Zimny poranek martwego października
Złotoczerwony deszcz szeleszczących liści
Spada bezwładnie na moją głowę
Pochyloną nad Tobą
Pachniesz zmarzniętą ziemią
Wczorajszym deszczem i dzisiejszą pluchą
Wyglądasz mizernie, jakbyś spał za długo
Niespokojnie, cicho
Dotykam serca, zimnego jak kamień
Marmurowych policzków, nieruchomych oczu
Ściskam chłodne palce delikatnie
Porcelanowe dłonie
Zbyt długo cię nie ma, jesteś za daleko
Jesteś zbyt cichy, zbyt nieżywy
Znów słyszę twój głos gdzieś za ścianą
Tak cichy, tak pusty, tak martwy
piękny pomnik
naprawdę, cudowny