wtorek, 30 marca 2010

# 63, nie wszystko widać na pierwszy rzut oka.

Rany, długo mnie tu nie było. Kiedy ostatnio pisałam, była jeszcze zima, a dziś już mamy któryś tam dzień wiosny z kolei (liczyłam pierwsze trzy, co szybko stało się nudne i... mnie znudziło). Mamy czas letni, miewamy słońce, które coraz częściej wygląda zza chmur szarych i brzydkich jak późnozimowy śnieg, który pozostał już tylko w moich sennych majakach (na szczęście lub też nieszczęście - zależy jak na to spojrzeć). Mamy porę zakochanych par, kiedy temperatura nieśmiało skacze powyżej zera. Pojawiło się i znikło jeszcze wiele innych rzeczy, za długo zajęłoby wyliczanie wszystkiego. A więc, do sedna!
Albo jeszcze chwilę pozanudzam. Napisanie kolejnej nudnej, niezbyt długiej notki, której i tak nikt nie przeczyta, w której będzie więcej przecinków niż właściwej treści i więcej niż gdyby była napisana w języku angielskim, jest dość ciekawą odskocznią od zakuwania nudnych ciągów algebraicznych, geometrycznych i innych procentów prostych i składanych. Taka tam krótka refleksja.
Czasem widzimy coś lub kogoś i nasza pierwsza myśl jest taka: "Ale super!" To może być nowy iPhone, kolega z klasy, ciasteczka upieczone przez ciocię, na których widok ślinka ścieka po brodzie. Coś, co koniecznie chcielibyśmy mieć, ale niekoniecznie możemy. Chcieć to nie móc, ale o tym innym razem. Wracając do sprawy, zatrzymam się na tych ciasteczkach. Wyglądają tak pięknie, smakowicie, niesamowicie pachną! Mmm, aż chce się zjeść i kuszą i kuszą, chęć jest wprost nieodparta. Patrzą na ciebie (tak, właśnie na Ciebie!) i szepczą: Zjedz mnie! A przynajmniej ich wygląd tak szepcze. I łapka sięga po ciasteczko. Z utęsknieniem czekasz, kiedy w końcu go posmakujesz. Sekundy, które muszą minąć, zanim smakołyk dotrze do paszczy, ciągną się niesamowicie. Aż wreszcie nadchodzi ta chwila! Jest godzina 18:32:29, gdy po raz pierwszy czujesz smak ciasteczka i... wypluwasz je na nowy dywan cioci. Magiczne, cudowne ciasteczka okazały się mieć w środku zepsute wiśnie czy też jagody, których wprost nienawidzisz. Zerkasz na stolik i patrzysz na oszukane ciasteczko i nagle dostrzegasz obok niego zwykle wyglądające, przeciętne ciasteczko z ukruszonym bokiem. Przez blask bijący od "wypieku najlepszego na świecie" nie dostrzegłeś go. Teraz masz uraz, ale potrzeba organizmu na cukier (?) przezwycięża i postanawiasz je spałaszować. Jak się okazuje - nigdy nie jadłeś lepszego ciasteczka.
A no właśnie, z wierzchu było piękne. Pachnące, coś innego (nie-ciasteczko) mogłoby być świecące czy tam śmierdzące, jak to lubi. Jednak w środku okazało się czymś zupełnie przeciwnym. Odpicowanym śmieciem, który miał wyglądać ładnie, żeby jakiś kretyn go kupił. Ciasteczkiem z ohydnym nadzieniem. Pięknością szkolną, która jest a) wredną żmiją lub b) głupiutką naiwniaczką. Czasem pozory mogą pomylić. Czasem można całkiem niesłusznie ocenić "nadkruszone, zwykłe ciasteczko", które wygląda na mniej smaczne od tego, co zdaje się być ideałem wprost. Absolutnie nie twierdzę, że każde coś, co ma ładną okładkę jest złe. Jednak zdarza się, że w naszych wyborach sugerujemy się tylko tym, co widzimy oczami, zamiast poznać smak czy cokolwiek, co oczy niekoniecznie mogą zobaczyć.
Taka tam kuchenno-ludzka refleksja nad pozorami, ot co.


Pozdrawiam entuzjastycznie, kleo.