czwartek, 31 grudnia 2009

# 21, czyli kupka noworocznych życzeń i tym podobne

Ostatni dzień 2009 roku. Czeka nas dziś szał zabaw sylwestrowych, mnóstwo bąbelków w szampanie, kolorowe fajerwerki i czas spędzony z wspaniałymi ludźmi. Dla niektórych to przemiły wieczór we dwoje, dla innych spotkanie koleżeńskie połączone z kinder party, dla innych różowy babski wieczór, być może spotkanie kumpli przy piwku, a jeszcze dla kogoś innego zabawa z przypadkowo spotkanymi ludźmi klubie. Najważniejsze jest to, aby ten wieczór dobrze zapamiętać. Przecież tylko jeden jest taki dzień w każdym roku, więc fajnie byłoby go miło wspominać. A więc pijmy tak, aby nie zapić się na śmierć etc. Nie wystrzelcie sobie petardy w twarz, nie wychodźcie tańczyć na środek jeziora, nie jeździć samochodem/skuterem/rowerem po pijaku.. A z resztą, nie będę się tu produkować, mamusią Waszą nie jestem. I tak zrobicie co będziecie chcieli, więc w ostatni dzień (jakże piękny dzień!) nie będę zrzędzić i marudzić.
Jak podsumować ten rok... Umarło kilka osób, za którymi będę tęsknić przez przyszły rok i przez kolejne lata na pewno też. Tyle chorób, przykrości, smutku. Będę wspominać także miłe chwile z przyjaciółmi, z ukochaną klasą, z rodziną. Nie zawsze było cudownie, nie zawsze było tak, jakbym chciała aby było. Cudowni Oni, czyli Ci Najważniejsi dla mojego serca, zawsze byli przy mnie. Ona, bez której nic nie ma sensu a życie staje się szare i ponure. Moja Gwiazdeczka ukochana. I On, który mnie uskrzydla i wspiera, kiedy tego potrzebuję. Ten Pan, który jest i na nasze szczęście, nigdzie się nie wybiera.
Ubiegły początek roku powitałam grypą żołądkową, która w tym roku ma się trzymać ode mnie z daleka! Słyszysz, paskudna grypo?! W kończącym się roku przez moje włosy przewinęła się cała paleta barw. Nie wiem, po co o tym wspominam, ale jak już piszę o tym, co było to można o tym  wspomnieć. WOŚP, akcja "Pola Nadziei", czyli dość charytatywnie. Lednica, która łączy serca. Odrobina wakacyjnego szaleństwa. Wymiana z Ukrainą. Masa pięknych chwil, które sprawiają, że życie staje się piękniejsze. 
Warto korzystać z każdej chwili. Warto mieć co wspominać i z czego śmiać się, kiedy usiądzie się razem przy stole. 
Podobno wypada sobie coś postanowić na nadchodzący rok. A więc ja sobie postanowię, że będę bardziej życzliwa, mniej sarkastyczna, mniej wybuchowa, mniej obrażalska, że zdam drugą klasę, że przeczytam wszystkie lektury i wyniosę ze szkoły coś, więcej niż tylko perfekcyjną umiejętność ściągania. Przysięgam, mamo, że zadbam, aby porządek był zawsze a nie tylko wtedy, kiedy coś mi padnie na mózg. Postanawiam też sobie, że ten blog wytrzyma dłużej niż rok (będę walczyć ze słomianym zapałem do wszystkiego). Obiecuję też sobie, że coś napiszę. Coś nowego i świeżego, ale o tym innym razem.
Wszystkim Czytającym życzę wystrzałowej zabawy sylwestrowej z głową na karku, mnóstwa bąbelków w szampanie, radości i całej góry pięknych chwil w nadchodzącym Nowym Roku. Żebyście wiedzieli, czego chcecie, aby Wasze cele zawsze były jasne i abyście do nich dążyli. Uśmiechu, pogody ducha, miłości, która uskrzydla i motywuje. Życzliwych i lojalnych przyjaciół, spełnienia marzeń i aby nowy, 2010 rok, był jeszcze lepszy niż ubiegły. A mojemu rocznikowi życzę wystrzałowych osiemnastek a sobie osobiście, abym świetnie bawiła się na Waszych urodzinach i aby moje szczęście trwało, trwało i trwało...


Pozdrawiam noworocznie, Kleo.

+
słucham: Prodigy - Breathe
oglądam: Atramentowe serce

środa, 30 grudnia 2009

# 20, czyli kilka słów o przemocy

Przemoc się dzieje. Nie ma co ukrywać. Ciarki przechodzą po plecach, kiedy słyszy się jak sąsiedzi się wydzierają, używając przy tym dość niecenzuralnych słów. To dziwne. Ślubowali sobie miłość, wierność, do usranej śmierci. Ciekawy sposób okazywania uczuć. Tak to sobie okazują, że człowiekowi przechodzącemu obok ich mieszkania krzepnie krew w żyłach. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek okazywał mi tak wszem i wobec swoje jakże gorące wyrazy "miłości i uznania". Czasem zza drzwi wydobywają się tajemnicze plaski, odgłosy latających krzeseł i stołów, łomoty i inne dziwne dźwięki, których w spokojnym domu raczej nie słychać. I płacz i krzyki bogu ducha winnego dzieciaka. Wrzaski, które rozdzierają serce. Szlochy, histeryczne błaganie: "Przestańcie się się w końcu wydzierać!" 
Dlaczego biedne dziecko ma być świadkiem przemocy? Dlaczego ma na to wszystko patrzeć? Jaki człowiek z niego wyrośnie, kiedy nie będzie miał wzoru, jak powinna wyglądać rodzina. Jak on będzie odnosił się do swojej żony/męża czy dzieci, kiedy założy własną rodzinę za kilkanaście lat, nie wiedząc, jak mąż powinien traktować żonę(czy odwrotnie), ojciec/matka dziecko. Zachwiana hierarchia wartości, brak poczucia bezpieczeństwa, przesuwające się obrazy z przeszłości, które ukazują mu każdej nocy jak ojciec katował jego mamusię. A nie daj boże, kiedy dzieciak stanie się jego ofiarą. Gwałty, pobicia, cały wachlarz różnych okrucieństw. Różne rzeczy przychodzą ludziom do głowy. 
To, o czym się słyszy dzieje się naprawdę. Mężowie zabijają żony, żony mężów, rodzice dzieci, dzieci rodziców. To jakaś chrzaniona patologia. Dlaczego, kiedy za ścianą płacze dzieciak, boimy się zareagować? Co nas powstrzymuje? Nie wiem sama. Wiem tylko tyle, że to jest złe i trzeba z tym walczyć. 

Pozdrawiam, Kleo.

# 19, czyli nastolatek w ciąży

Niedawno dowiedziałam się o kolejnej zaciążonej nastolatce, mojej rówieśniczce. Zmusiło mnie to do zastanowienia się nad pewnymi sprawami. To nie pierwszy przypadek, kiedy dziewczyna w moim wieku zostaje matką. I zapewne nie ostatni. To dziwne: dzieci mają dzieci. Przepraszam, DOJRZAŁE NASTOLATKI (skoro takie dojrzałe, to skąd ten brzuch?) Przecież te dziewczyny jeszcze tak naprawdę nie znają życia, nie skończyły szkoły, bo przeszkodziło im w tym macierzyństwo. Zamiast jako młode dziewczyny bawić się, szaleć jak powinny bawić się nastolatki (koncerty, imprezy, przyjaciele), bawią się w dorosłych ludzi, chociaż tak naprawdę o dorosłym życiu nie mają zielonego pojęcia. A później muszą ponosić konsekwencje swoich łóżkowych zabaw. Bawią się w rodzinę, w mamusię i tatusia, zamiast pójść na koncert ze znajomymi. Kiedy były małymi dziewczynkami też się bawiły. Z tą różnicą, że kiedyś "dzidziusiem" była zabawka, lalka kupiona w sklepie. Taka, która płacze, kiedy naciśnie się na brzuszek, siusia, robi kupkę i którą trzeba karmić i usypiać. Minęło kilka lat i ta sama dziewczyna, która kładła lalkę do snu, chodzi z brzuchem wielkim jak piłka plażowa. Teraz jej dzidziusiem nie będzie lala, tylko dziecko, które nosi pod sercem. Zajmowanie się dzisiusiem nie będzie już takie proste, bo tego dzidziusia nie rzuci w kąt, kiedy tylko jej się znudzi i nie będzie już atrakcyjną zabaweczką. Ten dzidziuś żyje, bije w nim serduszko takie, jak serce mamusi (no, może mniejsze, ale z pewnością bije), czuje i potrzebuje troski. Na tego dzidziusia trzeba zarobić, kupić ubranka, mieć za co nakarmić, chodzić do lekarza. Skąd na to pieniądze? Jeśli dziewczyna ma życzliwą mamę, która jej pomoże, to ma szczęście. Ale jeśli już chce bawić się w dorosłą, to powinna, jak osoba dorosła, ponosić odpowiedzialność za szczeniackie zachowanie. Skąd siła, aby zajmować się takim maleństwem? Taka nastolatka nie ma o tym pojęcia. Sama niedawno sikała w pieluszki, a po szesnastu latach sama zostaje mamusią. Jak te dziewczyny tak bardzo chcą okazać miłość swojemu facetowi (największa ściema, jaką mówią dziewczyny, które poszły ze swoim chłopakiem do łóżka!)  albo po prostu się pogimnastykować to niech się przynajmniej zabezpieczą! No chyba, że bardzo pragną dzidziusia i wszelkich z nim  szczęść związanych - droga wolna. Twój dzieciak, Twój zakichany problem. Uporaj się z nim, skoro go masz.
Dobra, zejdę już z mamuś. Zaczęłam od nich, bo to one zawsze idą na pierwszy ogień. Przecież to one chodzą z brzuchem, o nich każdy gada "ściera, szmata, puszczalska", one muszą wypychać dzieciątko na świat (co chyba boli, ale nie jestem pewna, bo nigdy nie rodziłam), zajmować się maluchem i to one są wytykane paluchami jako te złe i niedobre. Całkiem słusznie, bo gdyby były mądrzejsze, bobasków by nie było, czyli kiepskiej reputacji raczej też nie (chyba, że zasłuży sobie w inny sposób, ale to już inna bajka). I w całym tym zgiełku najczęściej ginie nastoletni tatuś, czyli główny temat moich przemyśleń. Tatusiek, który nie jest poddany obstrzałowi obelg i przekleństw, w przeciwieństwie od mamusi. Może i się o nim wspomina, ale nowinka głosi "ONA JEST W CIĄŻY!" a nie "ON ZOSTANIE OJCEM!". Dlaczego ten, który przyczynił się do ciąży gaśnie w blasku chwały mamusi? Przecież wina jest taka sama jego jak jej. To także jego dzieciątko. A taki agent znika, maskuje się, ucieka, byle uniknąć obstrzału i dziecinka jest pozbawiona tatusia. Dziewczyna ma w tym przypadku przekichane, bo ona tak po prostu nie zwieje i nie zostawi dzieciaka na śmietniku (jeśli ma serce, bo i o takich przypadkach się słyszy). Tatulek po prostu znika, jakby dziecko wzięło się z powietrza. O nim nikt nie powie, że jest puszczalski, bo nie on chodzi napompowany jak balon. Nie on cierpi przy porodzie, nie on ma spuchnięte stopy i bolący kręgosłup, nie on sika jak koń wyścigowy (chyba, że po piwku z kumplami, na które ma czas, w przeciwieństwie od mamy swojego dziecka). Dlaczego wina faceta ginie? Dlaczego wszyscy wyżywają się na dziewczynach? Prawda jest taka, że wina leży po obu stronach, bo dzieci nie przynosi bocian ani nie biorą się z kosmosu. Wiemy, że do tego potrzebna jest dziewczyna ORAZ chłopak. Więc kiedy usłyszymy "ONA JEST W CIĄŻY?" zapytajmy "Kim jest tatuś?" i zamiast rozprawiać jaka ONA była głupia i *****, pomyślmy jacy ONI byli nieodpowiedzialni. Tak jest sprawiedliwiej. Niech i facet ponosi konsekwencje wariacji hormonalnych. Niech i on będzie rodzicem, skoro tego chciał. Niech dziecko ma mamusię i tatusia, jak w prawdziwej zabawie w rodzinę przystało.


Pozdrawiam, Kleo.

wtorek, 29 grudnia 2009

# 18, czyli czysta prawda o książkach

W jaki niesamowity sposób książka przenosi człowieka w całkiem nieznany, kuszący świat! Ileż kartki potrafią wywołać w człowieku emocji! Strach, podniecenie, nadzieja, smutek, radość (czasem nawet platoniczna miłość lub zauroczenie przystojnym bohaterem), które objawiają się z płaczu, śmiechu czy zgrzytaniu zębów. To niesamowite, że kiedy tylko historia nas porwie, nie możemy się oprzeć i czytamy, czytamy. No, nie wiem jak wy, ale ja tak mam. Doskonałym na to przykładem, że w trzy dni (?!) pochłonęłam dwie nie takie cieniutkie książki (zakładając, że musiałam też trochę spać i że przez te trzy dni dość często nie było mnie w domu to niezły wynik). Nie są to może knigi takie wypasione jak Harry Potter czy inne sagi, jednak nie liczy się ilość a jakość (nie ubliżając tu HP, aczkolwiek ze smutkiem muszę przyznać, że Insygnia leżą nieruszone chyba rok). Jak na prawdziwą dziewczynę przystało, moje serce zdobyła seria "Zwiadowcy" Johna Flanagana. Książki o honorze, odwadze i poświęceniu a także prawdziwej przyjaźni między mistrzem i jego uczniem. Ogółem mówiąc, autor w swoich książkach to, co w nich najbardziej cenię. Przygody, których w obecnych czasach raczej już nie przeżyję, bo po ulicach nie biegają ludzie na koniach ubrani w maskujące płaszcze i z łukami przy boku. Jakże to nierealnie brzmi. A w książkach jest możliwe. No i humor nauczyciela, jego mistrzostwo w ironii i sarkazmie i... ahhhh. No i jego przystojny, szesnastoletni uczeń, jakby nie było. Ubolewam, że w kolejnych częściach stanie się pełnoprawnym zwiadowcą, czyli dorosłym. Straci to, co mnie w nim najbardziej kręci. Czy ja to powiedziałam na głos?!
Odchodzę od "Zwiadowców", których serdecznie polecam wszystkim poszukiwaczom przygód i zmierzę spokojnym krokiem do książek. Niewątpliwie, te z pozoru martwe zbiory stron i literek są wiernymi przyjaciółmi. Nie ulega też wątpliwości, że jednymi z najlepszych, jakich mam. Czytanie jest dla mnie wymarzoną formą rozrywki. Tak, żeby dobrze spędzić czas, ale się przy tym nie zmęczyć. A do tego, każda książka niesie inną historię (która pokazuje życie coraz to nowych ludzi czy też innych stworów - dlatego z pozorów tylko martwa. chyba się zagmatwałam. przekombinowałam. ehh.) i pozwala się zapomnieć i choć przez chwilę nie myśleć o nudnej codzienności. Taka miła odskocznia, jeśli oczywiście ktoś lubi czytać. Ja należę do typu ludzi, który nudzi się, kiedy skończy czytać jedną książkę i zaraz ma ochotę sięgać po kolejną. Pół biedy, kiedy książka nie ma kontynuacji. Gorzej, kiedy ta jest i jest dostępna w księgarniach. Obawiam się, że z czasem doprowadzi mnie to do bankructwa. Tak czy inaczej, książka jest wyśmienitym sposobem na długie, wiejące nudą i samotnością zimowe wieczory, kiedy w telewizji nie ma nic ciekawego, a wszystkie profile na NK i FBL zostaną przejrzane. No i zdecydowanie ciekawszy sposób na spędzenie takiego dłużącego się niesamowicie wieczoru. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Dziś bez narzekania na beznadziejny świat i głupich ludzi, którzy zamiast od małpy do człowieka, zmierzają w przeciwnym kierunku, stając się drapieżnym małpiszonem. W końcu ileż można narzekać i wyżywać się na biednych, człekokształtnych istotach. Jeszcze ktoś pomyśli, że maruda ze mnie. I co ja wtedy zrobię? Nic. Otóż to.

Pozdrawiam, Kleo.

+
U2 & Mary J. Blige - One

niedziela, 27 grudnia 2009

# 17, czyli o poszanowaniu dla tego, co posiadamy

Dwie godziny siedzenia w egipskich ciemnościach skłoniły mnie do głębszego zastanowienia się nad wzrokiem. Z pozoru banalny, głupi i idiotyczny temat do rozmyślań. Przecież to, że widzimy jest takie oczywiste. Czytamy książki, chodzimy do kina, siedzimy długie godziny przed telewizorem czy komputerem. Nasze oczy dają nam cudowną możliwość poznawania świata. Dla każdego, kto ma zdrowy wzrok to codzienność. Dostał oczy, więc z nich korzysta. Genialna sprawa. Widzi swoją drugą połówkę, może podziwiać piękno zmieniającego się świata, nie zastanawiając się jakim został uraczony darem. Każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy zobaczy swoje dziecko po urodzeniu, że nigdy nie zobaczy jego pierwszych kroków, uśmiechu, szlaczków w zeszycie, tego jak szybko rośnie. 
Mimo to, nie zawsze dbamy o oczy. Szkodliwe promieniowanie, godziny przed TV/komputerem, czytanie przy złym świetle, a przy wadach - zaniedbywanie ich. Widzę, zawsze widziałem, więc dlaczego miałbym nie widzieć. Usiądę jeszcze bliżej ekranu, z daleka źle widzę. No właśnie, tak to się zaczyna.
Zamknij oczy i spójrz przed siebie. Albo przypomnij sobie co widzisz, kiedy budzisz się w nocy i jest całkiem ciemno. Ciekawa przyszłość?
To nie dotyczy tylko wzroku. Wystarczy usiąść w autobusie za kimś młodym. Co najmniej w połowie przypadków usłyszy się, czego dana osoba słucha. Uszy też przecież ma zdrowe, słyszy, więc dlaczego nie odpalić odtwarzacza najgłośniej jak się da? Lepsze efekty będą i te sprawy. A najlepszym efektem zdecydowanie będzie głuchota, która przyjdzie z upływem lat. Zrób jeszcze głośniej.
Ludzie mają tendencję do niedoceniania tego, co mają. Zwłaszcza, kiedy są do tego przyzwyczajeni i wiedzą, że nikt im tego nie odbierze (no chyba, że ktoś wydłubie im oczy, ale to się nie zdarza aż tak często). Chyba nie zdają sobie sprawy, że sami sobie to stopniowo odbierają. Warto zadbać o to, co się dostało. W końcu zdrowie jest najważniejsze. Każdy nam go życzy, ale kiedy sami o nie zadbamy, nikt nie zrobi tego za nas.
To nie odnosi się tylko do zmysłów, ale taki mi się nasunął dobrze obrazujący to przykład. To odnosi się do każdej sfery naszego życia.

Pozdrawiam, Kleo.

+
coś dla uszu:
Crossfade - Colors.mp3

sobota, 26 grudnia 2009

# 16, czyli krótko i na temat o chwili obecnej

Chyba potrzebuję jakiegoś super hero, bo świat wali mi się na głowę.

# 15, czyli rodzinne święta

Rodzinne święta - zjedzie się cała rodzina, będziemy gadać i będzie fajnie. Tak, było super. Do babci przyjechał tylko jeden synek z rodzinką (czyli my), zrzędzenie i gadanie o chorobach i Kościółku (Ave Rydzyk!). Ahh, rodzinne święta.

I to z jaką rodzinką!

Chyba mam w życiu potwornego pecha. Świetnie potwierdza się stwierdzenie, że z rodziną to dobrze tylko na zdjęciach się wychodzi. To dość okrutne, że babcia, z którą nie widziałam się ze trzy miesiące wita mnie słowami " cześć, grubasku", ubolewa, że moja miłość kwitnie i życzy mi szczęścia w życiu "naukowym" - w żadnym innym, bo przecież jestem młoda i nie czas na miłość i przyjaciół i bawienie się życiem, tylko trzeba się uczyć, uczyć! To dość okrutne, że widziałam moją chrzestną trzy razy w życiu: na chrzcie, na komunii i kiedy przyjechała, bo jej plomba wypadła, a na Fundusz za długie kolejki. To przykre, że ciocia, która nie została na tą najważniejszą ciocią pamięta o każdych urodzinkach, imieninkach, świętach i wszystkim innym, a ta, która została wybrana przez rodziców ma mnie w nosie i pewnie nie pamięta nawet o moim istnieniu. 
Tu nie chodzi o to, żeby obsypywać prezentami, dzwonić dzień w dzień, okazywać miłość, bo w końcu jej córką nie jestem. Ale do jasnej anielki, ja tu jestem! Mam się świetnie i nie śpieszy mi się umierać, więc proszę o mnie nie zapominać. Tu chodzi o pamięć, chyba każdemu to się należy. 
Zawsze wydawało mi się, że rodzina to taka wspólnota, która się kocha, spotyka się ze sobą, czy choćby jakikolwiek kontakt utrzymuje. Taka, która pamięta o każdym członku i nie spotyka się tylko na weselach i pogrzebach. Przez ten zakręcony świat chyba i znaczenie słowa "rodzina" zmniejszyło zakres swojego znaczenia i ogranicza się do mamusi, tatusia i dzieci (w Chinach wręcz ilość dzieci jest ograniczona. To prawie jak ograniczona ilość iPodów na przecenie). Kiedyś to była rodzina - babci, prababci, dziadków, pradziadków, stryjów i stryjenek, kuzynów pod sufit - cała rzesza ludzi. Mój świat się załamał. Chyba żyję w innej czasoprzestrzeni.

Pozdrawiam, Kleo.

# 14, czyli o męczennikach i kościele

Kościół w dniu dzisiejszym obchodzi pamiątkę męczeńskiej śmierci św. Szczepana. Ksiądz na mszy nawołuje do wierzenia mimo wszystko. Apeluje do siedzących w ławkach wiernych, żeby nie zatykali uszu i nie pozostawali obojętni w kwestii wierzenia. Wierni słuchają, śpiewają kolędy, idą do domu, a tam oddają się szarej codzienności i mają tydzień przerwy od Boga.

Dzisiejszy świat tak pędzi, tak szybko się zmienia. Wypełnia go tyle zła, przemocy. Z mediów dowiadujemy się o kolejnych zamachach w Iraku, o kolejnych martwych żołnierzach. Zostajemy osaczeni reklamami alkoholu, papierosów, nakładek wibracyjnych i innych takich. Ludzie szaleją w wirze pracy, aby zapewnić utrzymanie sobie i swojej rodzinie. Inni przechodzą na złą stronę mocy i upadają na dno, dzięki wspaniałej pomocy taniego wina, ruskich fajek i innych nielegalnych używek. Aby sztachnąć się albo wypić jeszcze jeden łyk mogą nawet okraść. Turla się taki człowiek po parkach, obrzyguje ławki, śpi pod drzewem we własnych sikach. Czy aby na pewno człowiek? Nie dość, że zostawia tą część życia, w której wychowali go rodzice, to jeszcze gubi twarz człowieka i staje się śmieciem, bo nawet zwierzę ma w sobie więcej godności. Z chrześcijańskiego stylu życia pozostaje w nim tylko westchnienie: "O Boże, zabrakło mi na wino".

Ale wracając do Kościoła. W sumie, Kościół nawołuje do walki ze światem. Mamy walczyć z tym co nas otacza, czym zostajemy odurzeni. Ksiądz na mszy mówi: Potrzebne nam takie świadectwo, jakie dał nam Szczepan, który umiał wybaczyć swoim oprawcom i poniósł męczeńską śmierć w imię Boga. Pojedynczy człowiek tak niewiele może zdziałać. Może jedynie zadbać o siebie. A jakże niewielu znajduje na to czas.

Chrześcijaństwo w dzisiejszych czasach to prawdziwa sztuka. Pozostać wiernym prawdom Kościoła i nie tylko mówić, że wierzę, ale naprawdę wierzyć to sztuka na miarę Herkulesa.

Taka krótka refleksja wywołana dzisiejszym kazaniem.

Pozdrawiam, Kleo.

piątek, 25 grudnia 2009

# 13, czyli kilka słów o drapieżnym społeczeństwie

Przyszło mi na myśl ciekawe porównanie. Człowiek jako zwierzę. I to nie jako byle jakie zwierzę, ale jako najgroźniejszy z drapieżników.  

Ludzie także należą do biologicznego łańcucha. Jesteśmy ssakami, tak jak niedźwiedź, żyrafa, pies czy lew. Od zwierząt różni nas jednak to, że one mają instynkt a my mamy rozum i co więcej, dane nam jest umieć z niego korzystać. Dlaczego więc, czasem w amoku zdarzeń budzą się w nas nieludzkie, zwierzęce odruchy? Dlaczego zapominamy, że jesteśmy ludźmi? Dlaczego, czasem po trupach, dążymy do celu, zdobycia władzy i pieniędzy? Dlaczego dajemy się opanować takim żądzom jak pieniądze, uzależnienia? Zachowujemy się jak sępy przy padlinie - byle się najeść, egoistycznie patrzymy tylko na czubek własnego nosa. MY, czyli ludzie. Nie liczy się nikt dookoła tylko JA i MÓJ idealny świat oparty na pustych namiętnościach. Co dadzą nam pieniądze, dobra posada w pracy, najlepsze oceny w szkole i zakichany pasek na świadectwie, który jest tak właściwie tylko paskiem, a nie zawsze odzwierciedleniem naszej wiedzy, kiedy zaginie w nas człowieczeństwo i staniemy się hienami - rządnymi krwi padlinożercami, bez przyjaciół, rodziny. Głupim samotnym zwierzakiem. Otoczymy się stadem innych wrednych hien, które z pazurami będą rzucać się na nasze interesy. My sami przeciwko całemu stadu wygłodniałych bestii, które polują na nasze bezsensowne "szczęście". Nie ma się co łudzić - pojedyncza jednostka nie ma szans na wygraną. I wtedy zostajesz sam. Tracisz sens życia i nagle dostrzegasz, że masz tylko swoją szmatławą samotność, na którą tak długo pracowałeś.

Taki lew czy inny zwierzak polujący na swoje pożywienie przy ludziach jest słodką przytulanką. Każdy człowiek, którego owładnęła mania posiadania i sławy jest najgorszym drapieżnikiem. Aby powiększyć swoje ego, poluje na nasze szczęście, o które tak bardzo walczymy. 

Czy warto zgubić człowieczeństwo i stać się dziką bestią, aby móc pokazać, że jestem ważny i umiem sobie razić w życiu?

"Popełnił zbrodnię: zabił człowieka! W sobie." - Lec, proszę państwa.

Pozdrawiam, Kleo.


+ spotykam się z pierwszymi miłymi słowami na temat bloga. niezwykle to miłe ;) dziękuję wszystkim Wspierającym.

# 12, czyli o trosce o drugiego człowieka

Dzisiaj trochę o trosce o innych ludzi. Ale nie o takiej trosce o jakiej Wam się wydaję, że myślę. I tu Was mam!

Zastanawia mnie to. Ludzie tak narzekają, że jest im ciężko, że mają tyyyle problemów i tak im źle w ich życiu. Dlaczego zamiast zająć się swoim życiem, próbują podnieść się na duchu i "otaczają troską" innych ludzi, którzy żyją obok nich? To naprawdę intrygujące. Taka pokrzywdzona przez życie dziewczyna/pokrzywdzony chłopak tak bardzo interesuje się życiem wszystkich dookoła, zamiast zająć się swoim zakichanym interesem.

I siedzi i gada. "Ona ma pryszcze, fuuuj!" albo "On ma brudny/stary/śmierdzący/brzydki sweter" czy też "Tamten wygląda jak fujara". Błagam, przecież to ich pryszcze i ich problem! Jak będą chcieli to sami sobie z nim poradzą. Jestem przekonana, że bez tych komentarzy byłoby im nawet łatwiej i przyjemniej. A jeśli już ktoś czuje tak silną potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami to niech podejdzie do osoby, o którą tak bardzo się troszczy. No dlaczego nie podejdzie do niej, tylko obgaduje aż mu uszy płoną?! Nie mogę tego pojąć. Taka wielka miłość i ubolewanie nad tym, jaka ta osoba jest biedna i pokrzywdzona przez los. Dlaczego nie podzieli się swoim obrzydzeniem z tym kimś tylko z przyjaciółką, chichocząc pod nosem. Te głupie komentarze tylko wbijają szpilę w plecy. To nie jest fair. Zamiast grzebać się w brudach cudzego życia, najlepiej zająć się swoimi śmierdzącymi sprawami -  tym się nikogo nie zrani.

Sami nie jesteśmy idealni i nikt z nas nie lubi, kiedy ktoś nas krytykuje. Niech każdy przed sobą przyzna się, czy kiedyś dobił tak kogoś; niech przemyśli w jaki sposób to zrobił i czy sam by chciał zostać w taki sposób potraktowany. Założę się, że wcale by nie chciał i gdyby ktoś go tak potraktował to usiadłby w kącie i zaszlochał nad swoim podłym losem.

Traktujmy innych tak, jak sami byśmy chcieli być przez nich traktowani. Nie wymagajmy od ludzi więcej niż wymagamy od siebie samych. Niech bilans się wyrówna - bierzmy tyle, ile daliśmy. Nie tylko tego dobrego, ale też przykrego. 


Pozdrawiam, Kleo.


+

zasłuchuję się w:

Coma - Zero Osiem Wojna

# 11, czyli pasterkowe olśnienie

Właśnie wróciłam z pasterki. Co ciekawe, całą mszę przysypiałam i zamiast modlić się o pokój na świecie i żeby ludzie w Iraku nie umierali, modliłam się aby nie zasnąć, nie przewrócić się i nie zacząć chrapać. Dobry temat do modlitwy na pasterce.

Aby rozbudzić mój zaspany mózg zmuszałam go do myślenia na kontrowersyjne tematy. Myślałam o homoseksualistach, nastolatkach w ciąży, nastolatkach uwikłanych w kradzieże, narkotyki i inne niepotrzebne światu szajstwa, kiedy nagle zaczęłam zastanawiać się nad sobą. Nad moją własną wiarą. 

W sumie temat na czasie, jakby nie było. Mamy święta - czas radości z narodzenia Małego Jezuska. Piękny czas miłości, wybaczenia, prezentów, zakupów, gotowania. Dla wielu ludzi święta straciły swój urok, a stały się czasem większych wydatków, zabiegania. Wydaje mi się, że dla mnie nie tylko ten czas stracił znaczenie... nazwę je ponadprzyziemnym. Chyba zagubiłam się w tym.

Myślę, że nie odkryję Ameryki stwierdzając, że Bóg i Kościół niewiele znaczą w życiu młodzieży. Nie szufladkuję tu ludzi, nie. Jednak bacznie obserwując widzę, że ta cała otoczka i świętość ginie w obecnych czasach. Młodzież myśli o seksie, piwku na imprezie, a jeśli nie o innych, gorszych rzeczach. Nie każdy, bo znam osoby, które celebrują świętość tej sfery życia. Szanuję ich, bo zachowanie tej tradycji i wiara są wystawiane na ciężką próbę.

Chyba przez pewien czas i ja zboczyłam z tej właściwej drogi. Nie mam zamiaru się tu publicznie spowiadać z moich grzechów, bo blog to nie konfesjonał. Przyznaję jednak, nie przed Wami, a przed sobą, że nie wszystko, co robiłam było zgodne z przykazaniami Boga. Chyba każdy z nas ma prawo zbłądzić. Tylko czy każdy będzie miał odwagę przyznać się do błędu i wrócić na dobrą drogę?

Ten magiczny i święty okres Adwentu a teraz Bożego Narodzenia chyba coś we mnie zmienił. Nie wiem, czy to przypadek. W każdym razie poczułam coś nowego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ruszyło się we mnie sumienie. Poczułam potrzebę słuchania Ewangelii, spowiedzi. Nie jestem super wierząca. Nie mam zamiaru takiej zgrywać. Nie ogarniam wszystkich prawd Kościoła i nie uznaję wszystkich Jego nakazów i zakazów. Mimo, że za katechizm dostałam 6, nie znam go całego na wyrywki. Mimo, że wiem, że trzeba się poprawiać, nie umiem naprawić swoich wszystkich błędów. Nie ma co się okłamywać, nie jestem przykładem chrześcijańskiego ideału.

Moje pasterkowe przemyślenia czasem ogarniają każdego z nas. Myślę, że słabemu człowiekowi jest potrzebna jakaś siła, która pomoże mu iść przez życie i rozumieć świat. Dla jednych to Budda i jego myśli, dla innych Allah, dla innych jeszcze inne bóstwo. Myślę, że skoro nasi rodzice na chrzcie powierzyli nas w ręce Boga i skoro już do niego należymy, to warto złapać Jego dłoń i pozwolić Mu prowadzić nas przez życie.

Kurczę, brzmi to jak kazanie obłąkanego księdza. Ale skoro tak się rozpisałam, to niech tak zostanie. Będę miała ten post na pamiątkę dziwacznego natchnienia.


Pozdrawiam, Kleo.


P.S: Odskakując od tematu. Jak wspominałam, na pasterce padałam ze zmęczenia. Dosłownie zasypiałam na stojąco. A teraz, kiedy mam w zasięgu wzroku cieplutkie łóżko z dzisiaj zmienioną pościelą, sen odszedł i oczy mam szeroko otwarte. "Złośliwość rzeczy martwych", zakładając, że sen jest martwy.

czwartek, 24 grudnia 2009

# 10, czyli o świątecznym żołądku

Rodzinne święta. Daddy pochrapuje na kanapie, Mammy ogląda coś w TV, Braciszek przed komputerem, ja przed komputerem, Najmłodsza śpi. Rodzinne święta.

Nie no, nie będę narzekać. Były życzenia, opłatek, kolacja (cholera, mak w zębach!), prezenty, kolędy i pogaduszki. Po czym wszyscy ułożyli się do błogiego, zimowego snu. No tak, pełne brzuszki to można spać, nie? To też jest forma rodzinnego spędzania świąt.

Tak w ogóle to zastanawiam się, jak święta to robią, że człowiek może w siebie tyle jedzenia wcisnąć. Coś niesamowitego. Jakby żołądek przekraczał prawa fizyki i chemii i wszystkich innych głupich i niezrozumiałych rzeczy i rozciągał się do rozmiarów bezdennego worka na prezenty Świętego Mikołaja. Człowiek szykując potrawy wszystkiego smakuje, żeby sprawdzić czy to ten smak. Później na Wigilii je wszystkiego po trochu i je i je i je. A później dostaje kupę prezentów, w tym również słodycze. I znów je. I jeszcze później dojada. I.. i... i... Je!

Ciekawe, czy jest jakaś granica pojemności świątecznego żołądka? Naprawdę mnie to intryguje.

Tak, wiem. Ilość postów na blogu wskazuje, że bardzo rodzinnie spędzam te święta. Nie oceniajcie mnie po tym, proszę. Chyba jednak wolę pisać głupie notki niż słuchać cichego pochrapywania i oglądać TV, w której ostatnio kompletnie nic nie ma.


Pozdrawiam, Kleo.

# 9, czyli zamieszanie w kuchni i świąteczne porządki

Czuję, że powinnam teraz krzątać się po kuchni i pomagać mamie, ale nie mam do tego weny. Siedzę i perfidnie się obijam. Myślę o tysiącach spraw, o pogodzie, ludziach, kradzieży choinek i o wszystkim innym, pomijając kuchnię i przygotowania do kolacji. Taaak, kochana córka. Najstarsza z rodzeństwa pomaga rodzicom w gotowaniu i sprzątaniu.

A jeśli ja się boję kuchni i jestem antytalentem kucharskim? Chcą się wszyscy na święta potruć moimi wyrobami? Są dziwni. Ja chcę te święta przeżyć. Bez rewolucji żołądkowych i innych takich. Od kuchni trzymam się z daleka.

Nie można być dobrym we wszystkim. Ja mogę wycierać kurze, mogę segregować makulaturę i niemakulaturę, odkurzać, zmywać podłogi. Generalnie mogę robić wszystko. Tylko nie gotowanie!

No, ewentualnie mogę wałkować ciasto. I zaklejać pierogi. Albo kroić bakalie - to tylko w ostateczności, kiedy nikogo nie ma w polu rażenia. Kiedy JA siekam orzechy, wszystko lata po kuchni aż pod sufit - orzechy, ale jakby tego było mało, fruwają też noże, deska do krojenia i wszystko, co jest w zasięgu mojego wzroku. Tak. Jestem prawdziwym talentem. Nikt nie rządzi w kuchni tak jak ja. 

A jeśli jesteśmy w temacie sprzątania to muszę się pochwalić. Wczoraj wywaliłam 3 GB muzyki w 2 godziny! Yeah!

I wywaliłam 5 kg makulatury z biurka. Znalazłam nawet kartkówkę z gimnazjum. "Bardzo potrzebna rzecz", z pewnością.

Pozdrawiam, Kleo.

# 8, czyli trochę świątecznie.

 In diem Christi Natalem omnia bona, valetudinem, felicitatem,

longam vitam, amorem Vobis exopto Kleo.

Felicem Annum Novum! 

***

No to mamy Wigilię. Jeszcze ogrom pracy przed kolacją, kolędami, prezentami i wspólnym siedzeniem przy stole. W domu pachnie makowcem, pleśniakiem, kluskami z makiem, rybami, barszczem, bakaliami. Zapach mojego świątecznego domu. Zapach, który tak bardzo kocham.

Będziemy sobie dziś życzyć spełnienia marzeń i wszystkiego, co najlepsze. 

Ja Wam z tego miejsca życzę spokojnych, zdrowych i pełnych miłości Świąt Bożego Narodzenia spędzonych z rodziną. Życzę Wam, żebyście wiedzieli, do czego dążycie i aby cele zawsze były pewne a droga do nich łatwa. Życzę też spełnienia marzeń, wiele uśmiechu, pogody ducha, radości i jak najmniej niepowodzeń. Życzę Wam też, abyście umieli radzić sobie z tymi niepowodzeniami. Abyście z odwagą szli przez życie i nie bali się zmian. Lojalnych przyjaciół i wielkiej miłości, która będzie dla Was oparciem  i najlepszym przyjacielem. No i udanego, wystrzałowego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! :*

Pozdrawiam świątecznie, Kleo.

środa, 23 grudnia 2009

# 7, czyli o hybrydzie samosprzątającej

Dziwaczne uczucie: być połączeniem bałaganiary i pedantki. Z jednej strony,  żyję w syfie i gromadzę całe tony różnych śmieci (bo to się jeszcze na pewno kiedyś przyda),  zagracając ciasną przestrzeń życiową a z drugiej strony nachodzą mnie nieopanowane napady szału na sprzątanie. Wywalam wtedy całe sterty makulatury, biegam ze ścierką, odkurzam, pucuję. Jestem w stanie wyrzucić zawartość mojego zapapierzonego biurka na ziemię (!) i przejrzeć wszystkie świstki (?!), wywalić 75% tych wszystkich śmieci do kosza a resztę zapakować w szuflady. Albo potrafię opróżnić szafę (czyt. zgarnąć ręką wszystko na podłogę) a później poukładać wszystko w idealne kostki i włożyć do szafy.

Ciekawe jest porządkowanie plików w komputerze, bo i to mi się zdarza. Siadam wtedy przed komputerem i nagle staje czas. Ślęczę, przeglądam każdy folder, wszystkie 4548466152 zdjęć (w przybliżeniu :D), przesłucham każdą piosenkę zanim umieszczę ją w Koszu (bo przecież może jeszcze kiedyś jej posłucham z miłą chęcią). Mija kupa czasu, który mogłabym jakoś bardziej twórczo spędzić, marznę w nogi i orientuję się, że nie przekopałam się nawet przez połowę tego burdlu.

Co najciekawsze, po takim sprzątaniu jestem tak zmęczona jakbym przebiegła maraton. Może nie tyle zmęczona fizycznie co psychicznie. Boli mnie głowa, na nic już nie mam siły i jestem ogólnie rozbita. Najgorzej, kiedy to zmęczenie dopadnie mnie gdzieś w połowie pracy i nie chce mi się kończyć tego, co zaczęłam. W efekcie powstaje bałagan większy niż był zanim zaczęłam porządki.

Oczywiście, po kilku dniach od sprzątania wszystko wraca do stanu poprzedniego. Zbiera się nowa góra "na pewno potrzebnych rzeczy".

Ciężkie jest życie bałaganiarza pedanta. Uwierzcie mi, naprawdę ciężkie.


Pozdrawiam, zakopana w śmieciach Kleo.


+ zasłuchuję się w:

george michael - freedom.

# 6, czyli pamiętnikowe zapiski

Cześć.

~9:20

Jest rano pierwszego z wolnych dni. Siedzę bez stresu, zrelaksowana jak nigdy. Nikt mnie nie budzi: ani tata, ani siostra, ani nawet przeklęty budzik. Śpię do której chcę, nie uczę się, obijam się i opycham się czekoladą. Uśmiecham się do siebie i popijam gorącą, parującą mi na okulary miętę. Robi mi się ciepło i błogo.

Idą święta.


~10:22

Wylegiwanie się przed telewizorem jest takie przyjemne. Zwłaszcza, kiedy ma się go tylko dla siebie. Cisza, spokój. Kolejna szklanka mięty. Mogłabym tak cały czas.

Szkoda tylko, że czeka tyle roboty. Trzeba się w końcu za coś zabrać.

+

Lenka - The show ;>


~10:31

ŚNIEG PADA! ŚNIEG!

wtorek, 22 grudnia 2009

# 5, czyli o uzależnieniu od telewizora!

To znowu ja.

Stwierdziłam dziś, że jestem uzależniona od TV. Od CSI: Las Vegas, House'a, Cold Case, Without a trace i Kuby Wojewódzkiego. Przez tydzień byłam odcięta od szklanej pułapki i byłam rozdrażniona, podenerwowana i w ogóle cuda niewida. 

Na całe szczęście, Daddy dziś sprowadził antenę i na święta nie zostanę odcięta od "źródła". Super to brzmi - Święta przed TV.  Kij w to, Agathy Christie i miliona innych filmów sobie nie odmówię. Nie dam rady :(

W tym roku po raz kolejny (w ubiegłoroczną wigilię na TVN - pamięć niezawodna :D) - "Shall We Dance" z J.Lo i Gere'em, tym razem na TVP2. No to to już przegięcie, ale pewnie i tak obejrzę :D


Spokojnego wieczoru.

Kleo.

# 4, czyli o szkolnej wigilii i o tym, co z nią związane


Cześć Wam. 

Dziś trochę bez ładu i składu. 

Fajny dzień. Spędzanie czasu z fajnymi ludźmi to naprawdę fajna sprawa. Dzisiejszy dzień uświadomił mnie, że mam najlepszą klasę na świecie. Zawsze wiedziałam, że są fenomenalni, ale wspólna wigilia mnie w tym utwierdziła. Śmianie się, wygłupy, łamanie się opłatkiem, życzenia. Usłyszałam dziś wiele ciepłych, życzliwych słów. Ta klasa to świetna sprawa.

Nasza biochemowska choinka + plecy Duz. :D


Teraz siedzę w domu, w kochanym fotelu, przed kochanym komputerem i cieszę się myślą, że jutro nie ma szkoły. I pojutrze i przez najbliższe dni. Napawa mnie to takim optymizmem, że mam ochotę skakać pod sufit. Ostatnimi czasy szkoła naprawdę daje w kość. Odczułam porządnego kopa przed przerwą świąteczną. Pod koniec jednak odrobinę luzu, także już trochę odpoczęłam. Jednak te kilka dni na pewno nam wszystkim dobrze zrobi. W końcu zmęczony rozumek nie przyjmuje nic do wiadomości :P tak więc cieszmy się i radujmy, że w końcu mamy spokój! (chociaż na trochę ;))

+ galaretka z owocami Dagi i moja cieszyła się powodzeniem. Debiut kucharski! 

FOTO.


+ moje świąteczne złote karpiki: Manfred i Guciek pozdrawiają :)


Pozdrawiam, Kleo.


+ muzycznie

Myslovitz - Przebudzenie

Linkin Park - New devide

poniedziałek, 21 grudnia 2009

# 3, czyli o niczym specjalnym

Cześć Wszystkim.

W miarę spokojny dzień. W szkole już przedświąteczny luz czuć od dłuższego czasu (nawet na angielskim śpiewaliśmy piosenki świąteczne - święto!) . W sumie to pozytywne, że przed świętami mamy taki bezstresowy czas. Jutro klasowe wigilie - czas kiedy przy tonie słodyczy rozmawia się przez stoły z pełną buzią najczęściej. Pomimo tego, że będziemy objadać się jak świnie, spędzimy miłe chwile, ostatnie wspólne w tym roku.

Tak, kolejny rok coraz bliżej. Zbliżają się wielkimi krokami urodziny. Próg papierkowej dojrzałości. "Osiemnastka". Tak, szczerze mówiąc, nie wiem czy to fajne czy przeciwnie. Z jednej strony cieszę się. Będę mogła "legalnie" robić wiele rzeczy. Jeździć samochodem (czego nie mogę się doczekać) czy bez zgody rodziców iść do tatoo studio i strzelić sobie dziarkę. Wiek niedojrzały, ujmę to tak, stawia wiele barier, które "18" przełamuje. Fajna sprawa. Tylko z tym łączą się również obowiązki. Teraz nie będzie można tłumaczyć się, że jestem jeszcze dzieckiem, że jestem jeszcze za wielką gówniarą, aby ponosić odpowiedzialność za swoje postępki. 

No i kwestia "imprezy". Szczerze mówiąc, obawiam się tego. Tego chyba najbardziej. Znam ludzi, znam ich czasem głupie i dziecinne wybryki i chyba nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Tym bardziej, że głupota moich znajomych mogłaby narobić problemów rodzicom. Może faktycznie powinnam kilka zaufanych osób zaprosić do knajpy i posiedzieć w gronie tych, których naprawdę lubię. Przecież nie jest przymusem zapraszanie na głowę całej klasy, ich osób towarzyszących i pilnowania ich aby nie narobić sobie przypału.

Tak chyba zrobię.

+

plastelinowe cudaki.

Pozdrawiam, Kleo.


+

to mnie cieszy:

kayah & bregowic - to nie ptak.

niedziela, 20 grudnia 2009

# 1, czyli słowo na dzień dobry

Cześć wszystkim.
Myślę. Zastanawiam się, w jakim celu założyłam bloga. Chyba stęskniłam się za czymś, do czego mogę wrócić i przeczytać coś więcej niż moje doczesne oszczędzanie się do kilku linijek na photoblogu. Chyba zatęskniłam za miejscem, gdzie można podzielić się swoimi myślami. Kit z tym, że nikt tego nie czyta. Nie to jest ważne przecież.
Btw, pozdrawiam wszystkich Czytających ;)
Nie wiem, jak rozwinie się ten blog. Postaram się wchodzić, pisać, dzielić się przemyśleniami i sprawiać, aby ten kawałek sieci żył moim pokręconym życiem.
Jeszcze tylko kilka informacji. 
1) Adres bloga: zmiennax niesie ze sobą pewne przesłanie. Dawno temu przyszło mi porównanie do głowy, dość ciekawe (na pewno jeszcze o nim tu wspomnę). Mianowicie, porównanie życia do potężnego matematycznego wzoru. Nie będę się za bardzo na ten temat rozwodzić, być może innym razem, w późniejszych notkach. Mniejsza o to. Wzór na życie składa się z wielu zmiennych. Zmiennymi są nasze emocje, które nadają życiu wartość dodatnią, ujemną lub równą zeru. Zmiennymi są również ludzie, którzy współtworzą nasz świat, współpracując z nami. Tak więc każdy niesie ze sobą jakąś wartość w życiu - jest zmienną. Jako, że w informacji genetycznej zapisane mam piękne XX, dlatego też zmiennax. Tego drugiego "x" ma każdy facet, więc nie jest już taki oryginalny. Poza tym, powtarzanie się jest głupie. Tak więc w adresie został tylko jeden x. PLUS: "x" jest zwykle niewiadomą, tak wirtualną i tajemniczą jak autorka, przynajmniej dla większości z Was.
2) Szablon: jeżeli liczysz na wesoły, kolorowy szablonik muszę Cię zasmucić, drogi Przybyszu. Blog ten powstał w celu każdym innym niż cieszenie oka obrazkami w ramkach czy wymyślnym pomysłem na najlepszy szablon na świecie. Chciałabym, aby czytelnik zapamiętał to, co przeczytał a nie to, że blog był ładny, kolorowy i było tam dużo obrazków. Nie chcę, aby wygląd przysłonił treść. Poczucie estetyki możemy mieć różne, polecam skupić się raczej na moim ględzeniu, skoro już to się znalazłeś.
3) Komentarze: na komentarze ludzi, którzy mają swój kawałek sieci odpowiadam na ich stronach, natomiast na wypowiedzi Anonimów, ludzi niezalogowanych lub takich, którzy nie podają swojego adresu odpowiadam na stronach zmiennejx.
To byłoby na tyle w kwestii wstępu. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Pozdrawiam, Kleo.

# 2, czyli idea prezentów.

To jeszcze raz ja.

Witanie mamy już za sobą. Teraz można przejść do konkretów.

Czym są tak naprawdę prezenty? Co one znaczą? Kupując je staramy się, aby sprawiły przyjemność, cieszyły. Dajemy sobie prezenty w domu, w pracy, na urodziny, z okazji Świąt (które zbliżają się nie niosąc ze sobą nic oprócz strat materialnych, ale o tym innym razem).  Czasem mamy sprawić prezent komuś, kogo tak nie do końca znamy. Dopytujemy co chciałby dostać, z czego by się ucieszył. Za wszelką cenę chcemy wstrzelić się w gust tej osoby, nie chcemy, aby nasz prezent nie dał radości, więc pytamy, pytamy, pytamy.  W tym wszystkim gubi się idea dawania sobie czegokolwiek. Zawsze kojarzyłam prezenty z tajemnicą, napięciem i adrenaliną rosnącą z każdą chwilą i z niecierpliwym zrywaniem kolorowych papierów z pudełek. Obecnie słyszymy tylko: mam już twój prezent. Jest świetny... bla bla bla. Zaczyna się gadanie i opisywanie cudowności naszego zakupu. Nie wiem, czy tylko ja tak czuje, ale zastanawia mnie to. Przecież prezent to drobnostka, coś co ma być NIESPODZIANKĄ, a nie skonsultowanym przedmiotem z osobą, która ma go dostać. 

Niech prezent znów stanie się prezentem.

 

Pozdrawiam, Kleo.