nogi na kanapie i gapić się w ekran, podziwiać nieodparty urok doktora House'a. *serduszka* Pociągnąć nosem i poczuć zapach skórki pomarańczowej albo ulubionych perfum, sprawić sobie nowe słuchawki, do słuchania muzyki jak należy (zakosiłam Rodzicielowi takie stare, ale jare (jak ja pierdziu) słuchafony i o jaa! koniec muzyki z głośnika laptopa!), dopracować do perfekcji mój "plan zniszczenia świata w grudniu". 
Wiecie, jaki jest wniosek z tego durnego wywodu wniosek? A taki, że choćby było najgorzej, beznadziejnie, katastrofalnie i totalnie do czterech liter, zawsze trzeba widzieć jakieś pozytywy. Chociażby fotel, na którym można wygodnie usadowić się po męczącym dniu. A co ważniejsze, widzieć te plusy nawet, kiedy życie nie bawi się w damskiego boksera. Fotel w końcu nie jest wygodny tylko wtedy, kiedy ktoś skopie nam zadek.

+ Jutro będą fotografować nasze niefotogeniczne ryjce do kroniki szkolnej. Och, jak słodko. Przykaz ogólny: ubierzcie się odpowiednio. Komentarz mistera Dżi: Tak, żeby wasze wnuki nie mówiły: "Ale moja babcia miała wyczepistą tapetę!"

++ złote myśli Daggy:
W co ty chcesz mnie wpakować?
Z motyką na księżyc się rzucasz? Najpierw trzeba mieć rakietę!
(chwila zastanowienia)
Chociaż nie... Ty możesz na motyce.


Dina i jogurcik pozdrawiają!


* Któż by inny jak nie mój pan Lec.

MUZYKALNIE:
i walcie się na pyski!

wtorek, 21 września 2010

# 181, the sisterhood of the traveling pants




"Może szczęście to kwestia bilansu plusów – światła zmieniającego się na zielone, gdy podchodzimy do przejścia – i minusów – gryzącej metki przy kołnierzu – spotykających nas każdego dnia. I może na każdego przypada taka sama jego dawka. Może w istocie nie liczy się fakt, czy jest się sławną pięknością, czy też rozpaczliwie szarą myszką. Może nie jest ważne, że nasza przyjaciółka umiera. Może po prostu trzeba żyć."

/Tibby Rollins/


Tibby: I was thinking you know maybe you could, um, have them for awhile.

Bailey: They didn't fit me, remember?

Tibby: Yeah, I know. I know, but that doesn't really matter. None of it really matters. Listen, you-you have to take them Bailey. Okay, you have to let them help you. Please. I know that your tired, okay, but you can't give up. These pants will give you a miracle. You just have to believe.

Bailey: Tibby. The pants have already worked their magic on me. They brought me to you.




Nie umiem patrzeć, kiedy ktoś umiera. Nie potrafię. Przerasta mnie to. Puszczają mi kanaliki łzowe, ściska mi się gardło, przyśpiesza serce i zapominam o tym, jak oddychać. Wracają jakieś dziwne obrazy, kujące wspomnienia. Czuję się winna nawet wtedy, kiedy to tylko fikcja filmowa. Chciałabym pomóc, bo wiem, co czujesz, Tibby. Doskonale wiem.
Tak mi źle. Tak bardzo mi źle.

# 180, black coffiee & white cheese


Jak zimna, gorzka kawa - smakuję okropnie.
Dobija mnie moje lenistwo. Jest przygnębiające. Jest tak jak jesień. To dopiero początek, a ja już mam dość wiecznie siąpiącego deszczu i tak bardzo tęsknię za gorącym słońcem i cichymi dniami, kiedy wiatr chował się gdzieś w starej szopie lub w gęstwinie soczyście zielonych, pachnących liści.
Jestem przemęczona. Wstaję. Piję kawę. Szkoła. Dom. Korki, korki, korki. Książki, książki, książki.  Za dużo. Zdecydowanie za dużo. Przysypiam i boli mnie głowa. Jestem jak cień.
Btw, polecam Waszej uwadze film: Dom nad jeziorem z Keanu Reeves'em i Sandrą Bullock. Piękny, piękny. Cudowna historia.  Łapiąca za serce.
Cholerka, znów jestem śpiąca! *beczy* A Chłopi i spółka czekają. Zdechnę marnie.


Dinka.

Switchfoot - I dare you to move

poniedziałek, 20 września 2010

# 179, i znów coś sobie obiecuję.

Jestem jakimś nędznym robaczydłem. Tak, robaczydłem. Inaczej tego określić nie można. Co więcej, robaczydłem ze słomianym zapałem. Kurczę blade, dlaczego wszystkie moje obietnice, które sama sobie składam wiecznie kończą się na niczym *buu*. A ja naprawdę chciałabym choć jedną rzecz dokończyć. Choć jeden  drobiazg, drobiażdżek najmniejszy, zrobić kuźwa jak należy. Ale nie. Jestem  osłem, faken. I nawet do jednej rzeczy nie potrafię się zmotywować jak należy.


(teraz moje ulubione!)


ALE!
Postanowiłam sobie solennie, iż: (tak, na noworoczne postanowienia nigdy nie jest za późno!)
  • nauczę się gotować. - Tutaj trzeba dodać, że nauczyłam się gotować jajka! I wiecie, co najlepsze? Nie wysadziłam kuchni w powietrze, gary są całe, a i mój żołądek ma się całkiem dobrze (biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności -.-).
  • zwiększę ilość czytanych przez siebie książek, a każdą pozycję, która nie jest lekturą, opatrzę ładnie napisaną recenzją. To samo tyczy się filmów.  Na pierwszy ogień, kiedy tylko skończę z lekturami (za 987654345678 milionów lat) - Duma i uprzedzenie.
  • upiekę muffiny. SAMA! A później, wielkodusznie przetestuję je na sobie, żeby nikomu z moich bliskich nie stała się krzywda. *cwaniaczek2*
  • będę chodzić na basen. Trudno, że będę cuchnąć chlorem. Biol chem może!
  • nie zachoruję przez najbliższy miesiąc. A nawet jeśli, to antybiotyk wsadzę lekarzowi w **, ot co! Ileż można!?
  • oddam wreszcie krew.
  • nauczę się pić zimną, gorzką ohydnie paskudną kawę bez skrzywienia miny. (moja mimika dziś rano - bezcenna!)
  • przestanę marnować czas.
  • częściej będę rozmawiać z Patrykiem.


Patryku, ja nie zapomniałam.
To tylko taka mała, cicha próżnia w mojej głowie. Tak, próżnia. 
I wciąż żyjesz, Patryku.


Dinka.

MUZO:
The Boogie Town - Emily 
*zakochany*

# 178, po północy, jutro do szkoły, a ja nie śpię

Ale spoko, spoko. Już się kładę. Musiałam jeszcze sobie tylko zaparzyć paskudnie cuchnącą kawusię, którą o 7 zjem na śniadanie. Musiałam spakować legitymację krwiodawcy i umyć zęby.
Po przeczytaniu stu stron Chłopów mam w głowie sieczkę. Chociaż, obawiałam się, że to będzie gorsze. Otóż, TO MA NAWET FABUŁĘ! Szczerze mówiąc, wolałabym poczytać coś innego. Marzą mi się Wichrowe wzgórza albo Duma i uprzedzenie. Albo całkiem coś innego. Mam milion zaległych książek, a przez lektury nie mam możliwości poczytania czegokolwiek innego. *ehh* Chciałabym też obejrzeć jakiś film, który nie jest ekranizacją lektury szkolnej, aczkolwiek na Śluby panieńskie z Maciejem Stuhrem z chęcią się wybiorę. Dodatkowo, z chęcią wybrałabym się do teatru. A może do opery? Rozwój kulturalny -  wskazany. 
Mam masę roboty, wychodzi mi uszami, ale olać to. Życie jest zbyt piękne. 
A więc, jutro na śniadanie kawa. Kawa, kuźwa. Kawa. 
Pociesza mnie tylko fakt, że jutro mam tak mało lekcji.
Dobija, że czeka mnie masa pracy na korki, sprawdzian z biologii i jeszcze pięćdziesiąt stron tego odmóżdżacza!

H-E-L-P   M-E!
E-A-T   M-E!



Dinka.

niedziela, 19 września 2010

# 177, być kobietą, być kobietą!

''W dzisiejszych czasach, być kobietą znaczy nie być mężczyzną. Być kobietą to rąbać drewno tak, by nie połamać paznokci, to wypatrywać pierwszych zmarszczek, i zamiast zupy w proszku na obiad kupić najlepszy krem. Być kobietą to lepić pierogi i cekolować sufit, to prać pieluchy i naprawiać samochód, to pilnikiem do paznokci rozkręcać toster, to wierzyć święcie, że najlepszy szampon do włosów naprawi zniszczone i rozdwojone końcówki. Być kobietą, to nieustannie planować nową, najlepszą dietę, to kląć i czytać poezję, to ciągle szukać odpowiedzi na pytanie:  "dlaczego mężczyźni wolą blondynki?!" , i w ogóle, dlaczego mężczyźni są tacy, jacy są.''
cytując pewnego Bardzo Mądrego Pana ;)

A już niebawem coś specjalnego :)



sobota, 18 września 2010

# 176, ja chyba skonam, jeśli będę miała tyle pracy i będę taka okropnieeee leniwa, czyli jak łatwo i szybko zostać trupem na zamówienie.

Mówiąc bardzo delikatnie i bardzo skrótowo, jestem w cza-rnej du-pie. Nie cierpię klasy maturalnej. NIE CIERPIĘ. Nienawidzę się uczyć, pracować nad sobą a DO CHOLERY, wisi nade mną ta czarna szmata, jaką jest klęsko-podobna i śmiercionośna jędza Maturka. 
Pomijając oczywiste, czuję się ok. Mam plan zwiać z PP w poniedziałek w szczytnym celu (oddać krew w końcu trzeba, c'nie?). Będę szpanować moim super-wypasionym piórniczkiem z Hannah Montana, który miażdży i sama przed sobą się wstydzę jego posiadania, prawdę powiedziawszy :P
Dzisiejsze Mam Talent mnie zachwyciło i kocham tego małego knypka, co śpiewał Eltona Jonha i kolesia, który odwalił na tej scenie przed Kubusiem Wojewódzkim najlepsze woogie boogie z numerem z telefonem na świecie.
Mam przed sobą tłustych jak hamburger Chłopów i słabe chęci do czytania. Aczkolwiek, dziś dokonałam CUDU i przeczytałam AŻ 26 stron. Po czym zasnęłam. Tak, zasnęłam. 
Kocham się w nagraniu:



Które zasłyszałam na lekcji religii *ok*. Jest zajebombastyczne. *serduszka*
Napadło mnie dziś coś i zapragnęłam makijażu jak z horroru i tego dokonałam. Było fajnie. Zmyłam po 15 minutach. 
Czasem mi się wydaję, że ja nie istnieję. Albo że wiszę w jakieś totalnej otchłani i że świat mnie nie dotyczy. I wiecie co? W tym momencie chciałabym, żeby to była prawda.

Dinka.

środa, 15 września 2010

# 175, Bardzo Miły Wieczór

Postanowiłam, że wieczór dzisiejszego dnia będzie należał do miłych. Zaserwowałam sobie piekielnie długą kąpiel w lawendowym płynie. Czuję się lekka, pachnąca, motylem jestem i leżę sobie niczym filet na patelni -.- Nawet się nauczyłam na angola i na historię tak mniej więcej (hah xD) i w ogóle miałam twórczy bardzo dzień. Szkoda, że nie od samego rana i że z powodu  braku weny twórczej zawaliłam sprawdzian z chemii!?
Gdzieś zgubiłam okulary, a w pokoju pachnie mi pomarańczami. Mam przypływ weny twórczej, więc zmykam i może coś dziś napiszę? MOŻE?!
+ Od poniedziałku zaczynam zdrowe nie-jedzenie. Trzymać kciuki. To będzie prawdziwa jazda.


Dinka.

MUZYKA:
Limp Bizkit - Behind Blue Eyes

wtorek, 14 września 2010

# 174, no bo kurde

W woli ścisłości: nie jestem antychrystem z powodu czarnych paznokci, pacyfkowych kolczyków, które są symbolem pokoju (dla mnie przynajmniej, opinię publiczną mam w nosie) a nie satanizmu, czy z tej racji, że lubię H.I.M czy tam System Of The Down. Choć raz zapytajcie, czy Boga kocham a nie, czy przypadkiem nie jestem jakimś utajonym przeciwnikiem Jego osoby. Nie wiem, co moja fizyczność czy tam to jak się noszę, ma do wiary w Boga, doprawdy nie wiem.



MUZA:
Panic! At The Disco - I write sins not tragedies (acoustic)

niedziela, 12 września 2010

# 173, Turnau



Gdy kwitnie żonkil (ten, co wie,
że żyjesz, aby stawać się)
zapomnij lecz, pamiętaj że
gdy kwitnie żonkil (ten, co wie,
że żyjesz, aby stawać się)
gdy kwitną bzy, co głoszą, iż
budzisz się po to, aby śnić,
pamiętaj co (zapomnij nic)
gdy kwitną bzy, co głoszą, iż
budzisz się po to, aby śnić
gdy kwitnie róża (rajski ptak
płonący w naszych szarych snach)
zapomnij czy, pamiętaj tak
gdy kwitnie róża (rajski ptak
płonący w naszych szarych snach)
gdy tak rozkwita każdy cud,
że myśl nie może złapać tchu,
pamiętaj gdzie (zapomnij tu)
gdy tak rozkwita każdy cud,
że myśl nie może złapać tchu,
i (gdy nam czas objawi, że
od czasu nas uwolnić chce)
zapomnij mnie, pamiętaj mnie
gdy kwitnie żonkil (ten, co wie,
że żyjesz, aby stawać się)

/Turnau - Gdy kwitnie żonkil/


# 172, osiemnastoletnia żona

Po czym poznaję, że idzie jesień? Po tym, że marznę z palce i w nos. Wróciłam z kościoła z nosem rasowego żulka. Na dodatek, mój katar wszedł w fazę "Mam Cię w dupie i będę kapał Ci z nosa do usranej śmierci". Mam kaszel gruźlika i siedzę po pachy zawinięta super-ciepłym kocem z majestatycznym tygrysem (och, jest CUDOWNY) i zgrzytam zębami z zimna, z krótkimi przerwami na przełknięcie palącej w język mięty. Tak jest, zaczęłam sezon miętowy.
Nie cierpię jesieni. - parafraza mojej ukochanej przyjaciółki. (pozdrowienia dla Dagi xD)
To znaczy, nie, NIE! Jesień sama w sobie jest w porząsiu. Kolorowo, pachnie sympatycznie. Jeśli pominąć przewagę pochmurnych dni, wilgoć 100% i niebezpiecznie zbliżające się coraz bliżej zera temperatury - jesień jest OK.
Cholibka, czy ja gadam o pogodzie? o.O
Ok, zeszłam z tematu. Właściwie nawet go nie zaczęłam, więc może teraz to uczynię, zanim znów strzelę jakąś głupkowatą gadkę o pogodzie albo kilometrową dygresję na temat kupki  ślimaka albo chińskich rowerzystów na tle deszczów monsunowych, tudzież o destrukcyjnym wpływie NK.pl na polskie społeczeństwo.
Kiedy siedziałam dziś w kościele, do moich uszu dotarła bardzo ciekawa informacja. Moja znajoma wychodzi za mąż. Wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby dziewczyna nie miała osiemnastu lat. Mówię wam, że dziewczyna, lat 18, wychodzi za mąż. Co jest waszą pierwszą myślą? Że jest w ciąży, c'nie? No pewnie, mogą się kochać na zabój, nie mówię, że nie. Tak z całą pewnością jest, skoro biorą ślub. Z tym, że to się nasuwa samo przez się. Nie jest do końca normalne, że "osiemnastka" wychodzi za mąż. To jest odbierane przez społeczeństwo jako coś podejrzanego. "Biorą ślub, więc na pewno wpadli". Swoją drogą, branie ślubu, bo się wpadło nie jest według mnie czymś dobrym, ale to tylko moje zdanie. By the way, wszystkie mężatki w moim wieku są matkami, więc moja pierwsza myśl chyba nie jest niezrozumiała. 
Czasem dopadają mnie myśli, że fajnie byłoby się ustatkować. Mąż, dom - to tak jakby moje marzenia. Jestem typowym człowiekiem, dla którego rodzina jest najważniejsza. Szczerze mówiąc, Chłopka mam, więc teoretycznie mogłabym zaciągnąć go (siłą xD) przed ołtarz. W sumie, to ja chętnie. Lubimy się jak się mąż z żoną lubić powinien, więc why not? Why not? Bo być może to jeszcze nie ten wiek. Być może! Na pewno nie ten wiek. Na wszystko przyjdzie pora. Na ślub, rodzinę. Na wszystko. Ale to jeszcze nie dziś. Nie w wieku osiemnastu lat. 

Dinolec.

+ dla zainteresowanych:
MUZA:
EMINEM & rihanna - Love the way you lie.

piątek, 10 września 2010

# 171, piątek

Dziś vixa, dziś vixa, lecę ogarniać, bo umrę!




Pokorny anioł stanął u boku mego

Chciał być dla mnie życia osłodą

Rzekłam mu, że byłby kłodą

Żem stworzona do bytu samotnego



Nie zsyłaj mi, Panie, Twych aniołów cichych

Nie proszę o łaskę, o miłość, o szczęście

W mej słodkiej pustelni niech mam swoje miejsce

Z daleka od gwaru i kwiatów urodziwych



Chcę znaleźć porządek, spokój, harmonię

W wodach czystości zanurzyć ramiona

Zmyć brud i hańbę, zostać oczyszczona

Wiem, że wtedy cały świat  dogonię




czwartek, 9 września 2010

# 170, cholerna mamuśka

Jeśli dalej będę się tak obijać, nigdy nie zdam matury. Każdego dnia obiecuję sobie: dziś zaczynam się uczyć - tak to ten dzień. Dziś przeczytam 50 stron, jutro kolejne. I wiecie, co z tego wychodzi? Cuchnący stolec.

Kilka rzeczy mi się podoba. Całkiem miłą i podnoszącą na duchu myślą jest to, że:
1) jutro vixa roku i w końcu odbiję sobie trudy tej niewykonanej pracy;
2) obecna średnia moich ocen wynosi 5.0, czyli o całe 3.0 więcej niż we wrześniu zeszłego roku *owacje na stojąco* -.-
3) zaczął się szósty sezon House'a, więc fruwam pod sufit. Ze szczęścia, oczywiście.

Ale nie o tym chciałam dziś biadolić. Coś uświadomiło mi dziś sens mojego istnienia. Chyba poczułam po co żyję i dlaczego chodzę po tej ziemi, a nie po żadnej innej. Odniosłam wrażenie, jakbym doznała olśnienia jakiegoś. Powaga.
Czuję się taką cholerną mamuśką - nadopiekuńczą, martwiącą się dniami i nocami, troskliwą, chcącą pomagać wszystkim ludziom dookoła, a kiedy pomoc nic nie daje, pogrążającą się w dole emocjonalnym i kiwającą się, tonącą w nieszczęściu i krztuszącą się bezradnością. Czuję się jak stojąca w miejscu marionetka w wielkiej, bezpiecznej spódnicy, w której kryją się ludzie w potrzebie, których ja wychwytuję magnetycznie albo za pomocą i pośrednictwem gwiazd. Sama nie wiem. Stoję w miejscu i nie mogę zrobić kroku na przód, bo nie pomogłam jeszcze wszystkim dookoła. Boli mnie serce, jeśli ktoś nie chce pomocy, bo uważa, że na nią nie zasługuje. Albo wtedy, kiedy tkwi w problemie po uszy, a uważa, że "wszystko jest ok". Pękam w środku, kiedy widzę ludzi, którzy sami sobie zadają cierpienie. Umieram w sercu, kiedy odbierają sens życiu. Czy nie wiecie, że to wy dajecie życiu sens? Że życie nie jest bierne? Wszystko zależy od was. Każdy dół jest do pokonania, z każdego szczytu można upaść. 
A szalona, cholerna mamuśka będzie was łapać w sieci bezpiecznej spódnicy.



Dinka.


Codzienność zaplątała się między nogami

Tak mała, tak szara, całkiem niezauważona

Usilnie wciąż podąża moimi drogami

Przez potężne kajdany rutyny zniewolona



Ze spuszczonymi głowami kroczą posępnie

Markotne sny i bezradne marzenia

Na rzeź, na potępienie przez życie skazane

Nicość i Otchłań je poniewiera



Zanurz rękę, po łokieć zagłęb w eterze

Za kark złap życie i ciągnij najmocniej

Zrób to, człowieku, w największej wierze

I patrz jak twe drzewo kwitnie owocnie
/D.R/


MUZODAJNIA:
De mono - Póki na to czas

środa, 8 września 2010

# 169, znów sadzę notki codziennie. Muszę z tym chyba skończyć, bo wpadnę w nałóg

Oglądam, czytam, piszę recenzje. Uczę się, jem. Chodzę, jak zahipnotyzowana. Śpię. Patrzę, myślę, oddycham, wącham powietrze, smakuje i degustuję. Lirycznie kocham, epicko nienawidzę. Piszę, słucham, klikam. 
Czy to znaczy, że żyję? 





wtorek, 7 września 2010

# 168, olewam tytuł jak T.LOVE

Dzień długi jak makaron we włoskiej restauracji. Długo w szkole, choć niby tak mało lekcji. Długo w domu, choć niby cały czas miałam jakieś zajęcie i nie zmarnowałam ani minuty. A jednak, ciągnie się. Powoli, leniwie, sennie. Jesień mnie dopada.
To zabawne, kiedy mnie - humanistkę z krwi i kości - ktoś prosi o pomoc z matmą. Chyba zamierzam się z motyką na słońce, ale ja tego dokonam! Nawet wtedy, jeśli chodzi o funkcje. -.-
Och, szczerze polecam Waszej uwadze Przedwiośnie - zarówno książkę, jak i cudowny film, który dziś sobie zaserwowałam w ramach drobnego relaksu. Oczywista oczywistość, że film mnie uwiódł. W innym przypadku nie wspominałabym tu o nim. Może napiszę recenzję na WOK, korzystając z tego, że obejrzałam ten film. Hum. Zawsze to jakiś plusik, a szósteczka z WOKu na ulicy nie leży. Na świadectwie będzie w sumie ładnie wyglądać, huhu.
Czeka mnie jeszcze zadanie z polskiego i to niemałe, więc będę znikać. Tym bardziej, że mam jeszcze parę spraw. 
I niech to szlag. Co choroba to antybiotyk. A idźcie w diabłyyy... *złośnik*


Pozdrawiam ciepło, Dinka.


Czytam i oglądam:
Przedwiośnie

poniedziałek, 6 września 2010

# 167, znów jakieś banały dnia codziennego

Pomijając fakt, że dostałam zapowiedź ostrego wycisku na korkach już od przyszłego tygodnia (tzw. ruszamy z kopyta, maleńka) jest całkiem spoko. Mój topiący się nos, ociekający katarem jak pączek lukrem (ależ smaczne porównanie, w sam raz dla czopa na diecie!) i chrypę a'la Chylińska olałam totalnie słusznym stwierdzeniem, że "muszę na coś umrzeć". Umrzeć na katar nie jest takim najgorszym rozwiązaniem.
Tydzień się dopiero zaczął, a ja już mam kompletnie dość. Pocieszający jest jednak fakt, że teraz do końca tygodnia lekcji już będzie tylko mniej (bo nic nie przebije cudownego poniedziałku-lekcje-do-16 -.-) oraz to, że w piątek czeka mnie największa vixa stulecia u Olka i Trampkaaaa! *bombaa* Jutro sprint po lumpach z Dagą w polowaniu na ciuszki na imprezkę (mam nadzieję wyczaić jakieś sexy getry w panterkę xD) a później odwiedzę może lekarza, co by nie biegać na wf-ie? *filozofuje*
Postanowiłam sobie, że: do stycznia, najpóźniej lutego przeczytam wszystkie lektury zawarte w kanonie (pozdro, zwłaszcza, że teraz powinnam czytać Przedwiośnie a znów marnuję cenny czas -.-), a kiedy już z tymi się uwinę, zabiera się za:   Wichrowe wzgórza, Dumę i uprzedzenie i Pożegnanie z Afryką. Napiszę recenzję i połączę przyjemne z pożytecznym - zapracuję na szósię z WOKu i przeczytam w końcu to, na co tak obleśnie długo poluję :D 
Zakochałam się w moim mobilnym Internecie i w tym,  że mogę pisać, nie marznąc z palce jednocześnie! *serduszka* 
Słucham muzyki, zadaję egzystencjalne pytania, kocham mój czarny lakier, czytam namiętnie Przedwiośnie (z małą przerwą na bloga -.-) i nawet ROBIĘ ZADANIA DOMOWE Z ANGIELSKIEGO! 
I wiecie, co? Miałam wenę, ale jakoś mi uciekła.


Dincia.


MUZA:
Pearl Jam - Just breathe
Deep Purple - Sometimes I feel like screaming


+ ociekający brzydotą mój ulubiony jak do tej pory wiersz Baudelaire'a:  

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na scieżce żwirem zasianej.

Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny. Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło.

Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś omal nie padła na trawy. Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy.

Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożylo. Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bierząca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa.

Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci. A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap z zewłoku.

A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele! Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
  Po sakramentach ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa,
By gnić wśród kości bratnich.

Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości.

niedziela, 5 września 2010

# 166, "Nie bądź pewny, że masz czas bo pewność niepewna."

Czas mi płynie zdecydowanie za prędko. Dostaję świra, kiedy uświadamiam sobie, że z każdym zakichanym dniem matura jest coraz bliżej. Niemal czuję przepływające minuty, które często są marnowane na błahą prozę życia. Wiem, że władzę nad moim życiem przejmie wszechogarniająca mnie rutyna. Szkoła - dom - szkoła - dom. Dopiero się zaczęło, a ja już mam dość. Mam nadzieję, że to dlatego, że jeszcze nie zdążyłam się wdrożyć i przywyknąć do nowej sytuacji, przypomnieć sobie po wakacjach, co to nauka, nauka i jeszcze raz lektury. Szczerze wierzę, że przeistoczę się w jakieś gnijące zombie wykonujące swoje obowiązki mechanicznie. Przeczuwam, że wyjdę z tego pościgu albo wrakiem, albo truposzem bez mózgu i uczuć. 

Tak poza tym, Wesele przeczytałam, więc kolejnym krokiem jest Przedwiośnie. Powinnam czytać Chłopów, ale zapomniałam wypożyczyć. Po głębszej analizie obowiązującej listy lektur stwierdziłam, że moja sytuacja nie jest aż taka beznadziejna. Może jak się sprężę, to skończę do stycznia i będę miała czas poprzypominać sobie o czym były lektury z pierwszej klasy. Jutro wybieram temat do matury ustnej, jutro mam lekcje do 16, jutro muszę iść do lekarza, bo moja kichawa wy-sia-da. *damn* Mam potężnego lenia, mam ochotę siąść i po raz n-ty obejrzeć An Education. Siedzę na facebook'u całymi dniami i klikam jak więzień myszki w kieracie codzienności. Zdecydowanie mi odbija.

Słucham francuskich piosenek, odkrywam zbawienne działanie mleczka do ciała z masłem shea do skóry suchej i wącham skórkę pomarańczy topiąc się w koszulce z zielonym stworkiem. Nucę pod nosem i cicho mruczę je t'aime. Zamykam oczy i biorę kolejnego łyka gorącej mięty. Zasypiam.

— Tak mi się podobało. Rzecz chłopczyńska całować piękne dziewczęta.

— Aleś ty całował niewinną dziewczynę, sierotę, wygnankę, bezdomną, która sobie tutaj, w naszym domu, pracą surową i uczciwą na chleb zarabiała. I słuchaj mię, ty odszczepieńcze! — szlachciankę! Widzisz, jak ją Bóg za te pocałunki z byle kim strasznie poraził! Ty mi się tu stawiasz ze swym moskiewskim rozbestwieniem! Padnij natychmiast na kolana u jej mogiły i proś o przebaczenie.

— Moja to rzecz, moje z nią porachunki… Ja księdza o rady ani o wskazówki szlachecko – katolickie nie prosiłem.


/Stefan Żeromski - Przedwiośnie/






P.S: Dawno nie napisałam tak długiej notki.


Dinka.

sobota, 4 września 2010

# 165, Wesele

PAN MŁODY

A trafiaj ty orły z proc,
ja wolę gaik spokojny,
sad cichy, woniami upojny:
żeby mi się kwieciły jabłonie
i mlecze w puchów koronie,
i trawa schodziła zielona,
kręciła się przy mnie żona,
żebym miał kąt z bożej łaski,
maleńki, jak te obrazki,
co maluje Stanisławski
z jabłoniami i z bodiakiem
we złotawem słońcu takiem...
żeby mi tam było cicho, spokojnie,
a jeśli gwarno i rojnie,
to od brzęczących pszczół, błyszczących much.


/Stanisław Wyspiański - Wesele
Akt III, Scena 17/

środa, 1 września 2010

# 164, Apokalipsa i jeszcze dalej

Okej, byłam przygotowana na ruską masakrę, ale szkoła po raz kolejny pokazała jaka jest świetna i cudowna. Jak się okazuje, popełniłam karygodny błąd, strzeliłam totalnego samobója lądując na biol - chemie. Mogłam iść na humana i uczyć się tego, co mi się przyda, a nie ślęczeć jak osioł na rozszerzonej chemii -.- 
Dziś wszyscy na rozpoczęciu o wiele za często używali "zakazanego słowa na em", co powodowało u mnie palpitacje serca. Potwornie czuję się z myślą, że jesteśmy najstarsi, a jednocześnie najgłupsi (tzw. poziom extreme), że wyfruniemy z gniazdka - cudownego i bezpiecznego, które wiliśmy przez te dwa lata - przez okrutną bramę zwaną słowem na M. Już tęsknię za moją najlepszą klasą na świecie. Tragizuję, ale chyba już tak mam.
Poza tym, zabił mnie mój nowy plan lekcji:


Czytaj: chyba się zabiję. CZY WY WIDZICIE TO COMBO POLAK, BIOLA & CHEMIA, CO JA?! xX
Do tego, nie pasują mi "faki" (fajne określenie fakultetów, hihi ;D) z historii, bo mam wtedy religię i z WOSu, bo mam chyba wtedy angielski -.- Lovely. Czuję się TAKA STARA. ;( Jezusiku, to tylko 9 miesięcy! 

Hej, dziś Międzynarodowy Dzień Pokoju. Salve, wszyscy Pacyfiści świata, hah :)

Moje 0 Rh+. :)





- CO JA TERAZ POCZNĘ!?
- Oby nie dziecko. Matura przed Tobą.
-.-

Pozdrawiam, zdesperowana Dina.



Emily, nikt nie kochał tak jak Emily
Pięknie śni, wciąż ta sama Emily

# 163, spanikowałam

OMG, OMG, OMG! To już dziś? No dajcie spokój. Chyba ducha wyzionę, Geez. O mamuśku,
O fu*k, fu*k. Chyba spanikowałam.

iuygtfredrftgyhjnkio98u765432wsd9876543$%^&U*IKJHNGFDSXCVBNJIU&^%43456yhg *nagły atak paniki*

Ok, Dina. Ogar. Leć na mszę za Patryka i ładnie się uśmiechnij. To nic, że śniła Ci się Basieńka. I to nic, że nadchodzi totalny kataklizm. I po raz pierwszy nie mam na myśli matury (xX).