wtorek, 28 czerwca 2011

# 288, strawberry

Truskawka
24/7

piątek, 24 czerwca 2011

# 287, P.

Emocje, które towarzyszyły mi tamtego nieszczęśliwego dnia pamiętam aż za dobrze. Pamiętam każde szarpnięcie spazmatycznego płaczu i szlochów. Pamiętam ból i żal, które rozrywały serce na dwoje. Pamiętam tę pustkę, która nagle stała się wszystkim. Pamiętam nierealność chwili i odległość czucia. Pamiętam, jak cały świat zamknął się jednej mikrosekundzie. Mikrocząstka urosła do gigantycznych rozmiarów, zaćmiła światło. Świat ogarnęła pustka. Ciemność. Cisza. 
Minął rok a dla mnie nadal żyjesz. Tych trzysta sześćdziesiąt pięć dni nie pozwoliło mi tego zrozumieć. Pojąć. Zaakceptować. Łapię się na tym, że w twarzach przechodniów doszukuję się Ciebie i Twojego uśmiechu. Czasami wydaje mi się, że słyszę Cię gdzieś niedaleko. Przystaję na środku chodnika i nerwowo rozglądam się, pragnąc Cię odnaleźć. Czuję na ramieniu szmer Twojego oddechu, odwracam się przepełniona bezgraniczną i złudną nadzieją tylko po to, aby po raz kolejny poznać smak rozczarowania. Znów nie udało mi się Ciebie uratować. Znów Cię zawiodłam.
Nie ma Cię z nami od roku. Nie można Cię poczuć, usłyszeć, zobaczyć. Ale wiem, że żyjesz w nas. W każdym z nas zaszczepiłeś małą cząstkę siebie, która będzie w nas kiełkować i czynić nas lepszymi. Wiem, że w swój niezrozumiały dla ludzi sposób jesteś przy nas. Uśmiechnięty i radosny, jak zawsze.

Patryku, tak bardzo nam Ciebie brakuje.

piątek, 10 czerwca 2011

# 286, kilka słów na konkretny temat

Nie jestem jakimś super herosem: nie przechodzę przez ściany, nie potrafię latać, nie czytam w myślach, nie chodzę po wodzie. Nie jestem nawet kimś godnym uwagi. Ale zdecydowanie lubię siebie. I mam szeroko i głęboko, czy ktoś inny mnie lubi czy nie.



poniedziałek, 6 czerwca 2011

# 285, jasne



- [...] czy ty jesteś chory na umyśle?
- Jasne.
- Jasne? Tak po prostu? Jasne, jesteś chory na umyśle?
- Każdy jest. Jeśli myślisz, że ten czy tamten nie jest wariatem, to znaczy, że mało o nim wiesz. Najważniejsze [...] jest znalezienie kogoś, kogo szaleństwo pasuje do twojego.


# 284, sea, river, lake, relax

Odczuwam głębszą potrzebę relaksu w towarzystwie fal rozbijających się o brzeg. Gdzieś w pamięci wyrył mi się ten kojący szum i dotarło do mnie, że to tego mi brakuje od kilku ostatnich dni. Tego dźwięku, który buduje harmonię i pozwala odpłynąć (dosłownie!). Przez moment nie istnieje nic. Tylko ja i fale. 
Trzeba się spełniać. Trzeba spełniać małe zachcianki i pozbyć się wrażenia, że coś się chrzani. Dokonanie, niedokonanie. To bez znaczenia, zupełnie. Trzeba uśmiechnąć się do siebie, powiedzieć sobie: "Cholera, ale mam dobry dzień" i zdeptać czarne chmury nad głową ze świętym przekonaniem, że możemy wszystko. Jest dobrze. Trzeba w coś wierzyć, a więc wierzmy, że będzie jeszcze lepiej. Tak. Kiedy wychodzi mi rękaw, łapię stopa w ciągu pięciu minut i zaczynam wiązać koniec z końcem (dosłownie i w przenośni), zdecydowanie i z pełną premedytacją idę na przód. Wiem, że dam radę.

Dinka. 


trochę mi się wkręciło.

niedziela, 5 czerwca 2011

# 283, green tea, music, sound of silence, week after week

Nie było mnie tu przez tydzień a mam wrażenie, że od ostatniego wpisu minęły całe wieki. Minęło osiem długich dni, w ciągu których wydarzyło się naprawdę wiele. Zwłaszcza w mojej głowie. Kilka ważnych, istotnych dla mojego spokoju spraw uporządkowało się, zaszufladkowało w odpowiednim miejscu, przyjęło pozycję gotowości do ataku w obronie własnej. Kilka spraw z pełną siłą wyszło na wierzch, ku mojej ogromnej uciesze. W ciągu tych ośmiu dni kilka rzeczy dotarło się w wirze działań, wyklarowały się hierarchie wartości. Wszystko działa. Trybiki kręcą się namiętnie i czule tulą się jedno do drugiego. Och, działam jak należy.
Być może to dzięki zielonej herbacie, która ostatnio stała się niemal napojem bogów. Pani X powiedziała mi jakoś na początku tego tygodnia, że wyglądam jak kłębek nerwów. W rzeczy samej, kiedy siedziałam na jej kanapie bałam się, że coś we mnie eksploduje i wybuchnę niepohamowanym, histerycznym płaczem. Na szczęście, do kataklizmu nie doszło. To był pierwszy krok w długiej drodze do kontrolowania siebie. Po gigantycznym potknięciu w tej kwestii bardzo uważam na każdy najmniejszy kroczek.  Postanowiłam: zielona herbata z kawałkami opuncji. Oczyszcza i uspokaja, ot co! A do tego - pyszności!

  
Co więcej, jest całkiem fajnie, bo mam masę czasu na połykanie książek wręcz w całości i na oglądanie Ostrego dyżuru, co sprawia mi gigantyczną wręcz przyjemność. Tak więc przy kubku parującej herbatki zagłębiam się w tysiącu historii na minutę. Tak odnośnie tych książek, wypożyczyłam ostatnio jedną, która z pewnością zasługuje na wyróżnienie. Czytałam ją z zapartym tchem. Opowiada niesamowitą historię, która wciąga po uszy. Proszę Państwa, oto ona:


Nie zasypuję spojlerami. Powiem tylko, że naprawdę warto.
Znajduję także czas na przecieranie nowych i odświeżanie zarośniętych szlaków muzycznych. Kilka zaskakujących odkryć po raz kolejny skierowało mnie w ramiona MUSE. Kontakt z tymi panami urwał mi się na jakiś czas, ale na szczęście to już historia. Niesamowitym lekarstwem na strzaskane nerwy okazał się Coldplay, który dzielnie znosił moje humory. To nie lada sztuka, bo moje nastroje ostatnimi czasy pędzą jak rollercoaster. Na szczególne uznanie zasługuje również Sting i jego cudowne Fields of gold. Ta piosenka chodzi za mną krok w krok od kilku dni. I potrafi zdziałać cuda. Pierwszy takt i zapominam o problemach. Jeśli chodzi o te nowe szlagi to zdecydowanie Alanis Morissette, Carla Bruni i Adele. Trzy czarujące babki, które przenoszą na inną płaszczyznę świadomości. Dużo tego więcej, ale o tym innym razem.
Pomimo że muzyka toczy się z głośników niemal bez przerwy, ogarnęła mnie gęsta, ciepła, niebezpieczna i błoga cisza. Otuliła mnie chciwymi palcami, wtuliła w swoje ramiona. Czuję się dziwnie bezpieczna w grozie tej sytuacji. Po raz pierwszy w życiu zachwycam się dźwiękami ciszy.
No i żyję. Tydzień za tygodniem. Na dobry początek, i to jest w porządku.

Dinka.