niedziela, 13 czerwca 2010

# 128, Niedziela to SUNday, a więc gdzie podziało się życiodajne słonko?

Nie ma słonka, nie ma też takiego humoru takiego cudownego jak wczoraj. Moje niesamowicie niebieskie wczorajsze niebo zakryły bardzo brzydkie, szarobure chmury, które są totalnie obrzydliwe i nie przepuszczają do mojej zapyziałej wiochy ani jednego promyczka słońca. Do tego, termometr pokazuje tylko 12 kresek, a potworny wicher, który uwielbia psuć fryzury ludziom wracającym z kościoła, którzy kulą się, aby uchronić się przed przenikliwym zimnem, dmie jak oszalały, brrrr.
Nie ma to jak przegadać i przerechotać całą mszę z koleżanką, z którą nie widziało się od Lednicy *haha* Było całkiem zabawnie, boli mnie brzuch i szczęka od śmiechu. No i niewiele pamiętam z tego co działo się w kościele, więc na temat tego dziś się nie będę rozwodzić.
Od jutra zaczynamy ostatni już tydzień zła, bo ten od 21 czerwca będzie już tak totalnie luzacki, że do szkoły będzie się (ewentualnie) chodziło tylko po to, żeby wyściskać wszystkich przed WAKACJAMI! Moje ukochane wakacje zbliżają się wielkimi krokami, z dnia na dzień są coraz bliżej i dlatego też, z dnia na dzień jestem coraz żywsza i coraz szczęśliwsza. Rozpływam się w muzyce i w myśli, że jeszcze tylko trzy sprawdziany i sentencje, które muszę w końcu zaliczyć, bo normalnie wstyd, że tak długo z tym zwlekam. Czuję się wyluzowana i w sumie dobrze mi z tym. Fruwam pod sufitem, za uszkami łaskocze mnie ze szczęścia i... ACH, dawno nie byłam tak szczęśliwa.
Propozycje ocen pojawiają się powoli. No cóż, jestem zadowolona. Jakoś jakoś wyszedł mi ten rok. Szczególnie puchnę na myśl o dobrym z fizyki, który pojawi się również na świadectwie maturalnym no i mojej ślicznej szósteczce z historii, mam nadzieję. Jeśli się Chemica nade mną zlituje i postawi mi trójkę a nie dwóję, która wyłania się w moich ocen, wywali mnie z butów na Księżyc i  z powrotem. Myślałam, że gorzej będzie, szczerze mówiąc.
Plus, w tym roku czekają mnie wyjątkowo aktywne wakacje w ciągłych rozjazdach. Dużo wszystkiego, dużo chodzenia, dużo czytania (lekturki z rozszerzenia same się NIESTETY nie przeczytają). Anglia na start (zrobić odprawę - zapamiętać!), kilka dni w domu (a w tym czasie zakupy, morze i OSIEMNASTKA!), piechotką do Częstochowy, dwa leniwe tygodnie u babci wypełnione kolejną porcją lekturek, historii oraz powieścią (jak to idiotycznie brzmi), która sama się nie napisze. Mam bardzo ambitny plan, aby skończyć pisać do września. Jednak, kiedy będę pisać w takim tempie jak piszę teraz to nie skończę aż do końca świata, który podobno jest bliski o.O 
Aby poczuć, że jest lato, wcinam pyszne warzywka, sałateczki, owoce, równie pyszne suszone śliwki i smakowite orzechy laskowe i włoskie, yummy. 
Okej, okej. Spadam, bo przynudzam dziś jak oszalała o pogodzie, ocenach i jedzeniu. Apokalipsa. Czyżbym się wypalała artystycznie? *beczy* Idę popisać (może coś więcej niż wczorajsze osiem linijek), może dorwę się do hula hopa. Trzymajcie się, pączuszki. + głosujemy w ankietce! 

Dinka.

muzycznie:
The Cranberries - Zombies
The Cranberries - Just my imagination
Sinead O'Connor - Nothing Compares 2 U