niedziela, 4 kwietnia 2010

# 70, doceń krzesło.

Dziś, po raz kolejny z resztą, przekonałam się, jak bardzo docenia się coś, czego się nie ma i nagle się to dostaje. Po wystanych ponad dwóch godzinach w kościele, kiedy to nogi zapuszczały mi korzenie, a przez całe nabożeństwo tańczyłam i przeskakiwałam z nogi na nogę, kiedy dotarłam do domu pierwsze, co zrobiłam, to usiadłam i pozwoliłam rozluźnić się zbolałym mięśniom. I w ten oto sposób doceniłam to, na co z utęsknieniem czekałam przez cały czas, kiedy drętwiały mi pięty i czułam, że zaraz wypuszczę kwiatki (ciekawe, jakiego byłyby koloru?) Ogarnęło mnie szczęście z każdej strony, zrobiło mi się przyjemnie ciepło, poczułam wesołe mrówki w palcach i łaskotanie na policzkach. Zamknęłam oczy i znalazłam się w raju, w którym moje nogi nie bolały a dookoła mnie stało milion kanap, krzeseł - mogłam wybierać i przebierać.
I wtedy otworzyłam oczy i postanowiłam napisać notkę o tym, jak bardzo można pokochać k r z e s ł o.
Chyba tradycją stanie się, że będę pisała post po powrocie z nocnych mszy. To daje energię na cały następny dzień, uwierzcie mi na słowo.

Podrawiam, kleo.

***
Jako, że mamy już niedzielę (i to nie byle jaką!)
to życzę Wam wesołych jajek i mokrego poniedziałku ;)