piątek, 24 września 2010

# 184, było sobie życie

Byli niemal nierozłączni. Łączyło ich wszystko. 
Gaja  i Kuba byli bliźniętami, w których nie płynęła ta sama krew. Mieli jednak ten sam gust muzyczny i kulinarny - pieczone ziemniaczki mogli pałaszować całymi tonami. Byli swoimi odbiciami. Wiedzieli o sobie wszystko. Żadnych sekretów, tajemnic. Byli kimś więcej niż rodzeństwem już od 12 lat.
Gaja uwielbiała towarzystwo Jakuba. Uwielbiała jego zawadiacki uśmiech i sposób, w jaki na nią patrzył. Jego obłędne loczki doprowadzały ją do szaleństwa, a niski, świdrujący głos znała tak dobrze, że poznałaby go nawet przez sen.
To wszystko zawsze było takie piękne. Potrafili razem  śmiać się i beczeć, grać w karty i kopać piłkę na otoczonej lasem polanie. Zawsze byli oni, szczęśliwi, że mają siebie.
 I pewnego dnia pojawiła się Ona. Ona, która rozkochała w sobie Jakuba do szaleństwa. Ukochany Kubuś Gai nagle gdzieś zginął, przepadł. Dni mijały, zupełnie tak jak oni mijali się od dłuższego czasu. 
Spotkała go dzisiaj na ulicy. Ściął kasztanowe loki i miał ponurą twarz. Prawie go nie poznała. Gdzie podział się jej braciszek, ukochany Kubuś, którego włosy były tak miękkie, że mogła się w nich topić. Gdzie podział się jego niski chichot i wesołe oczy. Co on dla Niej ze sobą zrobił?
- Cześć, Kubuś. - zaczęła serdecznie, uśmiechając się do niego. Chciała go objąć, ale on stał jak kamień. Zimny i twardy. 
 - Wybacz, Gaja, ale nie mam czasu. - Powiedział mimochodem. Odszedł.
Gaja siedziała na zimnym kamieniu, od góry do dołu zlana listopadowym deszczem. Łkała cicho. 
Byli niemal nierozłączni. A jednak znalazło się coś, co miało dość siły, żeby podzielić jedną duszę.