Dobija mnie fakt, że kiedy tylko mam się zabrać do roboty i nawet już się zmobilizuje i naprawdę mi się chce, to musi zza chmur wyjść piękne, zimowe słońce, które tak pięknie odbija się w śniegu i kompletnie mnie demotywuje. To niesprawiedliwe, że kiedy siedziałam w szkole było nawet znośnie, kiedy wychodziłam było paskudnie, kiedy chcę zabrać się za 263 dziadowe słówka z angielskiego świeci takie słońce, że w środku wszystko mi się cieszy. Założę się, że kiedy skończę naukę albo znów się zachmurzy, albo będzie już ciemno (stawiam na drugą ewentualność, bo kartkówka jutro w głowie kompletny słówkowy "nieogar"). Mam ochotę wyjść na słońce i cieszyć się nim. Chciałabym, żeby znów było lato albo wiosna chociaż. Może być zima, ale bez śniegu i zasp po kolana, z temperaturą dodatnią i z długimi dniami.. Dlaczego natura musi być tak złośliwa, że słońce świeci mi prosto w oczy i kusi "olej słówka i idź śmigać po dworze".. Potworne, przeżywam walkę wewnętrzną.
Chyba pora zabrać się za słówka. Koniec marudzenia - im szybciej tym lepiej.
Może później napiszę coś normalnego.
EDIT po kilku minutach:
ACH! Życie się do mnie uśmiecha - słówka po weekendzie :D może jednak dziś się gdzieś wybiorę? Albo nadrobię szkolne zaległości, których ostatnio mam całą gromadkę..
Pozdrawiam, kleo.