środa, 1 grudnia 2010

# 230, tak właściwie, to chyba lubię siebie - środa

Ostatnio bardziej niż zwykle zastanawiam się nad ludzkimi emocjami. Skupiłam się zwłaszcza na swoich. Zastanawiałam się, po co? Ktoś mógłby powiedzieć, że to bez sensu. Zastanawiać się nad tym, co zostało już dokonane. Mam trochę inny pogląd na tę kwestię. Obserwuję siebie, żeby poznać siebie. W końcu to ze sobą, a nie z nikim innym spędzę całe moje życie. Czyż nie? Ile można być samym dla siebie morderczą niespodzianką, która zadziwia na każdym kroku? Czasami moje zachowania mnie zaskakują. Powaga. Jestem zdruzgotana, rozczarowana i w ogóle zmiażdżona moją durną emocjonalnością. Nie cierpię, kiedy mnie ponosi i nie żeby specjalnie, ale zwyczajnie przez nieuwagę wychodzę na małego kretyna. Kurczę, to takie niemodne. Zupełnie.
Dlatego też, w celach badawczych i samo-poznawczych, zaglądam w czeluści moich emocji, które są naprawdę niesamowite, jeśli im się dokładnie przyjrzeć. Skrajne, obojętne, zimne, gorące, gorzkie, słodkie, zabójcze, dające nadzieję - czyli zupełnie porąbane. To chyba słowo, które je najlepiej opisuje. 
Przyglądam się sobie, jak w lustrze. Patrzę na moje dziwne smutki i szalone radości, przyklejony uśmiech i ciepłe łzy na czerwonych od mrozu policzkach. Patrzę na ślady ludzi, które jak stopy na piasku, są i nagle znikają, bo pojawić się przed kolejną falą. Stopy duże, małe, krzywe, krościaste. Każda z nich mnie zmienia. Na chwilę, lub na dłużej. Hej, ludzie. Nie spacerujcie tak blisko brzegu. To niebezpieczna granica. Woda jest bardzo niebezpieczna. Skrajna, obojętna, zimna, gorąca, gorzka, słodka, zabójcza, cucąca. Prawie jak ja. Choć, kiedy się tak sobie przyglądam, odnoszę wrażenie, że jestem bardziej niebezpieczna. Zmienna i odmienna. Typowa baba.
Na szczęście, jest parę spraw, które się nie zmieniają. Ale to już moje.
Uczę się tych słów. Ja, mój, moje, odwal się. Podobno czasem się przydają.

Dina.