wtorek, 30 listopada 2010

# 229, nieprzeciętnie zimny i śnieżnobiały wtorek + parę innych

Kilka refleksji śnieżno-jesiennych (tylko z nazwy):
Otóż, doszłam do wniosku, że to jakaś niesamowicie destrukcyjna pora. Zdecydowanie. Dla ludzi, zjawisk, emocji, czegokolwiek. Ponad to, wyzwala w ludziach dziwne zmiany, rewolucje, zachowania. To totalnie dla mnie niezrozumiałe. Tym bardziej, że sama po raz pierwszy w życiu tego doświadczam. To doprawdy interesujące. Patrzeć na to z boku, jako bierny widz to zupełnie co innego, niż samemu to przeżywać. 
Ponad to, zima jest piękna w swoim istnieniu. Mam oczywiście na myśli ten bajecznie wirujący śnieg w świetle latarni, które palą się już od późnego popołudnia. Kiedy szłam w tej małej, słodkiej zamieci czułam się jakbym była w jednej z tych magicznych kul, które kiedy się potrząśnie to wirują w nich jakieś drobinki. To jest piękne, zaiste. Tak swoją drogą, uwielbiam te kule. Jest w nich tyle uroku i czarów, że nie mogę tego ogarnąć moją ludzką myślą. Podsumowując: śnieg - jak najbardziej, zimno przenikające człowieka aż do szpiku kości - niekoniecznie.
Poza tym, kolejny z moich mądrych wniosków (choć tak naprawdę niekoniecznie moich, ale nieważne): "Koniec końcem, po burzy zawsze wychodzi słonce". Jak to ktoś kiedyś mądre powiedział: "Trzeba wziąć i rzucić siebie w przeszłość" czy też raczej: "Trzeba rzucić przeszłość za siebie", w każdym razie "Hakuna matata". Ile można myśleć? Co za dużo, to nie zdrowo. Jeszcze się przemęczę! Ot co!
Plus: czytanie książek z wątkami miłosnymi może przyprawić o palpitacje serca, macie pojęcie? Fascynujące, jak wiele siebie można w książce znaleźć. Naprawdę, coś niesamowitego. 
Co więcej, moje prawko, kurs, czy jak to tam zwał jest już coraz bliżej. *radocha* Wiecie, co to oznacza? Zajęte weekendy, nauczenie się jazdy zimą (bezcenne!) i uniezależnienie od innych kierowców. No i sama radość jeżdżenia. Wprost nie mogę się doczekać. Samo-kurczę-spełnienie! W ogóle, coś się ruszyło. Wiele moich planów i marzeń zaczyna się spełniać. Kilka nowinek już niedługo, ale na to trzeba zaczekać jeszcze. Na szczęście, jeszcze tylko odrobinkę.

Dinka. 
"Panna Wanda siedziała smirno na stołku - jak podczas rekolekcji - 
gdzie ją los wśród tego balu porzucił, a w gruncie rzeczy niosło ją przez pustkę 
rozpaczy. Suche łkania rozdzierały jej młode serce. Wilcze kły i tygrysie 
pazury zazdrości ćwiartowały jej upodobanie, wszechwładnie nad nią panujące. 
Krzyk zamierał na jej wargach, ślepy płacz zatykał jej gardło. Uśmiechała się 
wciąż przyprawionym uśmiechem, a ciemność coraz grubsza spadała na jej 
oczy w tym salonie buchającym od świateł. I oto w tej ostatecznej prostracji 
- wyjście jakieś przebłysnęło. Ulga się kędyś objawiła w twardym serca 
kamieniu. Głos, niejaki pocieszyciel, wabiący doradca, skinął na nią w mrokach. 
Była to nienawiść do tej Karoliny."

poniedziałek, 29 listopada 2010

# 228, poniedziałek

Całkiem, całkiem zacny. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie zaspała do szkoły. Cóż, cuda się jednak zdarzają - z dziewięciu lekcji zrobiło się siedem. To zdecydowanie nastraja pozytywnie, zwłaszcza że to jeden z tych poniedziałków, kiedy OH NO IT'S MONDAY nabiera szczególnego znaczenia. Kolejny plusik - nie było mnie na matmie! *hurra* Kolejny - ominęło mnie nieprzygotowanie na polskim (nieprzygotowana z czystego lenistwa i mało dobrego humoru), co jest wprost plusikiem liczonym podwójnie, bo lufa wpadłaby do dziennika. Niby po wywiadówce, ale wolałabym nie dostawać jedynek z polaka. Co jeszcze? W sumie, to nie wiem. Nadrabiam zaległości towarzyskie, czy jakkolwiek to nazwać. Mam wrażenie, że powoli wychodzę z fazy "zombie", aczkolwiek to tylko głupia myśl, która gdzieś mi się tam zapodziała przez ćwierć sekundki i zwiała. I znów jestem zombie. Buu.
No i tym sposobem kończy się poniedziałek. Jutro wtorek. Zimny wtorek, który spędzę w... domu! TAK JEST *serduszka, cool i w ogóle macarena* Moja ukochana klasa jedzie "na foczki" (jak to brzmi xD), a ja muszę zostać w domu (o jej, jak mi przykro xD). Przynajmniej będzie czas na doczytanie Przedwiośnia (totalna zbrodnia, że jeszcze tego nie zrobiłam!) Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zapomniałam, o czym do tej pory czytałam *facepalm*. No i to, że widzę Damięckiego, którego nie chcę widzieć (fuu). 
Czuję, że to będzie dobry dzień. Jak to było... co z oczu, to z serca, czy jakoś tak :)
+ Hej ho, chyba zaczynam prawko - ale będzie śmiesznie, haha.

Dinka.

niedziela, 28 listopada 2010

# 227, minuta za minutą wlecze się niepostrzeżenie

Mam nową, małą obsesję - Oasis. Ta muzyka leczy moją duszę, czuję się w niej fantastycznie. Czuję jakiś spokój, dziwny spokój - zwłaszcza, kiedy słucham nagrania, które znajduje się pod postem. *serduszka* 
Moje życie uległo zmianie o 180 stopni. Zmieniło się wszystko, co miałam do tej pory. Stąd też mała zmiana w adresie bloga - po prostu wolałam, żeby pewne osoby nie miały do niego dostępu. Najzwyczajniej w świecie moje problemy nie są już ich problemami. Mój wzór na życie stracił coś, odnalazły się dwie "zmienne", które  uprościły się i nie uczestniczą już w tych życiowych "rozgrywkach". Nawet jeśli nie tak to wygląda lub miało wyglądać, tak właśnie jest. Niezależnie od tego, jak to zostało zinterpretowane przez Zainteresowanych. Przykre? Owszem. Bolesne? Jeszcze bardziej. Ja jestem jednak twardzielem (ale ściema?!) i pozbieram się zupełnie i całkowicie. Przecież na jednej apokalipsie świat się nie kończy. C'nie?
Postanowiłam po tym ciężkim dla mnie tygodniu wziąć się w garść, jak na Dinę przystało. Może pora odrobinę zgorzknieć i przestać traktować każdego człowieka jak potencjalną ofiarę do niesienia "koniecznej pomocy". Pora przestać być jedynie altruistką. Krztyna zdrowego egoizmu nikomu nie zaszkodziła. Tak, pora zająć się sobą. Pora umieć powiedzieć "ja", "moje", "mam Cię w dupie, zrobię tak, żebym ja była szczęśliwa". Czasem takie postawienie sprawy naprawdę pomaga.  Zmieniają się osoby, priorytety, plany, marzenia, uczucia, lęki, upodobania, światopoglądy. Mam kilka dość ambitnych planów odnoszących się do czegoś, czego dawno nie miałam, czyli nadmiaru wolnego czasu, do matury i do paru innych spraw, które są tylko moje i nikomu nic do tego.
Moje życie zwolniło. Kolejne minuty ciągną się jak mordoklejka. Jak bardzo chciałabym umieć znów zachłysnąć się powietrzem jak człowiek, który zaczyna wszystko od początku. Skończyć z sentymentalnym podejściem do spraw. Niestety, nostalgia listopadowa nie ułatwia zadania. Na dodatek, ten listopad jest taki zimny. Samotnemu zawsze gnojem w oczy, fuuu.
Chciałabym, żeby ta cała sytuacja przestała mnie już dręczyć. Chciałabym umieć sobie pomóc. Chciałabym, żeby znalazł się ktoś, kto umiałby pomóc mi. Wiem, że to niemożliwe. Niemożliwe i dość przykre. Zdecydowanie. Jest tylko jedna rada na taki układ - czas. Dużo, dużo czasu i mniej intensywnego myślenia nad totalnymi głupotami.
Dina.


czwartek, 25 listopada 2010

# 226, czuję, że nadchodzą ciężkie czasy związane z za-zimnem

Dość nieciekawy ten posępny i niesamowicie ponury, zły listopadowy dzień, w którym czuję, że niebo zawali mi się na głowę z racji tego, że dziś wywiadówka. Bleah. Ponad to, dzieje się inne zło wszechświata. Otóż, pada śnieg. O nie. O nie, nie, nie. Duże zło, bo ja nie lubię zimna. Odmarzają mi paluszki, czubek nosa i policzki i uszy, oł noł. Bardzo, bardzo zimno. Nie pociesza mnie fakt, że ten śnieg ozdabia włosy lepiej niż niejeden fryzjer przed sylwestrem. Jest ZA zimno. (ale się zapętliłam)
Nie lubię gadać o pogodzie. To pogadajmy o uzależnieniach. Uzależniłam się od kawy. Trzęsą mi się ręce jak u xxx (cokolwiek powiem w tym miejscu będzie niepoprawnym politycznie majakiem, więc daruję sobie) i powieki między 14 a 17 robią się zupełnie ołowiane, rzęsy ciążą jakimś nieznanym ciężarem. Uzależniłam się też od adrenaliny. Chyba mam mały deficyt endorfin, ale jest kilka rzeczy, które pozwalają mi o tym na momencik zapomnieć. Uzależniłam się od spania - jakaś mądra osoba powiedziała mi, że czasem trzeba przejść w stan hibernacji i olać wszystko, przespać - cokolwiek. 
Maturki próbne, maturki. Jest dość zabawnie. Założę się, że wszystko oblałam. W sumie, nie dam o to. 
Jutro - przemiły wieczór mnie czeka. Prze-miły. Uff, odetchnę trochę od mojej stęchlizny, bleah. 
Wiadomość z ostatniej chwili: mój tatko będzie pełnił wartę na studniówce. Płakać czy się zabić? 
I wiecie, co jeszcze powiem? Ciągle pada. FUU. 


Din.

# 225, tornado + volcano = ????




Maybe our relationship
Isn't as crazy as it seems?
Maybe that's what happens
When a tornado meets a volcano?

Podobno pisanie o problemach daje ulgę. Chyba jeszcze tego nie umiem.

Dina.

niedziela, 21 listopada 2010

# 224, niedziela maturzystki

Maturzystki, która pisze próbną od wtorku, yeah.

1. Śpimy do 11 (żeby na wtorkowe egzaminy być wyspanym)
2. Biegiem do kościoła (pomodlić się, żeby było 30 %!)
3. Zjeść obiad (żeby dodać mózgowi energii do myślenia)
4. Zagłosować w wyborach ( w celu ??? - bez sensu zupełnie)
5. Pojechać do kina na Harry'ego (żeby być wypoczętym i zrelaksowanym na egzaminach)
6. Przyjechać do domu, sprawdzić fejsbuka, bla bla bla i tak dalej.
7. Pójść spać po wykańczającym i pełnym pracy dniu, jakim była ta niedziela.

+

Harry Potter - bomba. Figi drygi w wykonaniu Harry'ego i Hermy - bezcenne! A odchodząc do Pottera i jego wygibasów, to od wczoraj skręcam się ze śmiechu słuchając tego:


Dina.

sobota, 20 listopada 2010

# 223, insomnia

Całkiem przyjemnie. Muzyka, Wall Street: Pieniądz nie śpi i ANI sekundy snu.
Jak ja    k o c h a m     takie dni. *tupie nogą*

+ Shia LaBeouf jest słoooodki *.*

piątek, 19 listopada 2010

# 222, Dirty Dancing - znów o filmie?!

Jak jest o czym pisać to o filmie też można. Taaak, jest o czym, zdecydowanie. Właśnie skończyłam z ogólnym odczuciem "the best movie I have EVER seen", bez krzty przesadyzmu. Skończył się za szybko, czuję niedosyt! Jak tak dalej pójdzie, obejrzę go jeszcze raz. A później jeszcze jeden i jeszcze i jeszcze. Zachwycił mnie. Niby taka zwyczajna historyjka. Chłopak (Słejzi, kocham Cię!), dziewczyna, taniec, miłość. Trylion filmów o tym powstało. Step up, nie-Step up. Wiecie, co? Po obejrzeniu Dirty Dancing mam wrażenie, że wszystkie wyżej wymienione to jakiś szmelc. Powaga! Że o tej FANTASTYCZNEJ scenie finałowej nie wspomnę, bo ona najzwyczajniej nie wymaga komentowania - jest po prostu och i ach. Ten soundtrack, mrau. Okej, rozpływam się, totalnie się rozpływam. Mam czerwone policzki i OJ, chcę jeszcze raz! Też chciałabym kiedyś tak zatańczyć. Patrząc na nich, zazdrościłam im każdą komórką, tkanką, wszystkim. Ten taniec znajduje się w ścisłej dziesiątce najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałam. 
Nauczę się tak tańczyć! Jeszcze nie wiem, jak, ale przysięgam, że tak! Płynąć, płynąć! 

#1

link, bo nie można umieścić, niestety *beksa* 

#2
#3



Dina.

# 221, need some rest

Spędzanie czasu w domu mogłoby się wydawać nudne, przesiąknięte prozą codzienności, która sama w sobie potrafi wprawić człowieka w stan zawieszenia umysłu między ciszą a łomotem, hibernację zimową lub inny stan lub długotrwały proces, który charakteryzuje się spadkiem aktywności fal mózgowych. Zupełnie inaczej ma się rzecz, kiedy jest to czas, kiedy powinniśmy siedzieć w szkole i zakuwać. Wtedy kanapa jest zylion razy wygodniejsza, koc cieplejszy i nie irytuje (aż tak jak w szkole) katar i łupek-gupek w głowie. 
Taki tydzień to jest dopiero życie, huh. Frustrujący jest fakt, iż mimo spania do prawie-południa i wylegiwania się pod kocem, jestem zmęczona niemal bardziej niż przy tzw. normalnym trybie życia. 
Poza tym, mój mózg się wyłącza, odzwyczaja od myślenia. Dziś, pisząc rozprawkę typu za i przeciw na angielski plus, spędziłam 38 i pół minuty na wymyślaniu sensownego wstępu. Koniec końców, praca ma ręce, nogi i wątrobę a nawet odpowiednią ilość słów i argumentów, co jest jakimś niecodziennym cudem. 
Swoją drogą, cuda mogą być codzienne? Myślę, że nie. Wtedy ludzie by ich nie zauważali. Pff, cuda nie muszą być codzienne, aby ludzie ich nie dostrzegali. Za dobrze mamy, ludziska. 
Stwierdziłam, że nie chcę narobić sobie wstydu. Mam mega plan uczenia się na maturę, która podobno ma mieć miejsce za kilka dni. Szkoda, że na planach najczęściej się kończy. Taaak, to będzie mega porażka.

Dinka.

czwartek, 18 listopada 2010

# 220, retrospection

Te same mury, zupełnie inni ludzie, mnóstwo wspomnień - dobrych i złych. Jak przez mgłę przypominam sobie tak dawno niewidziane twarze ludzi, z którymi cokolwiek mnie łączyło. 
Odwiedzenie starego gimnazjum pozwoliło na spojrzenie w przeszłość. Niedaleką, ale jednak. Udało mi się dostrzec, jak wiele się zmieniło, od kiedy skończyłam tamten etap, rozpoczęłam kolejny, który również ma się ku końcowi. Jednak - koniec końcowi nie równy. Zdecydowanie.
Zastanawiam się, jak będę myślała, kiedy będę odwiedzała w przyszłości mury mojego liceum.

Wydaje mi się, że jestem kimś zupełnie innym niż trzy lata temu. Życie płynie. Jedno się zaczyna, inne się kończy. A my w tym trwamy. Zapamiętujemy te przemijające osoby, tęsknimy. 
Tęsknota zmienia człowieka, Patryku...

Znów pada deszcz. Listopadowe dni są takie zimne, szare i nieprzyjemne. Osnute peleryną mgły ulice otulają przemarzniętych ludzi. Nostalgia wlewa się do serca, rozczulenie, jakieś durne sentymenty. 
Pora zabrać się za pieczenie smakowitych babeczek, znów. Będę miała wyjątkowego gościa, który podobno lubi moje babeczki, huhu :)

+ MUSE NIGHT *serduszka* 

P.S: A jednak nie potrafię nie pisać, Fen.

Dinka.


muzyka do babeczkowania:
janusz radek - kiedy umrę kochanie

sobota, 13 listopada 2010

# 219

Ległam w gruzach. Zawieszam blogowanie. Trzymajcie się.

piątek, 12 listopada 2010

# 218, nie ma co się obijać, jest tyle do zrobienia, a doba taka krótka!

Zdrówko! Pijemy zieloną herbatkę 
z kubka adekwatnego do dzisiejszej mokrej i ponurej pogody,
 żeby rozgrzać trochę te stare gnaty!

Tak poza tym, wszystko w porząsiu, haha. Mam do zrobienia, że mój kalendarz nie wyrabia, zwyczajnie pęka w szwach. Moja doba jest zdecydowanie za krótka, nie mieszczę się zupełnie w czasie.Ignorując ten fakt, imprezuję i myślę o niebieskich migdałach, pomyśle na tak zwany "nowy imidż", komu postawię "krzyżyk" w wyborach samorządowych (nic na ten temat nie wiem! - jestem pewna, że strzelę gafę totalną i mój głos zostanie unieważniony *beksa*). W tym momencie mam dziką chęć i nieodparte pragnienie zacytować pewnego mądrego kota (tegoż z Alice - moje bożyszcze!): Z zasady nie mieszam się w politykę.  
Tony kserówek z zadaniami próbuję jakoś względnie uporządkować. Mimo to, tonę w tym syfie, buu. Za dużo! Zdecydowanie! Dokręcam śruby! Samodyscyplina! 

Już mi przeszło. 

Poczytam sobie dziś "Szewców" pana Witkiewicza. Posłucham sobie Kate Nash i obejrzę Przeminęło z wiatrem (w końcu)! 

Trzymajcie się, skarby.
Niech Wam wiatr głów nie pourywa!
Dinolec. 



niedziela, 7 listopada 2010

# 217, muffinki czekoladowe, czyli mój piekarski debiut




Są pyszne, cudowne, cynamonowo - czekoladowe, cieplutkie, mięciutkie.
Może niezbyt kształtne, ale chyba popadnę w samozachwyt, haha.
Wielka satysfakcja, jestem z siebie dumna. 
Dokonałam cudu - kuchnia jest cała!

sobota, 6 listopada 2010

# 216, mam ochotę na zmiany,

Stwierdziłam, że nudziara ze mnie. Wciąż ta sama fryzura, ciuchy, głupie gadanie. Chciałabym się zmienić. Mam ochotę na radykalne zmiany. 
Szkoda, że nie jestem na tyle odważna, by wcielić je w życie.

# 215, UCH!

Ależ się zmęczyłam przez ten tydzień nic-nie-robieniem! Męczy mnie nawet to, że za oknem pada deszcz. Męczy mnie myśl, ile nauki mnie czeka w ciągu tego weekendu (buu). To powinno być zakazane! No i Mamina chodzi i ze złowieszczą nutką w głosie przypomina: "Zaczyna się przykręcanie śrub", co zwiastuje najgorsze. Tak się zastanawiam, jak ja to przetrwam, skoro teraz zaliczam totalny nie-ogar.
Jestem w trzeciej fazie załamania nerwowego! Wiecie, że do studniówki jeszcze tylko 91 dni?! A ja... NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ! Pffff! Żebym chociaż miała jakąś sensowną koncepcję, ale nie... 
Idę uskuteczniać bezskuteczny uczing: alkohole i fenole, ekologia i trylion zylionów słówek same nie wejdą do głowy, niestety. 
Trzymajcie się ciepło w ten nieprzyjemny dzień.

Dina.