sobota, 9 kwietnia 2011

# 265, piję sok jabłkowy

Jest zimny, kwaśny, pachnący sadem i latem. Częściej uśmiecham się do siebie i do słońca. Rzadziej do innych ludzi, choć kiedy dopadnie mnie głupawka, potrafię śmiać się ze wszystkiego. Nawet z tego, że do matury trzy tygodnie, a ja marnuję cenny czas i olewam wszystko ciepłym moczem. Dość to przygnębiające. Nie ważne. 
Nie lubię samotności. Boję się jej. Możliwe, że już kiedyś o tym wspominałam. Dostaję szału, różnych apo i epileptycznych dziwactw, palpitacji żołądka, spowolnienia ruchów żeber i w dziwny sposób pocą mi się oczy. Ot, co samotność wyczynia z człowiekiem. Półkule mózgowe nie chcą współpracować, mam w głowie kisiel i na niczym nie mogę się skupić. Ot, taka mała paranoja. Jestem nieskupioną kupą flaków, które drżą i pragną obecności kogoś drugiego. Chyba już wyrosłam z tego, że telewizja i gadający w niej ludzie potrafią wypełnić tą pustkę. To wszystko wydaje się być jakąś kpiną, parodią, durnym żartem, z którego nie mam ochoty się śmiać. Nie lubię, kiedy w domu panuje wyuzdana i bezwstydna cisza. Chcę hałasu, szumu, decybeli. Głosów. Dziwne mam życzenia, chcę słyszeć głosy. Obym tylko nie wymodliła sobie jakiejś choroby psychicznej, umm.

Dinka.