środa, 30 czerwca 2010

# 139, Anglia

Lot samolotem był totalnym odlotem (oł yeah, ależ mi nowina, haha). Trochę mnie uszy bolały (nawet trochę bardzo, ale chrzanić to), ale i tak było bombastycznie i nie do opisania. Patrzenie na chmury z góry, spoglądanie przez okno na ziemię znajdującą się X kilometrów pode mną było czymś, co wykroczyło poza granice mojej wyobraźni. Siedziałam obok bardzo miłego i nawet przystojnego pana (w przeciwieństwie do Angoli, ale o tym później). Pan wygląd miał taki jakby żydowski (tak mi się skojarzyło), był bardzo małomówny, ale pomocny przy rozkminianiu jak zapiąć pasy (wsiun taki jak ja nie umie zapiąć pasów -.-) oO. Był też bardzo wyrozumiały, kiedy wymachiwałam mu aparatem przed oczami, jak jakaś nawiedzona.



Kiedy jechałam do domu mojego wujka, w  radiu usłyszałam Kingsów, co podniosło mnie na duchu. Poczułam się jak w domu. Szkoda, że tak krótko. Mówiąc ogólnie i nie żaląc się zanadto, mieszkam  sobie tutaj w iście spartańskich warunkach i jestem zdana całkiem na siebie. Szczerze mówiąc, gdyby nie Internet, chyba bym tu zwariowała. Mieszkam z 6 facetami w wieku poprodukcyjnym. Są to bardzo mili starsi panowie, trochę bałaganiarze. Brakuje w tym domu kobiecej ręki. W ogóle, tutaj wszystkie domy wyglądają niemal tak samo. Są bardzo ładne, ale trochę małe no i trochę ich za dużo, od nadmiaru głowa boli. Bardzo łatwo się tutaj zgubić i dopóki nie poznałam drogi do miasta z tych przeklętych slumsów, siedziałam w mojej  śmierdzącej przyczepie campingowej. Na angielskie żarcie nie mogę już patrzeć. Na szczęście są tu Polskie sklepy, w których sprzedają Tymbarki za pół funta. Jak już mowa o funtach, wszystko maniakalnie przeliczam na złotówki. Obseszon. Przepijam fortunę (haha), ale kichać to. Tymbark na obczyźnie smakuje odlotowo. Jednak nie warto pojechać do Anglii tylko po to, żeby się przekonać jaki on jest pyszny :P Jedno trzeba przyznać. Mają tu wyrąbane w kosmos ciasteczka. Są po prostu kosmiczne. Jakieś kawałki czekolady mają, są chyba pszenne czy jakieś tam. W każdym razie, są pyszne! 
Nie mogę się przestawić z godzinami. Niby to tylko godzina, ale budzę się o 8 am, bo w Polsce jest 9, a tak zwykle wstaję. No i robię się senna o 9 pm, bo w Polsce jest już 22. Jakiś debilizm. Może się jeszcze przestawię. Mam całe trzy tygodnie. 
Weston jest ładne, nawet bardzo. Podobają mi się te domki i widok na zatokę. Trochę gorzej z ludźmi. Tu mieszka potwornie stare i chore społeczeństwo. Gdzie się nie obejrzysz tam jakiś dziadulek na wózku. Do tego, są bardzo otyli. Siedzą w tych knajpach, żrą frytki i smażone filety i toczą się po uliczkach... O czymś jeszcze miałam wspomnieć. Ach, już pamiętam. Samochody jeżdżące po lewej stronie, matko święta i córko... KONIEC ŚWIATA! Nie wiem już, gdzie lewa, gdzie prawa i dostaję okrutnego świra.
Tak ogólnie, to w Anglii nie było takich temperatur jak w tym roku nie było od 1929. Jest słonecznie, gorąco, wieje od oceanu. Nawet się lekko opaliłam, odlocik. 
Czytam w wolnych chwilach Mistrza i Małgorzatę i myślę nad tym, co by tu napisać konkretnego. Nie mam na razie nic ciekawego, ale naprawdę myślę o tym! Upajam się muzyką Kingsów, narzekam, dołuję, myślę o Patryku. 
Spodobałoby Ci się tutaj. Te piękne stare budynki. Jakbyś przeniósł się Dżemowym Wehikułem czasu. Dziś był Twój pogrzeb. Mam nadzieję, że dotarł do Ciebie mój znicz. Wiesz, że chciałabym tam z Tobą być i odprowadzić się do nieba... Chciałabym z Tobą być w takiej chwili, a zabrakło mnie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz... Przyjdę do Ciebie, jak tylko wyląduje w Polsce. Masz moje słowo. :) :* 


Kisses from Weston-s-Mare
Dina

P.S: Trzymamy kciuki:
1. Za Damianka i jego nową super-pracę :*
2. Za Shagga, który dziś NA PEWNO dostanie się na UW ;))

sobota, 26 czerwca 2010

# 138, wakacje po raz pierwszy tak smutne

Pakuję się, sprzątam i popłakuję na zmianę. Już jutro lecę do Anglii. Trochę panikuję, ale jest całkiem nieźle. Będę leciała tak wysoko, w niebie. Będę bliżej Ciebie. Jak to niedorzecznie brzmi. Chyba upadłam na głowę.
To pierwsze tak smutne wakacje. Dziś nasza druga rocznica, chłopaku. Powinnam się cieszyć. Dwa miesiące bez szkoły. Tu rocznica, tu Anglia. A ja nie mam siły żyć i mam ochotę uciec, szukać Ciebie, jakiegoś sensu i światełka, które da mi siłę i nadzieję. Chyba tego teraz najbardziej potrzebuję. Mocy i odpoczynku. Nadziei. 
Oglądam zdjęcia, czytam archiwum naszych rozmów, gadam przez sen i przez łzy. Źle tu bez Ciebie.
Patryku... Czytasz nadal te nudne posty?
Mam zamiar w Anglii dużo pisać i czytać. Rozmawiać z Tobą, jak co noc. Chcę zobaczyć Londyn i pokazać Ci go w snach. Mam zamiar dobrze wykorzystać ten czas i stać się lepszą. 
Hm, monotematyczny strumień myśli.
Patryku, Patryku, Patryku...

Zapomniałam, po co przeprowadzałam ankietę. W każdym razie: 8 osobom, które spędzą wakacje w domu, 2 osobom, które pojadą do rodziny, 11 osobom, które wyjadą, same lub zorganizowaną grupą, w kraju lub poza krajem, 22 osobom, które będą robić wszystkiego po trochę lub cokolwiek innego i całej szanownej reszcie, która nie oddała głosu życzę udanych wakacji i totalnego odpoczynku od stresu i od wszystkiego. :)

Postaram się tu wpadać czasem, jak Internet pozwoli. Trzymajcie się ciepło. Ja też się postaram.

Dinka.


Patrykowi.


Jakby przez mgłę dostrzegam Cię
idziesz w moją stronę i uśmiechasz się
nie wiem co jest
jawą, nie wiem co jest snem
dzisiaj to nieważne bo przytulasz mnie
serce Twoje bije znów
wierzę, że spotkamy w Niebie się.

Mój anioł stróż gdzieś podział się
ciemność pozostawił, choć przecież wie, że boję się
Powiedz, kto uwierzy mi, że dziś widziałam Cię
gdy nawet anioł stróż - tchórz, schował się
tak pragnę poczuć ciepło Twe
wierzę, że.. wierzę, że..
wierzę, że spotkamy w Niebie się.

Powiedz mi, że nie boisz się
musisz to powiedzieć, bym już nie martwiła się
powiedz, że znalazłeś szczęście, którego brakło tu
że co noc kołyszesz mnie szepcąc mi bajki do snu
choć tak bardzo brak mi Ciebie jest
wierzę, że spotkamy w Niebie się.

piątek, 25 czerwca 2010

# 137, maturzystka


Od dziś jestem maturzystką. Cholernie nieszczęśliwą, rozżaloną. Boli mnie ta strata. Nie sądziłam, że można tak bardzo cierpieć. 
Pamięć o Patryku pozostanie na zawsze. Tak wiele momentów sobie przypominam, kiedy razem śmialiśmy się i byliśmy wszyscy żywi. W chwili obecnej wypłakałam cały zbiorniczek łez i pozwoliłam sobie na chwilę wyciszenia. Patryku, nie gniewaj się. Oczy nie płaczą, ale serce broczy od chwili, kiedy się dowiedziałam. Tęsknię, wiesz? Bez Ciebie, Patryku, nie    b ę d z i e     tak samo.
Cierpienie przebiega po ludzkich twarzach, układając na nich przeróżne grymasy. Wielkie łzy ciekną po policzkach. Spazmy targają ciałami drobnymi i tymi silnymi. Ciche szlochy wyrywają się z piersi. Szeleszczą papierowe chusteczki, słychać przyspieszone bicie serc. Tylko tego jednego serca nie słychać. 
Wróć.

czwartek, 24 czerwca 2010

# 136, Patryk.




Patryk, mówiłam Ci, żebyś założył ten cholerny kask.
"W Łapalicach na skrzyżowaniu z ul. Rzemieślniczą doszło do potrącenia motorowerzysty. Jak informuje Jarosława Krefta, rzecznik kartuskiej policji, 18-letni motorowerzysta wyjeżdżając z drogi podporządkowanej wjechał wprost pod ciężarówkę. Kierowcę jednośladu nieprzytomnego przetransportowano do Akademii Medycznej w Gdańsku."

"Chłopak zmarł." - Zagrzmiał jej w uszach głos Boga.










































I pozostała tylko pustka.

środa, 23 czerwca 2010

# 135, marzenie na wieszaku


Ostatnio często o Tobie myślę. Jesteś nieskazitelnie czysta, nieznana, piękna, jasna i delikatna. Niemal czuję zapach drobnych różyczek, wydaje mi się, że słyszę cichy szelest materiału targanego przez wiatr, który nadciąga znad wzburzonego morza. Prawie czuję, jak otulasz blade ramiona i pieścisz wrażliwą skórę.
Spotkałam Cię dziś na ulicy, przypadkiem na siebie wpadłyśmy. Byłaś zjawiskowa jak w sennych marzeniach, w których namiętnościach rozpływasz się w nicość. Tak jak w snach byłaś i nagle znikłaś. Przez chwilę byłaś nawet blisko. Marzenie moje, otoczyłaś mnie jak wtedy, nad morzem. Kiedy zamknęłam oczy znalazłam się w innym świecie, z którego zostałam wyrwana brutalnie sygnałem  połączenia. Spojrzałam na Ciebie i na to, jak źle leżałaś na bezkształtnym manekinie mojego ciała, który znieruchomiał pod wpływem chwili. Nie umiałaś dopasować się do niezgrabnego wieszaka, posmutniałam. "Nie każdemu z marzeniami do twarzy." - Przemknęło mi przez myśl, kiedy odwieszałam kwiecistą sukienkę na stojak.
Kocia Maska stała gdzieś z boku i z dezaprobatą kiwała głową, cmokając z niezadowoleniem.



So I lay
Longing though and endless day
Dreaming of tonight with you
And everything we'll do.
It's just time
From mundane to the sublime
From waiting for tonight with you
Underneath the half moon

Close my eyes
And you'll still be here with me
Close my eyes


Well I might come over
Just to tide me over
Cause the waiting might kill me
If I don't come over
Why does time move slowly
When I'm not with you
And the sunrïse comes too soon



sobota, 19 czerwca 2010

# 134, bal.

Znalazłam się na wielkiej sali. Wielki, kryształowy żyrandol dumnie wisiał i oświetlał pogrążone w mroku nocy pomieszczenie. 
Wszędzie było pełno ludzi. Kobiet, mężczyzn w ozdobnych maskach. Kobiety, przystrojone w piękne suknie, obwieszone najdroższą biżuterią, topiły się w objęciach szarmanckich dżentelmenów ubranych w najdroższe smokingi. Wirowali w tańcu, przemierzając całą salę wzdłuż i wrzesz.
Stałam pod ścianą i patrzyłam na to wszystko z góry. Na mężczyzn popijających szkocką whisky i na tych, który prowadzili swoje partnerki w tańcu. Na kobiety z zaczerwienionymi policzkami, które cicho chichotały przy stołach w towarzystwie ich kochanków oraz na te, które porwał walc. Zwyczajna sukienka przy ich wyglądała jak ścierka, a moja zniszczona maska tylko szpeciła zakurzoną, rumianą twarz. Po policzku potoczyła się słona kropla. Byłam taka samotna.
Pojawił się znikąd. Miał na sobie wytarte dżinsy i czarną koszulkę. Zza kociej maski wyglądały magicznie błyszczące szmaragdowe oczy, które śmiały się wesoło. Odważnie patrzyły w moje, niczego się nie bały. Powoli zbliżał się. Z każdym krokiem czułam coraz większe ciepło i czerwieniące się policzki. Stanął na przeciwko mnie. Zdecydowanym ruchem ujął moją dłoń i musnął ją ustami, przenosząc wzrok z ziemi znów na moje oczy.
"Nie liczą się piękne stroje czy złote maski. Liczy się to, co kryje maska." - szepnął.
(...)
Rozpłynął się w powietrzu.

czwartek, 17 czerwca 2010

# 133, Benjamin Button i parę innych

Okey. Kolejny film, który powalił mnie na łopatki. Przymierzałam się do obejrzenia go nie pamiętam, ile czasu. Wczoraj wyczaiłam go na HBO. Oglądałam z otwartą gębą. Dawno mnie tak film nie porwał. Piękny obraz człowieka. Fenomenalny wprost. Jestem totalnie oczarowana. Magia tego filmu mnie kupiła. Mam do niego ochotę ciągle wracać. Ciągle mi mało. Jakaś psychoza. Do głębi, aż do szpiku kości. 
W nocy dużo myślałam. O przemijaniu, o tym jak wielu ludzi ma wpływ na to, kim jesteśmy. Zastanawiałam się, kto mnie ukształtował. Zastanawiałam się, w czyje oczy będę patrzeć, kiedy będę umierać, jak mały Benjamin Button, patrząc na miłość swojego życia, leżąc w jej ramionach. Myślałam o tym, jakich ja ludzi spotykam. O tym, że chciałabym poznać człowieka, który robi się coraz młodszy. Myślałam o rudej piękności, która zajmowała się dwunastolatkiem z demencją starczą. Myślałam: czy ja byłabym do tego zdolna? O kobiecie, która powiedziała, że ludzie muszą odchodzić, abyśmy poznali, ile byli dla nas znaczyli. O tym, ilu ludzi ode mnie odejdzie. Ile razy będę jeszcze płakać, bo stracę kogoś naprawdę bliskiego sercu. O tym, że trzeba robić to, co się kocha, wbrew temu co mówią ludzie. O tym, że czas tak prędko ucieka. O tym, z iloma osobami się jeszcze spotkam i jaką rolę odegrają w moim życiu.
Czy przeminę niezauważona?
Benjamin Button złapał mnie za serce.
Czytałam wypowiedzi na temat tego filmu. Budzi bardzo różne odczucia w człowieku. Niektórzy uważają, że jest totalną klapą, dla innych zaś (takich jak ja) - to cud nad cuda. Dodaję go do "filmów do kupienia", tuż obok Prince of Persia. 
Mam w sobie takie coś, że od jakiegoś czasu wszystko bardzo mocno przeżywam. Ryczę oglądając film, czytając książkę, ucząc się historii. Zrobiła się ze mnie totalna beksa. Działa to w obie strony. Albo wyję albo dostaję NNŚ, czyli Niekontrolowanego Napadu Śmiechu, po czym boli mnie brzuch i jestem nie-do-życia. To coś głupiego, co rozstraja mi myśli i serce, nie pozwala funkcjonować. Dziś na wuefie o mało nie popłakałam się ze szczęścia, kiedy zaliczyłam zakichany dwutakt na dobry (biorąc pod uwagę, że dwa tygodnie temu nie byłam w stanie tego wykonać). Teraz mam fazę "dołu jak *$%^&*(*&^%". Same mi łzy lecą, wkurzam się. Myślę o moim domu z pięknym ogrodem z pnącymi się różami, o przyszłości, przeszłości. Wspominam, jak cholerna masochistka, najgorsze rzeczy, które mnie w życiu spotkały. Wkurzam się, bo nie umiem tego wykasować z pamięci. Truje mnie to. Psuje od środka. Twarze spotkanych osób, które teraz o mnie nie pamiętają, choć ja o nich pamiętam. Przypominam sobie ból, rozżalenie, gniew. Czuję, jak wypełnia mnie ślepa furia i mam ochotę coś roz(*&^%$#$%^&* na twojej, głupio i tępo uśmiechającej się do mnie perfidnie,  łepetynie. Dość, dość, po TYSIĄCKROĆ dość. Pasuję. Zadowolony?
Przepełnia mnie gniew. Nie chcę być zła. Jestem zła? Jakim jestem człowiekiem?
Nie wiem, kim jestem. Zgubiłam się w sobie i nie potrafię się odnaleźć.


BENJAMIN BUTTON

środa, 16 czerwca 2010

# 132, wyliczanka-nudna-jak-flaki-z-olejem

1. Zazdroszczę Olkowi, Jasiowi i tej całej reszcie, co jest sobie w Warszawce i będą na koncercie cudownej Metallicy. Żałuję, że mnie tam nie będzie. Damn. Przy okazji, życzymy Jasiowi sto lat, bo od dziś jest on Pan Dorosły, eloszka.
2. Zdałam sentencje. Szczegół, że byłam totalnie nieprzygotowana i na pięć minut przed zaliczeniem wyleciała mi z głowy najdłuższa myśl -.-
3. Dzięki pomocy Oli Loczki dostałam czwóreczkę z matmy - ze sprawdzianu i na koniec. *bije ukłony* 
4. Znalazłam idealny prezent dla Dagi :D
5. Nadrobiłam wszystkie posty, które miałam do doczytania, więc teraz już jestem na prostej.
6. Jutro potworny dzień. Boję się myśleć, co może dziać w szkole, kiedy siedzi się tam od 7:25 do 16:10 o.O
7. Na dodatkowym polaku zabieramy się jutro za arkusz rozszerzony *śmierć jest blisko*. Ponad to, mam do nadrobienia 98765432345678909876543234567 lektur z tej okazji, że rozszerzonej maturki z polskiego mi się zachciało. Głupol. GŁU-POL(ski)!  *apokalipsa*
8. A propos apokalipsy, mam znów szał na Apocalypticę (tak jakoś mi się skojarzyło). Jednak nadal króluje Kings Of Leon na zmianę z Michaelem. 
9. Choruję na lenistwo i jestem uczulona na szkołę.
10. Jednak ostatnio jest całkiem, CAŁKIEM znośnie. Na większości (szkoda, że nie całości) mamy już luz, blues i w ogóle SZAFA GRA.
11. Danie na dziś: Jogurt pitny pomarańcza - mango i suszone śliwki. 
12. Idę, bo przynudzam tak czuję. Jądro ciemności czeka.






Trying to recall what you want me to say
I shake your way, I shake your way
Counting on the night for a beautiful day
I shake your way, I shake your way
And I say you can't get enough
No you can't get enough

Given a chance, I'm gonna be somebody
If for one dance, I'm gonna be somebody
Open the door, it's gonna make you love me
Facing the floor, I'm gonna be somebody


Dinka.



9

wtorek, 15 czerwca 2010

# 131, ale zasuwam z tymi postami o.O

Okej, paskudny dzień. Zawaliłam matmę, zawaliłam geografię (choć spisywałam ze ściągi jak się dało, więc może jakoś to poszło). Do tego cierpię na powtarzające się jakieś cholerne skurcze w łydkach, które muszą być w doskonałej formie przed przejściem całej Polski wzdłuż w sierpniu o.O
Ludzie stali się bardziej komunikatywni i zawalają mnie wiadomościami na GG tak, że nie wyrabiam z odpisywaniem, cholibka. Mam coraz częściej ochotę uciec od komputera.
I w ogóle mam ochotę uciec od całego tego świata. Zaszyć się w jakiejś cichej dziurze, mysiej norce i powiedzieć światu, nauczycielom i wszystkim dookoła soczyste *&^%$#$%^&*()(*&^%$#!
Tak więc po uszy siedzę w muzyce i olewam "rząd, mandaty drogowe. Dilerów, maklerów, warty honorowe. I jeszcze wąsacza olewam na zdrowie", cytując T.LOVE. Jednak ja dziś całą sobą chłonę jak gąbka Kings Of Leon. Gosh, Gosh, Gosh (xD), oni są MASAKRUJĄCY!! Kocham głos Caleba Followilla i nara! Idę się upajać i kuć sentencje :(
JESZCZE TYLKO 10 DNI!

Dinka.



poniedziałek, 14 czerwca 2010

# 130, nijak.


Zasłuchuję się w nagraniu, które znajduje się pod poprzednią notką (dla ciekawskich). Kocham je nad życie. Jest tak cudowne, że o JA NIE MOGĘ i mam wrażenie, że będzie mi się kojarzyło z jedną osobą.
Uporałam się z odprawą on-line, która jednak nie była tak straszna, jak wydawało mi się, że będzie.
Śliweczki suszone poprawiają mi dziś humor. Są o wiele smaczniejsze niż jakieś ziołowe Scheiße, które niby ma uregulować przemianę materii. Obleśne, FUUUU. Prędzej zwymiotuję niż przełknę te ścieki.
Okej, przełknęłam jednak. Idę, bo w końcu muszę zacząć uczyć się sentencji, do których zabieram się od X czasu. Och, ja bardzo mi się nie chce.
Chyba udziela mi się humor niedzielnego wieczoru. Damn.



# 129, nie lubię niedzielnych wieczorów.

Dopadają mnie koszmarne myśli. Przez kilka godzin nienawidzę siebie i chciałabym być kimś zupełnie innym. Za kopyta trzeba mnie wyciągać z dołka, w którym chcę masochistycznie siedzieć. Czuję się jakaś pusta, beznadziejna, durnie pospolita i całkowicie nudna. 
Myślę, że to przez nadchodzący poniedziałek.



uwielbiam to.





niedziela, 13 czerwca 2010

# 128, Niedziela to SUNday, a więc gdzie podziało się życiodajne słonko?

Nie ma słonka, nie ma też takiego humoru takiego cudownego jak wczoraj. Moje niesamowicie niebieskie wczorajsze niebo zakryły bardzo brzydkie, szarobure chmury, które są totalnie obrzydliwe i nie przepuszczają do mojej zapyziałej wiochy ani jednego promyczka słońca. Do tego, termometr pokazuje tylko 12 kresek, a potworny wicher, który uwielbia psuć fryzury ludziom wracającym z kościoła, którzy kulą się, aby uchronić się przed przenikliwym zimnem, dmie jak oszalały, brrrr.
Nie ma to jak przegadać i przerechotać całą mszę z koleżanką, z którą nie widziało się od Lednicy *haha* Było całkiem zabawnie, boli mnie brzuch i szczęka od śmiechu. No i niewiele pamiętam z tego co działo się w kościele, więc na temat tego dziś się nie będę rozwodzić.
Od jutra zaczynamy ostatni już tydzień zła, bo ten od 21 czerwca będzie już tak totalnie luzacki, że do szkoły będzie się (ewentualnie) chodziło tylko po to, żeby wyściskać wszystkich przed WAKACJAMI! Moje ukochane wakacje zbliżają się wielkimi krokami, z dnia na dzień są coraz bliżej i dlatego też, z dnia na dzień jestem coraz żywsza i coraz szczęśliwsza. Rozpływam się w muzyce i w myśli, że jeszcze tylko trzy sprawdziany i sentencje, które muszę w końcu zaliczyć, bo normalnie wstyd, że tak długo z tym zwlekam. Czuję się wyluzowana i w sumie dobrze mi z tym. Fruwam pod sufitem, za uszkami łaskocze mnie ze szczęścia i... ACH, dawno nie byłam tak szczęśliwa.
Propozycje ocen pojawiają się powoli. No cóż, jestem zadowolona. Jakoś jakoś wyszedł mi ten rok. Szczególnie puchnę na myśl o dobrym z fizyki, który pojawi się również na świadectwie maturalnym no i mojej ślicznej szósteczce z historii, mam nadzieję. Jeśli się Chemica nade mną zlituje i postawi mi trójkę a nie dwóję, która wyłania się w moich ocen, wywali mnie z butów na Księżyc i  z powrotem. Myślałam, że gorzej będzie, szczerze mówiąc.
Plus, w tym roku czekają mnie wyjątkowo aktywne wakacje w ciągłych rozjazdach. Dużo wszystkiego, dużo chodzenia, dużo czytania (lekturki z rozszerzenia same się NIESTETY nie przeczytają). Anglia na start (zrobić odprawę - zapamiętać!), kilka dni w domu (a w tym czasie zakupy, morze i OSIEMNASTKA!), piechotką do Częstochowy, dwa leniwe tygodnie u babci wypełnione kolejną porcją lekturek, historii oraz powieścią (jak to idiotycznie brzmi), która sama się nie napisze. Mam bardzo ambitny plan, aby skończyć pisać do września. Jednak, kiedy będę pisać w takim tempie jak piszę teraz to nie skończę aż do końca świata, który podobno jest bliski o.O 
Aby poczuć, że jest lato, wcinam pyszne warzywka, sałateczki, owoce, równie pyszne suszone śliwki i smakowite orzechy laskowe i włoskie, yummy. 
Okej, okej. Spadam, bo przynudzam dziś jak oszalała o pogodzie, ocenach i jedzeniu. Apokalipsa. Czyżbym się wypalała artystycznie? *beczy* Idę popisać (może coś więcej niż wczorajsze osiem linijek), może dorwę się do hula hopa. Trzymajcie się, pączuszki. + głosujemy w ankietce! 

Dinka.

muzycznie:
The Cranberries - Zombies
The Cranberries - Just my imagination
Sinead O'Connor - Nothing Compares 2 U

sobota, 12 czerwca 2010

# 127, leniwy jak Dina.

Nowe powiedzenie wprowadzam w życie. Nikt nie jest tak potwornie leniwy jak ja. Bardziej się już nie da. Jak Boga kocham. Cały dzień się obijać. CALUSIEŃKI! To aż grzech być tak leniwym. Damn.
Jedno co dziś zrobiłam i co nawet nawet mi się podoba, to zmiana szablonu bloga. Całkiem przyzwoicie to wyszło, biorąc pod uwagę, ile musiałam się przy tym namęczyć, napocić, nadenerwować i nakombinować. Koniec końców, nareszcie nie mam różowych tytułów, sprawiłam sobie w miarę ogarnięty nagłówek (znów Pan Środkowy, który teraz występuje w przyrodzie w podwójnej ilości  HELL YEAH!). Osiągnęłam  (n+1)*X level w Paincie, yeah. 
Oprócz tego nie zrobiłam nic. A miałam tak ambitne plany, że o matko święta. Chyba się przeliczyłam nawet w myślach, hahaha. Okej, koniec tego ględzenia. Mam jeszcze jedną małą rzecz do załatwienia, a później siadam do Worda i piszę. Tak, tak. Znów piszę. Duma mnie rozpiera, że w końcu się zmobilizowałam. Co więcej, TO cacko mam zamiar skończyć. Zaparłam się. Mam inspirację. Mam chęci. Mam ducha walki ze słomianym zapałem. A do tego, będzie coraz więcej czasu, u lala. Więc posypia się słowa gęsto i soczyście, mrau! Jak przestanę pisać to biczem mnie po plecach! 
Albo nie, żartowałam. Ale mobilizować jak się da. *wesołek*

Spadam, trzymajcie się.
Dinka.

- Ty będziesz jego jedyną właściwą drogą. Będziesz go prowadzić i podnosić z licznych bolesnych upadków. Będziesz czuwała nad jego sercem, nad jego duszą i tymi uczuciami, złymi i dobrymi, które toczą w nim nieustanną walkę. Poniesiesz go lekką falą, jak rozbitka, ku bezpiecznej plaży, ze wzburzonego morza. Będziesz drogowskazem w niepewnej chwili, głosem w głowie, melodyjnym szeptem rozumu w momencie zwątpienia. Ty, istota nieskazitelna, podniesiesz zgubionego człowieka i wyrwiesz go z więzów zła i goryczy. Ty, byt czysty jak łza, będziesz z nim, gdy znajdzie się na dnie. Ty, najlepsza wśród złotych, zostałaś wybrana i staniesz się dla niego Przewodniczką Istnienia.

- Czy podołam? Czy nie wyrasta to ponad moje siły? Czy zdołam dotrzeć do zagubionego człowieczego serca?

- Poradzisz sobie. Wiem, co mówię. Jestem tego całkowicie pewny.

Tak na zachętę, huhu. ;)
Jak kto łaskaw, kliknąć ankietkę. Ułatwi zadanie :)

MUZYKA:
Christina Aguilera - Candyman
*lalala!*

PLUS: 
GIERKA NA DZIŚ AHAHHA

# 126, a dni płyną tak leniwie, tak beztrosko, niemal szczęśliwie.

Z dziką radością w sercu uchylam oczy i jak dziecko cieszę się, kiedy oślepia mnie złote światło słońca, które wędruje po niebie codziennie tą samą drogą. Cicho mrucząc i mrużąc zaspane oczy zapamiętuję, jak otulała mnie pościel i jak pachniało powietrze. Wielbię świeżość poranka i ciepło promieni, skradających się po pokoju.  Ubóstwiam muzykę leniwie i cicho wypełniającą przestrzeń, wirującą gdzieś, jakby w innym wymiarze. Kocham, kiedy trafia do uszu i swą melodią gra w sercu i w głowie, czyniąc okropny bałagan wśród myśli pędzących w różnych kierunkach, nie wiadomo dokąd. Rozpływam się w zapachu porannej miętowej herbaty i smaku orzechów i dżemu truskawkowego. Uwielbiam, kiedy kropelki z mokrych włosów powoli spływają mi po plecach. Czuć ich chłód, odgadywać "którędy teraz?". Drobne strużki wody ściekają wzdłuż kręgosłupa, pobudzając uśpione zmysły, kołysząc lekko huśtawkę nastrojów. Pod nosem nucę ukochaną piosenkę, uśmiechając się sama do siebie. Tanecznym krokiem krążę po kuchni z kubkiem parującej, cudownie pachnącej mięty. Wyglądam przez okno rozbieganymi oczami i mrugam do słońca dając mu znak: dziś nie waż się mnie opuszczać. Przez głowę przelatuje miliard myśli na sekundę, a jednak myślę o niczym. Upajam się pięknem świata wszystkimi zmysłami. Pochłaniam każdą sekundę błogiej beztroski ukochanej soboty. 
Czuję się niemal szczęśliwa. Brakuje mi tylko dłoni, która ściśnie moje palce i głosu, który szepnie delikatnie, by nie mącić magicznej chwili: Spokojnie, malutka. To piekło niedługo się skończy.

czwartek, 10 czerwca 2010

# 125, w takie dni czuję, że żyję.

Okej, znalazłam wolną chwilkę i mogę coś napisać. Niestety, chwilkę mam tylko jedną. Całkiem niedawno wróciłam do domu. Tyle co pod prysznic wskoczyłam, zjadłam kolację (a może raczej mini obiadek) i pogadałam z Rodzicielką. Ogólnie streszczając cały dzień? MA-SA-KRA! Od siódmej rano do dwudziestej poza domem. Lekcje do szesnastej, korki z polaczka (z których jestem dumna jak SKURCZYBYK!) a teraz czeka na mnie zadanko domowe z polskiego na jutro, które mnie przeraża i totalnie demotywuje. 
W takie dni czuję, że żyję. Boli mnie kręgosłup, głowa i ręce. Jestem totalnie wykończona i smuci mnie myśl, że jeszcze TYLE roboty przede mną. Ale jedno jest dobre. Przynajmniej nie mam poczucia, że zmarnowałam dzień.
Okej, spadam, bo ten polski dziwnie na mnie patrzy... Nie gap się tak, polaku! Już do Ciebie pędzę. Jak mucha w smole się guzdram, ale pędzę! A hoj!


Dinka.

środa, 9 czerwca 2010

# 124, karabinek, karawanek i inne rzeczy na "k"

Starałam się pojąć chemię - nie pojęłam. Piękny "karabinek" wylądował w dzienniku. Jestem z siebie dumna, bo "plus" olbrzymi jest jego sąsiadem. Świadczy to o tym, że mniej więcej punkt i bym zaliczyła. Niby pocieszające, ale jeden to jeden i koniec. Semestr od pałki zacząć i pałką skończyć. Jestem za ograniczona na chemię i fizykę. ZA OGRANICZONA. A jeszcze w piątek swoją drogą czeka mnie fizyczka, geografia. Całe szczęście, że ten słówka i przyimki z angielskiego mi odpadły i nie kroczą za mną, uff. Miałam czas, żeby napisać pracę na temat polskiego społeczeństwa w "Potopie". Matma i nauczyć się piosenki na francuski i... i... ii... TO MNIE PRZERASTA!
Chcę już wakacje, cholibka.
Karawan półmartwych uczniów zmierza ku dniowi 25 czerwca. Ze zwierzonymi głowami, pod nosem recytującymi nazwy alkanów (oO), słowa "Aichy", twierdzenie Talesa, burczącymi pod nosem o tym, jakim Judym jest nudziarzem. Totalnie nie przypadł mi do gustu. Choć wolę jego niż Wertera, który wpędzał mnie w stany depresyjne... Czuję, że za 17 dni odżyje cała społeczność uczniowska, kiedy tylko zabrzmi ostatni dzwonek.
Wakacje = masa książek, historia i  lot do Anglii, który zbliża się wielkimi krokami. A im bliżej, tym  bardziej ludzie mnie straszą. Mimo wszystko, NIE MOGĘ SIĘ DOOOOCZEEEKAAAĆ! Będę mieszkała w przyczepie campingowej, haha. Wesoło, nie ma co. Tylko boję się lotu X km nad ziemią... *trzęsiportek*
Duma mnie rozpiera. Jednocześnie położyłam siostrę spać i napisałam o tym Potopie. Master!
Gadam dziś bez sensu. To przez tą lufę z chemii. Mam doła emocjonalnego i czuję się oślim przygłupem. 
Ogólnie to kupa uczniów czuje się kupacznie i nikomu nic się nie chce. Pozdrowionka.
Okej. Lecę. Muszę jeszcze trochę posymulować naukę czy cokolwiek. Nie chce mi się nawet udawać. Mam ochotę rzucić się na łóżko i spać. Buźka, pysiaczki.


Dinka.


MUZYKA:
Kult - Baranek

wtorek, 8 czerwca 2010

# 123, Obóz koncentracyjny Stutthof

Stutthof – niemiecki obóz koncentracyjny utworzony na anektowanych terenach Wolnego Miasta Gdańska (niem. Freie Stadt Danzig), w miejscowości Sztutowo, 36 km od Gdańska. Funkcjonował od 2 września 1939 roku do 9 maja 1945 roku. Był pierwszym i najdłużej istniejącym obozem tego typu na terenach wchodzących aktualnie w skład Państwa Polskiego.
W czerwcu 1944 r. włączono go do realizacji "Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" ("Endloesung"), nabrał więc charakteru obozu masowej zagłady.

Ostatnio wszystko bardzo przeżywam. Duch tego miejsca przeszył mnie do szpiku kości. Głos przewodnika dzwonił w uszach. Słuchałam go jak zaczarowana. Historia tysięcy zabitych Polaków i Żydów mną wstrząsnęła. Hm, to dziwne. Miałam wrażenie, słuchając pana W. przewodnika (który swoją drogą był totalnie najlepszy i pozwolił mi całkowicie poczuć tą grozę i to, jak bardzo przeklęte jest - magia jego mówienia o tej zbrodni mnie urzekła), że ja to skądś znam. Jakkolwiek to brzmi, miałam wrażenie jakbym to kiedyś... przeżyła? Historia tych osób, które tam zginęły była mi bliska. Dziwnie się czułam chodząc tam tak beztrosko mając świadomość, że zamordowanych w tym obozie zostało tak wielu ludzi, którzy zginęli tylko za to, że byli Polakami. Czułam niesamowitą złość, kiedy jakaś dziewucha za moimi placami głupio rżała, kiedy staliśmy przed komorą gazową. 
Widok tego miejsca mnie przygnębił. Czułam chłód. A przecież było ciepło i miałam sweter na sobie. Te baraki, w których zmarło tyle niewinnych kobiet i dzieci. Czułam dreszcz w sercu. Bolało mnie, kiedy tego słuchałam. Kiedy widziałam zdjęcia tych więźniów i kiedy patrzyli mi w oczy, serce mi stawało i przestawałam o czymkolwiek myśleć. 
Chcę tam wrócić. Chcę i wrócę.



Dinka.




niedziela, 6 czerwca 2010

# 122, LEDNICA 2010

Okej, wychodzę na fanatyczkę religijną. Być może. Jednak Lednica jest niesamowitym przeżyciem. Tam trzeba poczuć. To trzeba zobaczyć. Doświadczyć tego na własnej skórze. Jestem fanatyczką religijną, "należącą do Pana", która za rok wróci na lednickie pola.
+ zdjęcia:

wschód słońca w czasie podróży, fot. Damian M-T

Ryba w tle


Ksiądz Pedros spotkany przypadkiem wśród ponad osiemdziesięciu tysięcy ludzi
i jego podpis na mojej koszulce, bomba.

TOI TOI ;[
w których grają muzykę w tonacji
O-dur
O.O


w wersji na taliba z koszulką przeciwudarową na głowie

Damianowa koszulka pamiątkowa

Skok spadochroniarzy

spotkać Werosię wśród tych ludzi, nie wiedząc, że się tam wybierała - bezcenne :D

 jeszcze z Mężem i Pawłem i kończę na dziś :D

Jedno szczęście, że pogoda dopisała, a nie jak w zeszłym roku. Na samą myśl dostałam gęsiej skórki. 
Powinnam już dawno przeczytać Ludzi bezdomnych. Zaczęłam, ale nadal nie skończyłam. Pani P. wystrzeli mnie jutro z procy na Marsa. We wtorek do obozu zagłady w Sztutowie się wybieram. Miejsce adekwatne do mojego obecnego stanu. 

Antydepresancie mój, gdzie do cholery jesteś? 



Uświęcona Dinka




piątek, 4 czerwca 2010

# 121, Życie jako wyższa matematyka - rozważania Pana X, fizyka od siedmiu boleści.

Żył kiedyś pewien fizyk X. Było to tak dawno, że nikt z żyjących w obecnych czasach nie pamięta już o jego fantastycznie barwnej egzystencji. O tak, niesamowity był to człowiek. Nieopisanie pracowity, ogromnego serca oraz z niebywałą słabością do płci pięknej. Oglądał się za spódniczkami, kiedy tylko nie analizował równań długich jak tasiemce lub też kiedy nie spał, co jednak zdarzało mu się dość rzadko. Z tego, co mi wiadomo, Pan X zwykł sypiać nie więcej niż trzy godziny w ciągu doby z przyczyny dość prostej, aczkolwiek niezrozumiałej dla osoby szaro-zwykłej, która lubi drzemać i przysypia, kiedy tylko ma ku temu sposobność. Otóż naszemu uczonemu szkoda było czasu na takie głupoty jak sen. "Życie, życie, życie... Kilka chwil, które mijają niezauważone. Kilka minut, które jak piasek przesypują się między palcami, które nie potrafią go zatrzymać. Życie to tylko parę zmiennych x, y czy z. Nieplanowane sytuacje, przypadkowo spotkane osoby, jakieś nieprzewidziane zwroty akcji, które robią zamieszanie, z którym czasem tak trudno sobie poradzić. To jest właśnie życie." - Mawiał szalony naukowiec. Według niego my, ludzie od zawsze, jak Syzyf robimy sobie pod górkę - kombinujemy jak kobyły, kiedy droga jest tak oczywista, że aż banalna. Tu wystarczy coś ułatwić, tam coś uprościć. 
"Przecież życie można przedstawić jako równanie matematyczne!" - często wykrzykiwał szpakowaty mężczyzna o oczach czarnych jak dwa węgielki, w ufajdanym fartuchu i umorusanych fioletowym atramentem policzkach, burząc się na swojego karłowatego asystenta. Być może Fizyk X miał rację.
Istnienie - wzór na nie jest bardzo zawiły, skomplikowany i totalnie niepojęty dla głupich ludzi harujących jak mrówki przy budowie mrowiska. Nie da się go nauczyć na pamięć, bo jest zbyt zakręcony (załóżmy tak, bo w sumie, kiedy można byłoby nauczyć się "wzoru na życie" na pamięć, jaki byłby sens ludzkiego bycia?). To taka rachunkowa mega-kombinacja, z której można wyznaczyć wiele zmiennych. Współczynniki zdrowia, szczęścia, smutków i trosk, czy innych takich - takie były założenia Pana X. Podstawiając pod litery różne liczby otrzymuje się całkiem inny wynik, czyli całkiem inne życie. Z każdą chwilą, jak na giełdzie nowojorskiej, te cyferki ulegają zmianie. W zależności od nastrojów nasze życie jest niemal jak z pięknej bajki lub też "w miarę, w miarę". Pozostaje jeszcze ewentualność "tylko iść i się zabić", czego nikomu nie życzę. Jeśli założymy, że życie to stosunek "plusów" do "minusów", to kiedy wartość tych dobrych rzeczy jest większa od wartości tych złych, mamy życie dobre, aż chce się dalej brnąć w wir zdarzeń. Kiedy wartości licznika i mianownika są do siebie zbliżone, można powiedzieć, że to ani bajka ani koszmar. Takie normalne, zwyczajne życie z zachowaną równowagą między wzlotami i upadkami. A kiedy minusy biorą górę nad plusami, chyba nie trzeba tłumaczyć, bo i tak została tylko jedna ewentualność (dla jasności faktów: kiepsko z naszym istnieniem). "Szaleńcy!" - Wrzeszczał, wybiegając na ulicę w zakopconym płaszczu i galaretowatą, zieloną mazią pod lewym okiem - "To wasze życie, róbcie z nim co chcecie!" - Z takim zaaferowaniem wył na rynku w mieście W.,  że nawet nie zauważył, że ludzie gapią się na niego jak na człowieka, który tęskni za rozumem i że kilku przechodniów wrzuciło mu drobne monety do kapelusza, który postawił na fontannie. Ułatwić sobie życie, a to dobre. Niby jak? Po co? "Po co?!" - Warczał naukowiec. "Po co?! A żeby w życiu było jak w bajce!" - Kończył z naburmuszoną miną, przez który przebiegał grymas dumy i zadowolenia z siebie i ze swoich mądrych słów. Odchodził do swojej ciasnej klitki, po drodze podziwiając kobiece nóżki, nucąc niezrozumiale pod nosem jakąś dziwną piosenkę. Zapomniał Pan o kapeluszu! Ależ nic nie szkodzi.
Pan X nakłaniał do upraszczania życia do jak najlepszej postaci. Uważał, że jeśli wzory można precyzować, tak więc i z całą pewnością i życie można by uprościć i rozwikłać tajemnicę pojawiania się kłopotów za pomocą zrobienia z istnienia wzoru (gigantycznego, ale jednak...). Dlaczego robić sobie pod górkę i utrudniać wszystko niepotrzebnie? Można sobie uprzyjemniać życie. Dostarczać sobie szczęścia, potęgować je, mnożyć, dodawać i różne cuda z nim robić (byle nie odejmować!). Nie warto się truć, martwić się wszystkim, przejmować każdym głupim spojrzeniem, słowem krytyki czy obojętnością ze strony człowieka, który coś dla nas znaczy. To oczywiste, że to boli. Boli niemiłosiernie. Jednak zamiast robić sobie coraz łatwiejszą drogę, dodajemy coraz więcej minusów, które za nogi ściągają nas na dno, gdzie słychać tylko płacz i zgrzytanie zębów. Taka całkiem ta życiowa ścieżka też nie może być łatwa, bo życie to nie bajka, a jakby nie było: "Doświadczenia uczą". Tak mówi Ciocia Dobra Rada lub też Pan X Fizyk. Zamiast mnożyć problemy martwieniem się o wszystko i o wszystkich, zaserwujmy sobie odrobinę szczęścia, którego czasem tak bardzo nam brakuje. Drobnostki mogą tak wiele zdziałać, kiedy tylko będziemy sobie na nie pozwalać. Skoro można uczynić sobie życie bardziej kolorowym i choć trochę przypominającym bajkę, dlaczego nie? Zaszalejmy! "Życie wcale nie musi być niezrozumiałe, trudne i jakby wytrzaśnięte z kosmosu czy z podręcznika matematyki. Żyj tak, żeby żyło ci się dobrze" - mawiał Pan X do lustra.
Jakby było pięknie, gdyby ktoś opracował ten wzór lub gdyby ktokolwiek choć wpadł na ten pomysł. Jak wspaniale byłoby, gdyby Pan X kiedykolwiek się urodził.

Setny post w tym roku, z czego wynika, że pisałam około 0.64 posta dziennie *haha*. Wiem, że to już było. Ale szalenie lubię ten post. Do tego, trochę go poprawiłam i pozmieniałam i czuję się z tym super. Myślę, że jest odpowiedni jak na setny post w tym roku. 
Piękna pogoda, słoneczko jak z bajki. Wracałam od Piny do domu w piżamie i ludzie gapili się na mnie jak na kretynkę, ale co mi tam. Przynajmniej było wesoło. Posprzątałam już większość, jeszcze tylko prasowanko *a yeah*. Później ostrzycki dance u Sola, którego według Facebooka dziś zabiję (może w tańcu? pasodoble?*śmiech na sali*). A o 2:15 jedziemy na Lednicę. Będzie wesoło, masa ludzi (w tym Martynka i Damian, haha). Mam nadzieję, że w tym roku deszcz nas oszczędzi. A Ludzie bezdomni leżą i kwiczą. TAK BARDZO MI SIĘ NIE CHCE! 
Poczta przyszła, huhu :)
A propos notki, wiem dlaczego matma jest taka głupia. Po to, aby utrudniać mi życie!
Coś jeszcze miałam powiedzieć, ale zapomniałam (oczywiście). To lecę prasować. Ściskam gorąco.

Dinka. 

czwartek, 3 czerwca 2010

# 120, mam dziś dobry humor...


...i z tej racji pomalowałam sobie paznokcie "na debila". Jutro jadę na Wieżycę z Damkiem, na osiemnastkę Drucika, w sobotę już ukochana Lednica. A w poniedziałek do szkoły na dwa polaki i angola + frajerski dzień bez przemocy w naszym LO *pożal się Boże*. Jakoś to przeżyję. Póki co, kicham na wszystko i na wszystkich (najbardziej na Ludzi bezdomnych) i lecę do Piny na noc, co by się i ją trochę rozruszać. Jak znów nie  będę mogła spać, to znaczy że ma żyłę wodną pod pokojem i szlag mnie weźmie. Znów będę spać jak pies i pisać notki o szóstej nad ranem *w mordeczkę*.


Trzymajcie się ciepło, Dinka.

środa, 2 czerwca 2010

# 119, ŁYSY JAK KOLANO + deficyt budżetowy!



wyśmiewacz, wyśmiewacz -> łyyysyyy jak KOLANO XD a ja mam nową grzywkę *luzer*


+

Byłam dziś w kinie (Książę Persji, kocham Cię! Ok, już nic więcej nie mówię :D), było super. Podniecać się tym filmem będę dłuuugi, dłuuuugi czas. Zdecydowałam, że jak tylko wyjdzie na DVD to kupuję go i oglądam kilka razy w tygodniu. AAA! Odjazd niekontrolowany! I ten AKTOR! *wodospad uczuć* Gapiłam się jak w obrazek do tego stopnia, że momentami gubiłam wątek, ale ciiicho *haha*. Zdecydowanie polecam Waszej uwadze Prince of Persia: The Sands of Time (okey - dokey, koniec na temat filmu, bo zostanę potraktowana laserową dzidą, hahaha!). Z Dagą głośno chrupałyśmy obrzydliwie słony popcorn i przeszkadzałyśmy ludziom dookoła. Ktoś przez cały film wyżywał się na moim  fotelu. Już chciałam rzucić w niego "potężnym stekiem wołowiny", ale ugryzłam się (boleśnie) w jęzor, kiedy zauważyłam, że to jędzowato wyglądająca opiekunka sporej grupki uczniów, która wyglądała jakby cierpiała okropnie, albo miała okres (albo oba, bo to się *niestety* nie wyklucza). Postanowiłam jej wielkodusznie wybaczyć.

W Empiku o mały włos nie umarłam, nie padłam z rozgorączkowania i totalnie potężnego podniecenia, kiedy zobaczyłam Majkelowe budziki, kubeczki a także takie same z panem Presley'em. Do tego potężna dawka muzyki, książek, filmów i zdecydowanie zbyt ubogi stan portfela *damn it!*. Stwierdziłam, że koniecznie muszę się wybrać do Alfy na zakupy. Jak tylko uzbieram pokaźny pliszek pieniędzy, który będę mogła z lekkością wydać *o naiwności!*. Może spadnie mi z nieba na głowęęę... *maślane oczka*. Ej, tam na górze! Słyszycie mnie?!

Do tego masa pięknych kwiecistych sukienek, które śnią mi się po nocach. *histeryczny płacz* 

Zdecydowanie cierpię na deficyt budżetowy. 

Kupiłam sobie za to farbę do włosów i znów będę ciemną masą. A yeah. W końcu pozbędę się tej rudej czupryny. Trufla będzie w tym sezonie hiciorem, ja to mówię. *cwaniak2*

AAA! Byłam też dziś u fryzjera. Efekt na obrazku załączonym wyżej - nowa grzywcia, dla odmiany. Już mi się znudziły moje poprzednie włosy.

Od niedzieli stoją stokroteczki i stoją i nie więdną, hejo! *wesolutki*

A teraz lecę podrygiwać przy desce do prasowania *mina zrzedła totalnie* do Madonny i Radiohead. Wyczaiłam dziś ich płytę w Empiku (Radiohead), nawet chciałam kupić, ale jak zwykle odwlekłam wszystko na później. Byle do jutra!

Dinka.