Zdarza się (częściej niż powinno), że człowiek jest tak głupi, że wydaje mu się, że kiedy będzie udawał kogoś innego, uchroni go to przed czymś. Mięczak żyje w przekonaniu, że kiedy będzie zgrywał twardziela, będzie znany i lubiany. Pryszczatej, znienawidzonej przez świat dziewczynie wydaje się, że jeśli dołączy do "wrednego towarzystwa", wyleczy pryszcze i sama stanie się "wredną", da jej to poczucie bezpieczeństwa. Wydaje im się, że przynależność do "lepszej" grupy zapewni im "dobre miejsce w społeczeństwie". Tylko za jaką cenę? Za granie kogoś, kim się nie jest? Za wyzbycie się siebie z siebie? To jest tego warte? Naprawdę to wszystko jest warte wyparcia się swoich poglądów, przekonań i racji, aby ktoś nas polubił? Czy aby być lubianym trzeba zostać kimś innym, stać się doskonałym aktorem w doskonałym świecie nie zawsze doskonałych ludzi? Czy na pewno ma sens stawać się takim jak oni? Warto stać się takimi ludźmi jak ci, którzy nie zaakceptują Cię, jeśli nie zmienisz tego czy tamtego. Kimś takim, jak ci ludzie, którzy szydzili z Ciebie, kiedy byłeś mały i słaby. Chcesz tak jak oni zgniatać swoją przeszłość jak nędznego robaka? To taka zbroja? Ma zapewnić spokój, bezpieczeństwo? Szczęście? Na pewno nie.
Udawanie kogoś, kim się nie jest, kogoś lepszego, może dać fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Jednak to tylko złudzenie. Tak naprawdę udając kogoś innego oszukujemy siebie, żyjemy w podłym zakłamaniu, staramy się przypodobać ludziom, robiąc z siebie klauna, odgrywając głupie przedstawiania. Pod maską kryjemy to, kim naprawdę jesteśmy tylko po to, aby zabezpieczyć się przed bólem i cierpieniem. Całym tym złem, które zadają nam osoby, do których pragniemy się upodobnić.
Pozdrawiam, kleo.