niedziela, 31 października 2010

# 214, magia, magia, magia

Lubię takie niedziele, kiedy po niemal całonocnej wybornej zabawie w niesamowitym towarzystwie, przysypiam niepostrzeżenie w środkowej ławce na kazaniu. Jest to niezaprzeczalny dowód, iż zabawa była nie-byle-jaka. Oczywiście, SZLAG (*&^%$#@#$%^&*&^% - wyładowanie emocjonalne, pardon) mnie jasny trafia z racji tego, że aparat marki WAL.SIĘ robi mi niemiłe niespodziewanki, które można by wytłumaczyć jednym, krótkim i aż nadto prawdziwym, jak się przekonałam, równoważnikiem zdania- złośliwość rzeczy martwych. Jak to jest, że kiedy ma działać - nie działa, a kiedy nie koniecznie musi - jest najidealniejszym sprzętem na świecie?! *piana z ust* Tą małą dygresją pragnę wytłumaczyć całkowity brak zdjęć z wczorajszej halloweenowej rzeźni. Być może, kiedy panna J. odessie się od Fejsbuka, co nieco dostanę (OBY!).
Żłopię dziś na przemian kawę z dużą ilością mleka i zieloną herbatę. Och, właśnie skończył mi się kolejny kubek kawusi. Milusio. Tak naprawdę, nie mam zielonego pojęcia, kogo interesuje, co się dzieje, albo co się nie-dzieję. Schodzę na psy, jasna anielka. 
Uwielbiam zapach lilii i mięty w moim pokoju wiszący ciężko, uwielbiam lodowate powietrze, które wlewa się do środka przez uchylone okna. Uwielbiam głos pana Radka i francuską muzykę, która tak miło uprzyjemnia zimne, październikowe wieczory. Uwielbiam miękkość porozciąganego swetra. Zastanawiam się, gdzie posiałam tomik poezji Jasnorzewskiej i moje racjonalne myślenie. Uwielbiam niepewny płomień świec, ciepłe światło i zniczowe cmentarze. Potwornie tęsknię za stokrotkami, zielonymi drzewami. Uch, nie przepadam za tym mokrym, pochmurnym i nieprzyjemnym październikiem. A od jutra kolejny brzydki i ponury miesiąc - tym razem na "el" (jaka szkoda, że nie lipiec *beksa*). Teraz zabraknie też moich pięknych kolorowych, spadających jak deszcz suchych i martwych liści. Teraz będzie szron - magiczny, ale zimny. Co mi po nim?
Romansik z histerią, z angielskim i polskim mnie dziś czekał, ale się nie doczekał. I czuję, że się już nie doczeka. Za bardzo kusi mnie Przeminęło z wiatrem, które leżakuje na moim dysku już wystarczająco długo. W sumie, zdecydowanie zbyt długo. 
Ach, jestem potwornie leniwa. Jestem tak paskudnie leniwa, że nie chce mi się ruszyć z kanapy po herbatkę, która stoi sobie na biurku i tak pięknie pachnie... 
Zapisuję obietnicę, że wrzucę zdjęcia, kiedy tylko będzie to możliwe - ku pamięci!

Magiczny wieczór wigilii Wszystkich Świętych.
Jestem ciekawa, czy Ty też o nas myślisz?

Dina.


kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym

czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny

często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość i uśmiech

potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie
/poświatowska - kiedy umrę kochanie/ 
 P. 


+


sobota, 30 października 2010

# 213, janusz radek, kawa, łzawa poezja, chyba pora zacząć szykować się na halloweenową rzeź osiemnastkową!

Mam dzisiaj wyjątkowo romantycznie nastawione myśli. Obudziłam się i z lubością spojrzałam na ususzony bukiet róż. Włączyłam Janusza Radka i czytałam wiersze o miłości. Później jednak wróciłam do suchej i zimnej codzienności, prysł romantyzm chwili i ten niepowtarzalny czar. W tym celu, aby odtworzyć w pamięci ten czar, nadal słucham magicznego Kiedy umrę kochanie.
Taki jakiś dziwny ten październikowy dzień. Dawno nie było takiego słońca, takiego dobrego humoru, takiego ciepłego, wesoło bijącego serca. Wszystko idzie ku lepszemu?
Dziś trzeba porządnie naszprycować się kawą. Kawa, kawa i jeszcze więcej kawy. Mój nowy rytuał - uchlać się kawą, żeby nie przesypiać imprez. Trzeba być Diną, żeby kiedy przychodzi do imprezy zasypiać na siedząco. *facepalm* Od kiedy przespałam ostatnią Twoją imprezę, piję kawę, żeby nikogo więcej nie przespać. Nie masz pojęcia, jak ja się z tym kijowo czuję. Jak beznadziejnie czuję się z myślą, że spałam, kiedy Ty byłeś z nami żywy po raz ostatni.
Muszę zacząć działać, bo inaczej się nie wyrobię na urodzinową potańcówkę, huuraa!

+ Hańba ci, Morris! Nie wolno śmiać się z dziwolągów! - tekst na dziś! 




*serduszka*


wtorek, 26 października 2010

# 212, Liryczne epitafium





A po pogrzebie pod korniszon
niech epitafium mi napiszą:
Tu leży magik i małpiszon,
pod spodem taki tekst:
"Liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal..."

niedziela, 24 października 2010

# 211, perfect evening


ciepłe policzki, płonące oczy, Włóczykij, zielona herbata, 
francuska muzyka i niczego więcej mi nie potrzeba,


# 210, Serce z marmuru

Zimny poranek martwego października
Złotoczerwony deszcz szeleszczących  liści
Spada bezwładnie na moją głowę
Pochyloną nad Tobą

Pachniesz zmarzniętą ziemią
Wczorajszym deszczem i dzisiejszą pluchą
 Wyglądasz mizernie, jakbyś spał za długo
Niespokojnie, cicho

Dotykam serca, zimnego jak kamień
Marmurowych policzków, nieruchomych oczu
Ściskam chłodne palce delikatnie
Porcelanowe dłonie

Zbyt długo cię nie ma, jesteś za daleko
Jesteś zbyt cichy, zbyt nieżywy
Znów słyszę twój głos gdzieś za ścianą
Tak cichy, tak pusty, tak martwy



piękny pomnik
naprawdę, cudowny 

sobota, 23 października 2010

# 209, The Green Mile

Miałam dziś plany wielkie jak stąd na Marsa. Chciałam godzinami leżeć w wannie, czytać wiersze i słuchać francuskiej muzyki. Chciałam pić zieloną herbatę i wąchać skórkę pomarańczy. Chciałam pomalować paznokcie, dać ukojenie suchej jak pieprz skórze i wetrzeć balsam w łydki. Ale nagle, zupełnie znikąd wzięła mi się w głowie myśl:   Z i e l o n a    m i l a. Klik, klik, klik. Tom Hanks, pomyślałam sobie, lubię gościa. Niech potowarzyszy mi dziś wieczorem. I obejrzałam.
Prawdę mówiąc, nie wiem, od czego zacząć. Ten film powinien zostać wpisany na listę filmów zakazanych do oglądania przez mięczaki mojego pokroju. Ściskałam się jak mogłam przez 2/3 filmu, ale pod koniec zwyczajnie puściły mi zawory. Tym sposobem siedzę i ryczę już prawie pół godziny. Jakaś psychodela. Mam w głowie milion myśli. Ale tak naprawdę nie wiem, której się chwycić. Milion słów w głowie, ale nie wiem, jak poukładać je w zdania. Christ... Huragan, sztorm, tsunami - przy tym, co siedzi mi pod włosami to pryszcz pod grzywką. 
Chciałam o czymś pisać. Poważnie. Chodził mi jakiś bliżej nieokreślony pomysł, co więcej, wydaje mi się, że całkiem trafiony i chyba niebanalny. Łaził w tą i z powrotem. No i przepadł. Polazł gdzieś, kretyn. Schował się w ośrodku odpowiedzialnym za pogarszanie pamięci (musi coś takiego istnieć - reset mojej pamięci postępuje!). Podsumowując: Ja chrzanię! - Nie wiem, o czym pisać!
Czuję totalną antypatię do tego strażnika. Do Percy'ego. Nienawidzę go. Dawno, naprawdę dawno, żadna postać nie wzbudziła we mnie takich emocji. Tak silnych i tak niesamowicie negatywnych. Szczerze mówiąc, nie pomyślałabym, że siedzi we mnie tyle ukrytego gniewu. W pewnym momencie myślałam, że rzucę komputerem tak, jakby to miało tego ... (nie wiem, jak go nazwać - nie chcę wrzucać go do jednej szufladki z kimkolwiek - niech więc pozostanie wielokropkiem) zaboleć. Miałam ochotę przez kilka sekund, aby wyłączyć film i nie szargać sobie nerwów tym kałem. Uech, nie będę o nim pisać, bo mnie szlag trafi.
Muszę napisać o Johnie. Chyba nikogo nie dziwi, że o nim chcę pisać. Dość wyrazista postać, nie ma co. W sumie, nie wiem, co chciałabym o nim napisać. Banały typu: cudowny, niesamowity, fenomenalny, oszałamiający, zjawiskowy,  rewelacyjny, szczególny, unikalny, wyjątkowy, niespotykany, że chciałabym go kiedyś spotkać, aby doświadczyć jego cudu? Albo chrzanić inne farmazony, które tak naprawdę nigdy nie oddadzą tego, jaki on był. Nie znam słów, którymi można byłoby go opisać. Bzdurzę, jakby był żywy. Może dlatego, że naprawdę bym tego chciała. Chciałabym, żeby był ktoś taki na tym świecie. Ktoś taki jak John Coffey.
Tak wracając do tej antypatii i głęboko schowanego gniewu. Jedno mnie ciekawi. Co powiedziałby John Coffey, gdyby dotknął mojej ręki. Czy zobaczył by zło i postanowił mnie ukarać. Dosłownie skręca mnie ciekawość.
Współczuję mu życia na Ziemi. Na Ziemi, na której ludzie zabijają się ich własną miłością. Na której dzieje się zło, wojny, zabijanie. Na Ziemi, na której żyje człowiek nie doceniający tego, co ma, kogo spotyka, który nie zdaje sobie sprawy, jak pięknych chwil doświadczył. Człowiek, który nie umie cieszyć się z widoku gwiazd. Człowiek, który krzywdzi sam siebie, bo nie umie żyć.
Sama tego nie umiem. Potrzebuję Johna Coffey'a. Tak, potrzebuję. Najtrudniejsze: przyznać się. John powiedziałby: "Będzie dobrze, chłopcy. Teraz będzie najtrudniej, a potem będzie już dobrze."
Właśnie sobie coś uświadomiłam. Dotarło do mnie, że przemówił przeze mnie po raz kolejny mój solony egoizm. Chciałabym, żeby Coffey żył, wiedząc jednocześnie, że on czuł ból świata (że tak to nazwę). Chciałabym mieć go żywego, będąc świadomą jego cierpienia. Szumowina ze mnie. Nędzna szumowina. Wiecie, co myślę? Może to i lepiej, że John Coffey nigdy nie istniał. On jeden niewiele mógłby zmienić. Co więcej, wiem, że zabiłoby go to, co dzieje się na tym porąbanym jak nie wiem co świecie. Jestem tego pewna na trylion milionów zylionów procent, jak jasna anielka. A mimo to chciałabym go kiedyś spotkać. Wiecie, o co bym go zapytała? Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Chyba bałabym się jego odpowiedzi.
Wiecie, co? Każdy z nas ma w sobie takiego Johna. Resztę sami sobie dopowiedzcie.

Zielona Dina.


 /Człowiek, który cieszy się z widoku gwiazd/ 



 I myślę o tym, jak każdy idzie swoją Zieloną Milą... każdy w swoim tempie. 
 Ale jedna myśl szczególnie nie pozwala mi spać. Jeśli sprawił, że mysz żyje tak długo, 
to o ile dłużej ja będę musiał żyć? Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale Boże... 
czasem Zielona Mila wydaje się taka długa. 

/green mile/ 


# 208, Metro, po pierwsze. Weekend, po drugie. Nauka, po trzecie. Siniaki, zimne palce, deficyt skarpetkowy i inne szalenizmy.

Przyznać muszę, iż wczorajszy wyjazd do Sopotu był jedną z najlepszych rzeczy, jakie mi się zdarzyły w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Metro mnie uwiodło. Pierwszy raz oglądałam musical i na pewno nie ostatni. To było... magiczne. Kolorowe, głośne, zajmujące, ruchliwe i ochy i achy i tak dalej i tak na okrągło. Siedziałam z karpikiem takim i słuchałam jak zaczarowana. Jeśli będziecie kiedyś mieli okazję to zobaczyć to gorąco polecam. Zasłuchuję się w musicalowych piosenkach, np. Wieża Babel, Szyba czy Na strunach szyn. Tak, te chyba najbardziej lubię. 
Doczekałam się w końcu weekendu, chociaż nie odczułam za bardzo ciężaru tygodnia. Trochę mnie kopnął piątkowy sprawdzian z matmy, ale jakoś żyję. Mam nadzieję, że jakoś mi poszło. Wydaje mi się, że nie schrzaniłam aż tak bardzo. Oby mnie moje przeczucia nie zawiodły. OBY! Oczywiście, jak na mnie przystało - siedzę i uskuteczniam strategię bąkozbijacza - bunkruję się w moim pokoju, zamknięta na cztery spusty i udaję martwą, żeby nikt mi nie zawracał gitary i leżę brzuchem do góry, pławiąc się w luksusie ciszy zupełnej i idealnej. 
Miałam się uczyć, ale... no cóż. *hahaha* Okej, nie bij, nie bij! Nie chce mi się! Przyznaję się! Ale obiecuję, że moje natchnienie jeszcze wróci. Muszę się w końcu wziąć, c'nie? Niestety... -.- To tyle w kwestii nauki, ywah.
Chyba nie byłabym sobą, gdybym sobie czegoś nie zrobiła. Wiecie, co? Kocham, a wręcz UWIELBIAM zaliczać mega-artystyczne gleby, robiąc sobie krzywdę -.- Jakie to upokarzające, przewracać się o własne nogi. Moje kolano wygląda jak słodka, apetyczna śliweczka Picassa. Nieregularne kształty, wielobarwno-kolorowe z przewagą różnych tonów siności. Szczerze mówiąc, w życiu bym się nie spodziewała, że fiolet ma tyle różnych odcieni. o.O FA-SCY-NU-JĄ-CE! Zaprawdę, fascynujące. Tak, świetny temat do rozkminiania w sobotnie popołudnie. Och, dziś Mam Talent. Mój Kamil będzie! *rozpływa się jak czekolada* 
Kurczę, zmarzłam w palce. Odkryłam właśnie, że z mojej magicznej szufladzie skończyły się skarpetki. No tak. Kałuże + przeciekające trampki = x+n zużytych par skarpet/tydzień. Zima jest okresem niesprzyjającym gospodarce skarpetowej, buu. Deficyt, aż do kolejnego prania. 
Wracam do Dziennika Anne Frank. Wczoraj byłam zbyt padnięta, żeby czytać. Trzymajcie się, najróżniejsze formy białek. 

Dinka. 

# 207, Metro



To znaczy tak niewiele, prawie nic
W półmroku jego twarz, monety błysk
Tylko dotknięcie ciepłe rąk
Gdzieś w tunelu metra song
Na twardej ławce kilka słów
Jakaś ballada, jakiś blues...
Czy może świat odmienić jeden gest
I czyjeś słowa dwa, co brzmią jak wiersz
Powrotny bilet czytam dziś

Jak od ciebie niewysłany list
Może odnajdę właśnie tu
Miejsce na ziemi, mały punkt...
Sens niemówionych słów,
Dźwięk niezagranych nut,
Blask niezapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, na strunach szyn
Orkiestra może grać.

Szukałam zawsze ciebie, dobrze wiem
Nie muszę dalej iść, by znaleźć cel
Nowe podróże chociaż raz na plakacie moja twarz
To już nie ważne powiedz mi że chcesz na zawsze za mną być
To znaczy tak niewiele, tylko my
Kto z nas obudzi się, czy ja, czy ty
Bo rzeczywistość była snem
Noc za nocą, dzień za dniem

Czy mam powiedzieć "kocham cię"
Czy prosić "zostań, nie zostawiaj mnie"
Sens nie mówionych słów
Dźwięk nie zagranych nut
Blask nie zapalonych jeszcze lamp
Nie mów nic, czy słyszysz mnie
W zamęcie wokół nas
Dźwięk nie zagranych nut
Sens nie wyznanych słów
W mrok, w tunel miłości ze mną wejdź
Nie mów nic, na strunach szyn
Orkiestra może grać



/Na strunach szyn/

czwartek, 21 października 2010

# 206, co piszczy w czeluściach mojego mózgu

Mam wielką ochotę na kawę. Włączyło mi się przytulanie, czułości i nieodparta chęć do dawania słodko-ciepłych całusów i rozlewania się jak ciepłe kluchy w bezpiecznych ramionach. Mam ochotę na romantyczny wieczór, na kwiaty, pieczenie babeczek i grę w Scrabble. Nie mogę jednak tego mieć. W zamian za to, za jakieś pół godziny przez jakąś godzinę będę siedzieć blisko telewizora, ślinić się i wzdychać do Tylko-Mojego-House'a. Teraz siedzę i klikam głupie testy na fejsie, które mówią mi, że jestem Anastazją Romanow i że jestem zimna i nieczuła *wow*. Co najciekawsze, mam jutro sprawdzian z matmy, który chyba trochę zlałam, ale to szczególik. Nie lubię prawdopodobieństwa. Obejrzałam za to Majkę, popodniecałam się jej życiem, ekstra. Nie chce mi się iść jutro do szkoły, nie chce mi się niic! Bu, totalnie nic. Nie no. Jedno mi się chce. Czytać Dziennik Anne Frank. Dorwałam go zupełnym przypadkiem w szkolnej bibliotece i jestem wdzięczna losowi, że uwinęłam się z Procesem i mogę bez skrupułów zabrać się za to, na co tak długo czekałam. Uhuhu. Rozwijam się kulturalnie i jutro po szkole wybieram się do Sopotu na Musical Metro. Plany na weekend? Uczing, Dziennik, uczing. 
Tak. Natchnęło mnie. Zaczynam uczyć się do matury.

Dina.

środa, 20 października 2010

# 205, pokaż siebie!

Uczyli mnie dziś w szkole na dwugodzinnych wykładach, jak dobrze zaprezentować siebie. Szczerze mówiąc, byłam nastawiona do tego spotkania dość sceptycznie, nie chciało mi się zupełnie słuchać jakiś wywodów. W trakcie zmieniłam zdanie, oczywiście. Ta babka mnie autentycznie zachwyciła. Och, jak ja bym chciała mówić z taką lekkością, damn! Mówiąc o modulowaniu głosu, gestykulacji, bla bla bla, samą sobą dawała przykład. Zazdroszczę jej paskudnie i prawdziwie i poprzysięgam, że zacznę nad sobą pracować! Muszę przestać się w końcu bać własnego odbicia w lustrze i gadania do siebie w kałużach. W końcu kałuż zrobi się niemałe zagęszczenie i uciekanie od nich zrobiłoby się nieco uciążliwe. -.- Okej, chyba zaczęłam gadać od rzeczy, więc powoli zacznę kończyć zanim zmaluję jakąś durnotę.
Och, jak chciałabym być tak śmiała, jak nieśmiała jestem!

Dinka.

wtorek, 19 października 2010

# 204, Makbet


MAKBET
Umarła... teraz? Trzeba było znaleźć
Czas, w którym miałoby sens słowo "umrzeć" - 
Jutro - i jutro - i jutro - i jutro:
Tak życie pełznie z dnia w następny dzień
Aż do ostatniej zgłoski w księdze czasu;
A każde "wczoraj" zostaje za nami
Niby ogarek, co przyświecał głupcom
W drodze ku prochom śmierci. Zgaśnij, zgaśnij,
Nietrwała świeczko! Życie jest jedynie
Przelotnym cieniem; żałosnym aktorem,
Co przez godzinę puszy się i miota
Na scenie, po czym znika; opowieścią
Idioty, pełną wrzasku i  wściekłości, 
Ale nieznaczącą  n i c.

William Shakespear - Makbet 
w tłumaczeniu S. Barańczaka 

poniedziałek, 18 października 2010

# 203, rodzinne spędy, zielone policzki i zawroty głowy

Rodzinne zloty na urodziny babci są super. Można bezkarnie wcinać pyszne ciasto *ślina cieknie po brodzie* i w ogóle. Dużo śmiania, gadania (sporo o maturze, bo o czym innym -.-) i śpiewania Morskich Opowieści, huh.
Nie ma to jak odlot po oddawaniu krwi. Poczułam upokorzenie, zrobiłam się blado-zielona jak wiosenny ogórek i skręciło mi żołądek, ale podbudował mnie fakt, że krew mam lepszą niż nie jeden facet *haha* Pani Piguła była zaskoczona, zrobiła oczy jak pięciozłotówki i zastanawiała się dość głośno, czy nie przyjmuję jakiś witaminek. To ciekawe, bo nigdy niczego nie łykałam.
Zmykam. Niewygodnie pisze się na tej szkolnej klawiaturze. Au revoir, ziomy!

Dinka.







zakochałam się w nich
*serduszka* 

czwartek, 14 października 2010

# 202, po pierwsze: nie udawaj

Nie cierpię pozerów i dostosowywania się do towarzystwa na siłę. Bo co? Bo fajni są? Bo mają kasę? Fajne samochody? Darmowe środy w kinie? Internet w domu i wypasioną komórę? I Ty musisz być taki sam, bo inaczej do nich nie pasujesz? To wszystko wyznacza "fajność człowieka" i zdolność do przyjaźni?
Wiecie w ogóle, co to jest przyjaźń? Kiedy nie wstydzisz się mówić o wszystkim, kiedy tematy się nie kończą, kiedy rozumiecie się bez słów, telefonów i innych gówien. Kiedy nie liczy się prestiż społeczny i kiedy czujesz się w jej towarzystwie komfortowo, podchodzisz do tego na luzie i kiedy sobie ufacie. Kiedy możecie być przy sobie s o b ą. Kiedy nie trzeba nosić masek, pozować na cool zgrywusa i spełniać idiotycznych wymogów super-dobranego-towarzystwa.


# 201, po dwustu postach kończą mi się pomysły na tytuł

Łamiąc wszelkie zasady nielogicznej jak kisiel pomarańczowy logiki, piszę post o drugiej w nocy (uściślając, po drugiej) słuchając Smells Like Teen Spirit i innych lubianych przeze mnie nagrań. Odbiegając odrobinkę od głównej myśli i przystając przy muzyce, przeżywam ostatnio niebotyczną fascynację nagraniem zespołu Wham! z 84' scoverowanym przez grupę Seether *o ja kurczę!* Odsyłam zainteresowanych TU i wracam do wątku, bo zaraz mi ucieknie, a po ciemku go nie dogonię. -.-
No pięknie, już mi zwiał.
Alogiczna logika stała się moim znakiem rozpoznawczym. Sprzątam o drugiej w nocy, jestem nocnym markiem, chleje gorzką kawę sama lub też z Kimś (:*). Mam też (znów?) ambitne plany zacząć się w końcu uczyć, bo czuję, że próbna matura będzie początkiem mojego cholernego końca.
Ależ się cieszę na to wolne! Mam co prawda roboty po pachy, a może i po szyję, ale myślę, że jakoś z tego gów** wybrnę, jak jakiś dzielny, średniowieczny fighter. 
W przeciągu niecałego roku natłukłam 200 postów. Bzdurzę, ale chyba to lubię. Jak ktoś to czyta, to pozdrawiam i macham (przy okazji marznę w palceee!) łapką. Jak nikt nie czyta, to też przeżyję. Zwis swobodny. 
Chyba zmienię podejście do życia. Dino, pora wydorośleć.








ŻARTOWAAAŁAM! *HAHHA*
  

 Dinka.

środa, 13 października 2010

# 200

Cóż z życia, gdy żyjąc, nie smakować życia
Nie widzieć, nie czuć nie można mi było?
Cóż miłość, gdy czując, nie czułam mrowienia?
Bez szczęścia, tych oczu, tylko Nic się tliło
W mym sercu niejasnym zimnym promieniem
W mgnieniu oka zgasło, nie żyłam chwil kilka
Czułam jak nicość wypełnia me płuca,
Krztusząc się wolnością znów pragnęłam życia.



wtorek, 12 października 2010

# 199, rozmowa na wysokim poziomie

Gwiazdom często się nudzi. Wiszą sobie tak wysoko, ani pogadać, ani pośmiać się. "Ależ to nasze życie nudne!" - narzekają gwiazdy. - "A jakie długie!".
Podczas tego długiego życia, zdarzy się, że nagle jakaś sąsiadka gwiazdy Iksińskiej, zupełnie nagle i całkiem niespodziewanie, wybuchnie dynamicznie i hucznie, jak fajerwerki w sylwestra, robiąc masę hałasu i niszcząc wszystko na swojej drodze. Czasem się jakaś narodzi. Czasem coś wpadnie do Niby-Wszech-I-Wogóle Czarnej Dziury i przepadnie jak kamfora. Zassie się wtedy taka, wessie wszystko w siebie i myśli, że stanie się przez to lepszą. Nadyma się, pochłaniając wszystko o co zahaczy.
Trzysta miliardów trylionów zylionów lat świetlnych od śmierdzącej Ziemi, która doprowadza się do totalnej autodestrukcji, pewna gwiazda Gieksińska rzekła nostalgicznie, gapiąc się w Nicość, do swojej gazowej sąsiadki, Rycińskiej: "Chyba zaraz przekroczę masę krytyczną i zapadnę się do środka, a na moich obrzeżach świat będzie się kończył. Ponadto, muszę dodać, że najpierw się wydmę, pęknę i dopiero zgasnę". Stara Rycińska spojrzała na nią sponad okularów, odrywając się od robótek ręcznych: "Zrób przy tym chaos. Będzie większy porządek, niż teraz na świecie panuje. Niech wyjdzie choć coś dobrego z tego wszechogarniającego huku".

# 198, Dina w pigułce. Kilka pytań do samej siebie, aby odwlec naukę chemii.

Główna cecha mojego charakteru: roztrzepanie
Cechy których szukam u kobiet: lojalna, rozważna, spontaniczna
Cechy których szukam u mężczyzn: opiekuńczy, wrażliwy, szalony
Co cenię najbardziej u przyjaciół: wsparcie
Moja główna wada: hipokrytką jestem
Moje ulubione zajęcie: spanie, oczywiście
Moje marzenie o szczęściu: na chwilę obecną największe szczęście to zdać maturę i nie odejść od zmysłów przez najbliższe 8 miesięcy
Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk: samotność, pająki
Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem:
znów kogoś stracić
Kim ( lub czym) chciałbym być , gdybym nie był tym, kim jestem: kotem chciałabym być 
Kiedy kłamię: kiedy ktoś pyta co myślę o sobie samej
Słowa, których nadużywam: matura!
Ulubieni bohaterowie literaccy: Snape zdecydowanie.
Ulubieni bohaterowie życia codziennego: Pan Wojewódzki
Czego nie cierpię ponad wszystko: chemii.
Moja dewiza: Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz.
Dar natury, który chciałbym posiadać: pojęcia nie mam
Jak chciałbym umrzeć: nagle i szybko, ale świadomie
Obecny stan mojego umysłu: flak emocjonalny

Dina

niedziela, 10 października 2010

# 197, w ogromnym zagonieniu i kujonieniu pozwalam sobie na chwilkę wytchnienia i myślami znów jestem na wakacjach! Tajemnicza choroba.

To do mnie zupełnie niepodobne. Utwierdzam się w przekonaniu, że z moją głową coś się stało, albo że cierpię na jakąś nieuleczalną chorobę tropikalną. Piękna, słoneczna, rześka jak wiosenny poranek (mimo, że mamy jesień, a podobno zima za pasem - o nie, o nie, O NIE!) niedziela, a ja siedzę zakopana w bunkrze z książek przeróżnej grubości i co więcej - UCZĘ SIĘ! Ja się UCZĘ?! I wiecie, co? Chyba domyślam się, jak ta moja choroba się nazywa. Ma-tu-ra. Jestem tego niemal pewna. Jestem też pewna tego, że nie tak powinna wyglądać dobra niedziela, ale już po ptakach. Dzień się skończył i nie mam szansy na poprawę. Jestem zdania, że doba powinna trwać 48 godzin. I wydaje mi się, że i to byłoby dla mnie za mało. 
Tymczasem, odrywając się od książek, do których przyssałam się jak do źródełka życia (-.-), szprycuję się Placebo, jogurcikiem i z sentymentem oglądam zdjęcia z wycieczki do Warszawy, na których jesteśmy czerwoni, zdechli, zgrzani i taaacy szczęśliwi, bo szkoła była taaaak daleko! Żadnej ma-tu-ry, żadnego PP, ani biologii, ani wypracowań i trenów Kochanowskiego! "Oł je" - chciałoby się wesoło krzyknąć i zwiać na koniec świata przed populacjami, biotopem, konsumentami III rzędu, budżetami lokalnymi i całym tym szajsem. (Gosh, co na moim dysku robi Justin Bieber?!-.-) Taaaak, wracając do wątku, na koniec świata, jeśli taki gdziekolwiek istnieje. Powiedzcie mi, jeśli wiecie, gdzie go znajdę.

Pałac Kultury i Nauki.
Mój pokój w stolicy *skromniś*

Przed sklepem Wokulskiego *cwaniak2*


Warszawskie Kibelki *serduszka*

Damcio myśliciel.
Wędrowniczki joł.

Moje gołąbki.

Pierwsza w kolejce do Muzeum Powstania!
Kolejka po naszym wyjściu z MPW.

Genialna atrapa!

Słup, który zawsze chętnie cię wyslucha.

PKP - zdzierca z ostatniej kasy.

Btw, czytam sobie ten Proces. Szczerze powiem, że to druga już lektura szkolna, którą czytam z prawdziwą przyjemnością! Ta poprzednia to Zbrodnia i kara Dostojewskiego. (kolejny objaw tajemniczej choroby) Zachęcam do poczytania, jeśli kogoś interesują realia prawnicze, huhu.
Okej, wracam się kujonić. Jutro kartkówka z biologii... *chlast*
Dinka.





sobota, 9 października 2010

# 196, cokelivowe wspomnienia









Dorwałam się do zdjęć z Krakowa! 

piątek, 8 października 2010

# 195, sprzęgło, hamulec, gaz!

Zawsze wiedziałam, że życie pisze najlepsze scenariusze. Ale moje życie przekracza wszelkie granice. To prawie jak ten koleś, co w czwartkowym Housie zmartwychwstał, jeśli można to tak nazwać. Okej, okej. Ja może nie zmartwychwstałam, ale zrobiłam coś o wiele bardziej hardkorowego. 
Pierwszy raz usiadłam za kierownicą samochodu, jednocześnie dotykając pedałów. Tak, pierwszą przejażdżkę mam za sobą. Aaaa, i to nie byle jaką przejażdżkę! Otóż, moja pierwsza jazda miała miejsce w lesie, na drodze prawdziwie polskiej, dziurawej jak ser szwajcarski, po dwudziestej (ciemno jak w du**), samochodem terenowym.
Odrobinę mną rzucało, uskuteczniałam zająca przy zmianie biegów, biedny samochodzik wył jakbym obdzierała ze skóry, ale pod koniec szło mi już całkiem nieźle. Nie wwaliłam się w żaden płot, ani w drzewo, co mój Rodziciel uznał za sukces. I tylko raz mi zgasł! I już wiem, gdzie jest sprzęgło, hamulec i gaz! Wieczna tajemnica została odkryta!
Idę czytać Proces, bo tak sobie obiecałam. Chociaż 20 stron... No, chociaż 10... Chociaż cokolwiek...

Dina.

# 194, *sour face*

A tak ogólnie to co tam u Was? Ja po tym tygodniu jestem totalnym flakiem pozbawionym wszelkiej energii życiowej, która bestialsko została ze mnie wyssana - taka prowizoryczna wersja pocałunku dementora, którą uskutecznia rąbnięta na całego instytucja zwana szkołą, damn. Jedynym pocieszeniem w tej beznadziejnej sytuacji jest to, że jeszcze TYLKO muszę wytrzymać angielski (-.-) i w miarę kontaktować na nim, a później przeczytać wszystkie treny, napisać wypracowanie, czytanie ze zrozumieniem, streścić Makbeta... bla bla bla. Tak, jestem w niebie. Dodatkowo, w tym nieładnym układzie mojego piątkowego wieczoru pozostaje niewyjaśniona kwestia Procesu pana Kawki, który miałam zamiar przeczytać dzisiejszej nocy. Szczerze powiedziawszy, słabo to wygląda. Wygląda również na to, że dziś naszprycuję się kawą mocną jak siekiera i będę ślęczeć i modlić się o aniołka z nieba, który za mnie odwali całą tą gównianą robotę. 
Toż to niedorzeczne wręcz, żeby chodzić na angielski w piątek o 17:50?! Wtedy powinno się spać! A jeszcze dziwniejszy jest polski w sobotę, ale to jakoś ścierpię. Mam taką nadzieję. 
We wtorek będzie dobry dzień. Idę do szkoły na PIĄTĄ lekcję (JUPIII!). Wcześniej wybieramy się do sądu *serduszka* i będziemy uczestniczyć w jakichś rozmowach i z tego co zrozumiałam, jakiejś rozprawie *leci do nieba fruuuu!*. Jeszcze jedno dobre to to, że NIE BĘDZIE SPRAWDZIANU Z ANGOLA! *hurra* Za to w poniedziałek czeka mnie kartkówka z biologii *chlip chlip*
Wymieniłam szkła w okularach. I wiecie, co? Czuję się jak Bella po przemianie w wampira. Nie, że mam się ochotę krwi napić, oczywiście. Nie wiedziałam, że można tak wyraźnie widzieć! ODLOT!

Dinka

MUSIC:
Yael Naim - Far Far
(youtube pod poprzednią notką)

środa, 6 października 2010

# 193, beautiful mess inside


Far far, there's this little girl
She was praying for something to happen to her
Everyday she writes words and more words
Just to speak out the thoughts that keep floating inside.
And she's strong when the dreams come cos' they
Take her, cover her, they are all of her.
The reality looks far now, but don't go

How can you stay outside?
There's a beautiful mess inside
How can you stay outside?
There's a beautiful mess inside
Oh oh oh oh

Far far, there's this little girl
She was praying for something good to happen to her
From time to time there're colors and shapes
Dazzling her eyes, tickeling her hands
They invent her a new world with
Oil skies and aquarelle rivers
But don't you run away already
Please don't go oh oh

Far far there's this little girl
She was praying for something big to happen to her
Every night she hears beautiful strange music
It's everywhere there's nowhere to hide
But if it fades she begs
"oh lord don't take it from me, don't take it she says"

I guess I'll have to give it birth
To give it birth
I guess, I guess, I guess I have to give it birth
I guess I have to, have to give it birth
There's a beautiful mess inside and it's everywhere

So shake it yourself now deep inside
Deeper than you ever dared
Deeper than you ever dared
There's a beautiful mess inside
Beautiful mess inside

niedziela, 3 października 2010

# 192, lubię takie soboty

Całkiem miło jest sobie tak usiąść przy stole i pograć w karty z kumplami. To nic, że przewaliłam 6 zł, to niiic *pokerface* Ważne, że były emocje (oj byyły!) i że były chwile wkurzenia i radości (Budka xDD). Są trzy rzeczy pewne: po pierwsze, gdybym mogła, zostałabym do rana i grała *entuzjastka pokeromianiaczka* po drugie, ... zapomniałam -.- po trzecie, dostałam 4 z bioli i jest ogar! *taniec szczęścia* 
A, pamiętam! Chciałam powiedzieć, że mam pokój na glancuś wycackany! Aż błyszczy! Przeszłam samą siebie!
Aa, jeszcze jedno! Zrobiłam na polski zadanie, który jest za tydzień. Chyba cierpię na jakąś chorobę tropikalną *haha*

Dinka.

sobota, 2 października 2010

# 191, gibię, tańczę, podryguję, jem kabanosy i maluję. w noc, kiedy ludzie śpią, największe wariactwa na jaw wychodzą!

Um, właściwie wszystko jest w miarę w porządku. W porządku, czyli nie w chaosie, jeśli pominiemy nic nie znaczący fakt, że dochodzi godzina trzecia w nocy, a ja nie śpię. Chwała, że chociaż nie muszę jutro wstać razem z kurami i jeśli ewentualnie zasnę, będę mogła pospać, huhu. Wydaje mi się, że cierpię na regularną bezsenność. Chociaż nie. Dziś nie cierpię. Dziś bawię się całkiem nieźle.
Zrobiłam sobie tęczowe pazurki, jutro mam zamiar zmachać się na basenie i zmieniłam fryzurę. Muszę kupić bilet miesięczny i obrączki. I nowe buty. Koniecznie! 
Noc jest niesamowita pod wieloma względami. Ja najbardziej lubię w niej to, że jest ciemno (wow!) i nie widać, co człowiek odwala za głupoty (2 x wow!). Gdyby ktoś mnie zobaczył przed jakąś godziną, pomyślałby, że mam przewlekły atak epilepsji połączony z morderczą czkawko-głupawką. Dodatkowo, obejrzałam sobie kawałek Lejdis *serduszka* i naszprycowałam się tekstami Korbuni mojej. Po czym, założyłam słuchawki z muzą na fulla i grałam koncerty w moim pokoju, tańcząc z kablem. Byłam perkusistą, gitarzystą i wokalem jednocześnie *cwaniak2* Doładowałam się taką wielką, gigantyczną, megadawką muzyki, że aż w głowie się kiełbie, huhu!  
Lubię noc za to, że jak zamknę oczy, to porozciągana, znoszona piżamka może stać się wdziankiem sezonu, kabanos - czarodziejską różdżką, a woda mineralna najlepszym szampanem z bombelkami! Można stać się kim się chce (mój dzisiejszy repertuar - zasięg jak stąd do Katowic). W dzień to nie działa, gówienko.
Przez chwilę nawet naszła mnie ochota na sprzątanie, ale stwierdziłam, że bez przesadyzmu. C'nie?


Dinka.

piątek, 1 października 2010

# 190, lost everything i had



I hope most of you will never know what it's like to let a love go
Leaving everything at home, everything you've ever known

I can't fix this from a phone
I'm sorry you feel so alone
It's like I told you, "you're better off without me, i'm sick of saying sorry."
So far from home





Nawet w przyjaźni, jak w pokerze, można powiedzieć: pas.