czwartek, 5 maja 2011

# 275, relief, almost

Przeżyte, zaliczone, odhaczone. Jeszcze nie wszystko, ale to, czego najbardziej się bałam już za mną. No, może jeszcze  u s t n e. Okej, jeszcze się boję.
Ale odetchnęłam. Już po polskim, już po matmie. Wiecie, jaka ulga?!
Mój umysł odprężył się jakoś. Choć, praktycznie, nie był sprężony ani przez chwilę. Okej, nie będę się tym chwalić. Chyba nie wypada.
Moja kobiecość się we mnie odzywa. Domaga się potwierdzenia. Moja wolność chce wzlecieć poza horyzont, moje myśli szybują gdzieś ponad chmurami, zawisły nad niespełnionymi marzeniami. Biorę tęczowy długopis, spisuję je na kartce. Idę przed siebie i jak z półek sklepowych dorzucam do koszyka kolejne sukcesy. Zawsze widziałam je przez mgłę, odległe i nieosiągalne. Dziś widzę, że wystarczy chcieć.
I jestem szczęśliwa.


+ poemat:

tak więc, o maturze z matmy napiszę piosenkę
o owej ścierze wykrzyknę w podzięce
do tych kretynów, co ją układali
żeby sobie więcej sera nosem nie wcierali
i zawrę wyrażenia spójności językowej, żeby było weselej
bo i ten polski nie wyszedł im najlepiej
wy, z Góry Kretynów, Idiotofrajerów, Bandytów
nigdy więcej z maturzystów nie róbcie Troglodytów.