środa, 23 grudnia 2009

# 7, czyli o hybrydzie samosprzątającej

Dziwaczne uczucie: być połączeniem bałaganiary i pedantki. Z jednej strony,  żyję w syfie i gromadzę całe tony różnych śmieci (bo to się jeszcze na pewno kiedyś przyda),  zagracając ciasną przestrzeń życiową a z drugiej strony nachodzą mnie nieopanowane napady szału na sprzątanie. Wywalam wtedy całe sterty makulatury, biegam ze ścierką, odkurzam, pucuję. Jestem w stanie wyrzucić zawartość mojego zapapierzonego biurka na ziemię (!) i przejrzeć wszystkie świstki (?!), wywalić 75% tych wszystkich śmieci do kosza a resztę zapakować w szuflady. Albo potrafię opróżnić szafę (czyt. zgarnąć ręką wszystko na podłogę) a później poukładać wszystko w idealne kostki i włożyć do szafy.

Ciekawe jest porządkowanie plików w komputerze, bo i to mi się zdarza. Siadam wtedy przed komputerem i nagle staje czas. Ślęczę, przeglądam każdy folder, wszystkie 4548466152 zdjęć (w przybliżeniu :D), przesłucham każdą piosenkę zanim umieszczę ją w Koszu (bo przecież może jeszcze kiedyś jej posłucham z miłą chęcią). Mija kupa czasu, który mogłabym jakoś bardziej twórczo spędzić, marznę w nogi i orientuję się, że nie przekopałam się nawet przez połowę tego burdlu.

Co najciekawsze, po takim sprzątaniu jestem tak zmęczona jakbym przebiegła maraton. Może nie tyle zmęczona fizycznie co psychicznie. Boli mnie głowa, na nic już nie mam siły i jestem ogólnie rozbita. Najgorzej, kiedy to zmęczenie dopadnie mnie gdzieś w połowie pracy i nie chce mi się kończyć tego, co zaczęłam. W efekcie powstaje bałagan większy niż był zanim zaczęłam porządki.

Oczywiście, po kilku dniach od sprzątania wszystko wraca do stanu poprzedniego. Zbiera się nowa góra "na pewno potrzebnych rzeczy".

Ciężkie jest życie bałaganiarza pedanta. Uwierzcie mi, naprawdę ciężkie.


Pozdrawiam, zakopana w śmieciach Kleo.


+ zasłuchuję się w:

george michael - freedom.