sobota, 23 października 2010

# 208, Metro, po pierwsze. Weekend, po drugie. Nauka, po trzecie. Siniaki, zimne palce, deficyt skarpetkowy i inne szalenizmy.

Przyznać muszę, iż wczorajszy wyjazd do Sopotu był jedną z najlepszych rzeczy, jakie mi się zdarzyły w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Metro mnie uwiodło. Pierwszy raz oglądałam musical i na pewno nie ostatni. To było... magiczne. Kolorowe, głośne, zajmujące, ruchliwe i ochy i achy i tak dalej i tak na okrągło. Siedziałam z karpikiem takim i słuchałam jak zaczarowana. Jeśli będziecie kiedyś mieli okazję to zobaczyć to gorąco polecam. Zasłuchuję się w musicalowych piosenkach, np. Wieża Babel, Szyba czy Na strunach szyn. Tak, te chyba najbardziej lubię. 
Doczekałam się w końcu weekendu, chociaż nie odczułam za bardzo ciężaru tygodnia. Trochę mnie kopnął piątkowy sprawdzian z matmy, ale jakoś żyję. Mam nadzieję, że jakoś mi poszło. Wydaje mi się, że nie schrzaniłam aż tak bardzo. Oby mnie moje przeczucia nie zawiodły. OBY! Oczywiście, jak na mnie przystało - siedzę i uskuteczniam strategię bąkozbijacza - bunkruję się w moim pokoju, zamknięta na cztery spusty i udaję martwą, żeby nikt mi nie zawracał gitary i leżę brzuchem do góry, pławiąc się w luksusie ciszy zupełnej i idealnej. 
Miałam się uczyć, ale... no cóż. *hahaha* Okej, nie bij, nie bij! Nie chce mi się! Przyznaję się! Ale obiecuję, że moje natchnienie jeszcze wróci. Muszę się w końcu wziąć, c'nie? Niestety... -.- To tyle w kwestii nauki, ywah.
Chyba nie byłabym sobą, gdybym sobie czegoś nie zrobiła. Wiecie, co? Kocham, a wręcz UWIELBIAM zaliczać mega-artystyczne gleby, robiąc sobie krzywdę -.- Jakie to upokarzające, przewracać się o własne nogi. Moje kolano wygląda jak słodka, apetyczna śliweczka Picassa. Nieregularne kształty, wielobarwno-kolorowe z przewagą różnych tonów siności. Szczerze mówiąc, w życiu bym się nie spodziewała, że fiolet ma tyle różnych odcieni. o.O FA-SCY-NU-JĄ-CE! Zaprawdę, fascynujące. Tak, świetny temat do rozkminiania w sobotnie popołudnie. Och, dziś Mam Talent. Mój Kamil będzie! *rozpływa się jak czekolada* 
Kurczę, zmarzłam w palce. Odkryłam właśnie, że z mojej magicznej szufladzie skończyły się skarpetki. No tak. Kałuże + przeciekające trampki = x+n zużytych par skarpet/tydzień. Zima jest okresem niesprzyjającym gospodarce skarpetowej, buu. Deficyt, aż do kolejnego prania. 
Wracam do Dziennika Anne Frank. Wczoraj byłam zbyt padnięta, żeby czytać. Trzymajcie się, najróżniejsze formy białek. 

Dinka.