piątek, 25 grudnia 2009

# 11, czyli pasterkowe olśnienie

Właśnie wróciłam z pasterki. Co ciekawe, całą mszę przysypiałam i zamiast modlić się o pokój na świecie i żeby ludzie w Iraku nie umierali, modliłam się aby nie zasnąć, nie przewrócić się i nie zacząć chrapać. Dobry temat do modlitwy na pasterce.

Aby rozbudzić mój zaspany mózg zmuszałam go do myślenia na kontrowersyjne tematy. Myślałam o homoseksualistach, nastolatkach w ciąży, nastolatkach uwikłanych w kradzieże, narkotyki i inne niepotrzebne światu szajstwa, kiedy nagle zaczęłam zastanawiać się nad sobą. Nad moją własną wiarą. 

W sumie temat na czasie, jakby nie było. Mamy święta - czas radości z narodzenia Małego Jezuska. Piękny czas miłości, wybaczenia, prezentów, zakupów, gotowania. Dla wielu ludzi święta straciły swój urok, a stały się czasem większych wydatków, zabiegania. Wydaje mi się, że dla mnie nie tylko ten czas stracił znaczenie... nazwę je ponadprzyziemnym. Chyba zagubiłam się w tym.

Myślę, że nie odkryję Ameryki stwierdzając, że Bóg i Kościół niewiele znaczą w życiu młodzieży. Nie szufladkuję tu ludzi, nie. Jednak bacznie obserwując widzę, że ta cała otoczka i świętość ginie w obecnych czasach. Młodzież myśli o seksie, piwku na imprezie, a jeśli nie o innych, gorszych rzeczach. Nie każdy, bo znam osoby, które celebrują świętość tej sfery życia. Szanuję ich, bo zachowanie tej tradycji i wiara są wystawiane na ciężką próbę.

Chyba przez pewien czas i ja zboczyłam z tej właściwej drogi. Nie mam zamiaru się tu publicznie spowiadać z moich grzechów, bo blog to nie konfesjonał. Przyznaję jednak, nie przed Wami, a przed sobą, że nie wszystko, co robiłam było zgodne z przykazaniami Boga. Chyba każdy z nas ma prawo zbłądzić. Tylko czy każdy będzie miał odwagę przyznać się do błędu i wrócić na dobrą drogę?

Ten magiczny i święty okres Adwentu a teraz Bożego Narodzenia chyba coś we mnie zmienił. Nie wiem, czy to przypadek. W każdym razie poczułam coś nowego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ruszyło się we mnie sumienie. Poczułam potrzebę słuchania Ewangelii, spowiedzi. Nie jestem super wierząca. Nie mam zamiaru takiej zgrywać. Nie ogarniam wszystkich prawd Kościoła i nie uznaję wszystkich Jego nakazów i zakazów. Mimo, że za katechizm dostałam 6, nie znam go całego na wyrywki. Mimo, że wiem, że trzeba się poprawiać, nie umiem naprawić swoich wszystkich błędów. Nie ma co się okłamywać, nie jestem przykładem chrześcijańskiego ideału.

Moje pasterkowe przemyślenia czasem ogarniają każdego z nas. Myślę, że słabemu człowiekowi jest potrzebna jakaś siła, która pomoże mu iść przez życie i rozumieć świat. Dla jednych to Budda i jego myśli, dla innych Allah, dla innych jeszcze inne bóstwo. Myślę, że skoro nasi rodzice na chrzcie powierzyli nas w ręce Boga i skoro już do niego należymy, to warto złapać Jego dłoń i pozwolić Mu prowadzić nas przez życie.

Kurczę, brzmi to jak kazanie obłąkanego księdza. Ale skoro tak się rozpisałam, to niech tak zostanie. Będę miała ten post na pamiątkę dziwacznego natchnienia.


Pozdrawiam, Kleo.


P.S: Odskakując od tematu. Jak wspominałam, na pasterce padałam ze zmęczenia. Dosłownie zasypiałam na stojąco. A teraz, kiedy mam w zasięgu wzroku cieplutkie łóżko z dzisiaj zmienioną pościelą, sen odszedł i oczy mam szeroko otwarte. "Złośliwość rzeczy martwych", zakładając, że sen jest martwy.