Wielu młodych przeżywa dramat - I co dalej? Jakie studia, jaka praca, gdzie, jak? Miliony pytań, jeszcze więcej wątpliwości i tysiące sposób na życie na minutę lub całkowity brak wizji, idei, czegokolwiek. Nie wiem, co gorsze - nie mieć pomysłu czy mieć ich za wiele. Obstawiam pierwszą wersję. Jednak coś trzeba postanowić. Dni mijają, coraz bliżej końca liceum. Coraz bliżej do napawającej mnie grozą matury. Trzeba wybrać przedmioty, które chcemy zdawać. Zadeklarować się, wybrać mniejsze zło. Przyłożyć się do maturalnych, olać resztę (oby zaliczyć, bo inaczej można wykitować..) Mówi się: "Mam jeszcze dużo czasu", "Jeszcze można poszaleć, poolewać trochę szkołę". A później nagle trzeba przygotować studniówkę i do matury szybko zleci. Biadolenie, ale czas tak szybko ucieka. Jak wczoraj pamiętam pierwszy dzień pierwszej klasy, a już drugi semestr drugiej. Uświadomiłam sobie dziś, że za rok studniówka. Apokalipsa.
Milion mam pomysłów na przyszłość. Pomińmy fakt, że jestem Pomylooną, czyli humanistką na biol-chemie i ledwo wyrabiam z rozszerzeniami, które mnie wykańczają (pozdrawiamy chemię) i mam tak mało czasu na historię. Pomińmy fakt, że dokonywanie wyborów to moja słaba strona. Pomińmy, że do żadnego pomysłu nie jestem przekonana i w żadnym się nie widzę.
Myślałam o anglistyce. Zdać angielski na rozszerzeniu, historię rozszerzoną i studiować sobie to, co w sumie nawet lubię. I wszystko byłoby tak bajecznie proste, za proste wręcz (pomijając r. ang), gdyby nie ujawniło się moje językowe beztalencie.

Zielone oceny to gramatyka, którą gorąco pozdrawiam.
Tak więc widać, że do angielskiego powołana nie jestem. Moje marzenia o karierze translatora przepadły bezpowrotnie. W błyskawicznym tempie pojawiła się nowa myśl: nauczycielka. Tak, coś dla mnie, jak na początku mi się wydawało. Oczywiście jedyne możliwe rozwiązania to angielski w I-III podstawówka, lub historia w liceum. Z tym, że od zawsze byłam "nieśmiała" i nie umiem mówić do ludzi. Przeżyłam parę wystąpień i z pedagogiki zrezygnowałam tak szybko, jak na ten pomysł wpadłam.
Jesteśmy w teraźniejszości. Kolejny genialny pomysł: prawo. Z przedmiotami wymaganymi jakoś sobie radzę. W sumie nie będę musiała za dużo gadać z ludźmi, bo na sędziego/adwokata/prokuratora się nie wybieram. Moja kuzyka, która studiowała prawo obiecała, że przybliży mi odrobinę te tematy, zabierze mnie nawet do swojej pracy, yeah. Na razie obstanę przy tym pomyśle. Wizja dobra czy zła? Czas pokaże. Durne prawo, ale prawo. Jakoś w życiu sobie poradzę. :)
