Borykam się ostatnio z durnymi myślami. Wydaję się sobie całkiem wyblakła. Nudna, nieciekawa. Chciałabym mieć szalone życie. Chciałabym, żeby dużo się w nim działo. A w moim nic się nie dzieje. Obserwuję bacznie innych ludzi. Tu zespół, tu coś skrobie, tam tenis, tam ktoś z aparatem biega, tam ktoś tańczy, tam ktoś śpiewa. A ja? Nudziara jakiej świat nie widział. Czuję się z tym fatalnie. Fatalna jędza. Dosłownie. Niedługo zgorzknieję, zrobię się szarą prukwą. Będę siedzieć, zrzędzić, kwilić, marudzić. Już teraz to moje zadanie na dwa etaty, a co będzie za jakiś bliżej nieokreślony czas? APOKALIPSA. Co mam ze sobą zrobić, żeby nie skończyć jak Scrooge - stary zrzęda auto-destruktor, może nie będę taka skąpa i chciwa, ale kto to tam wie, co mi na starość odbije. Czuję się taka oderwana od rzeczywistości, która ciągle gdzieś pędzi. Tak cudownie mknie w zawrotnym tempie. Zrywa liście z drzew silnym podmuchem wiatru. A ja jestem takim uschniętym liściem, z którego odpłynęły wszystkie soki a który usilnie trzyma się tego cholernego drzewa i za sto diabłów nie chce się puścić. SZLAG! Użalam się nad sobą czy mam zwidy? CHOLIBKA! Chcę żyć pełnią życia. Muszę znaleźć jakiś szczytny cel. Jakieś durne hobby albo coś innego, co pozwoli mi nabrać tempa. Poczuć, że i ja należę do tego dziadowego świata! Tak potwornie mnie on wkurza, ten beznadziejny świat! Jest tak głupio poukładany. A jednak. Wolę należeć do takiego świata i coś w nim osiągnąć niż wisieć gdzieś w totalnej próżni, w dziurze czasoprzestrzennej, w koziej du***, być odciętą od świata, być nikim gnijącym w nicości.
Cytat pana Emila Ciorana. Wybaczcie, ale emocje wezbrały we mnie do alarmowego stanu - musiałam odsapnąć. A myślałam, że jest dobrze i że już doprowadziłam ten śmietnik do jakiegoś względnego stanu. Przeliczyłam się. Z matmy nigdy nie byłam orłem.
"Po drugie, joga rano i wieczorem, by oczyścić ciało z trucizn i negatywnych uczuć do byłych [...]"
/Angus, Thongs and Full-Frontal Snogging/
Pozdrawiam, kleo.
MUZYKA (?)