sobota, 12 czerwca 2010

# 126, a dni płyną tak leniwie, tak beztrosko, niemal szczęśliwie.

Z dziką radością w sercu uchylam oczy i jak dziecko cieszę się, kiedy oślepia mnie złote światło słońca, które wędruje po niebie codziennie tą samą drogą. Cicho mrucząc i mrużąc zaspane oczy zapamiętuję, jak otulała mnie pościel i jak pachniało powietrze. Wielbię świeżość poranka i ciepło promieni, skradających się po pokoju.  Ubóstwiam muzykę leniwie i cicho wypełniającą przestrzeń, wirującą gdzieś, jakby w innym wymiarze. Kocham, kiedy trafia do uszu i swą melodią gra w sercu i w głowie, czyniąc okropny bałagan wśród myśli pędzących w różnych kierunkach, nie wiadomo dokąd. Rozpływam się w zapachu porannej miętowej herbaty i smaku orzechów i dżemu truskawkowego. Uwielbiam, kiedy kropelki z mokrych włosów powoli spływają mi po plecach. Czuć ich chłód, odgadywać "którędy teraz?". Drobne strużki wody ściekają wzdłuż kręgosłupa, pobudzając uśpione zmysły, kołysząc lekko huśtawkę nastrojów. Pod nosem nucę ukochaną piosenkę, uśmiechając się sama do siebie. Tanecznym krokiem krążę po kuchni z kubkiem parującej, cudownie pachnącej mięty. Wyglądam przez okno rozbieganymi oczami i mrugam do słońca dając mu znak: dziś nie waż się mnie opuszczać. Przez głowę przelatuje miliard myśli na sekundę, a jednak myślę o niczym. Upajam się pięknem świata wszystkimi zmysłami. Pochłaniam każdą sekundę błogiej beztroski ukochanej soboty. 
Czuję się niemal szczęśliwa. Brakuje mi tylko dłoni, która ściśnie moje palce i głosu, który szepnie delikatnie, by nie mącić magicznej chwili: Spokojnie, malutka. To piekło niedługo się skończy.