niedziela, 17 kwietnia 2011

# 267, second chances

Zostaliśmy tak stworzeni, że potrafimy wiele wybaczyć. Została dana nam umiejętność znoszenia wielu upokorzeń, zadrapań duszy, ordynarnego traktowania. Jednak mamy granice wytrzymałości. Jesteśmy ludźmi. Tylko lub aż. Zazwyczaj rozumnymi. Mniej lub bardziej. Potrafimy się uśmiechać, aby maskować ból i niezadowolenie ze spotykających nas sytuacji. Potrafimy być jak gąbka: miękka, chłonąca każde słowo - jakby ono gorzkie czy słodkie nie było. Potrafimy być jak skała: twardzi, odporni na zderzenia i zdarzenia, jednak przy silnym uderzeniu ta skorupa się kruszy i rozpadamy się, kawałek po kawałku. Nikt nie jest niezniszczalny. Dajemy drugie szansy - setki, tysiące, czasami rzeczywiście tylko jedną. 
Nauczyliśmy się wbijać szpile w plecy: chcący lub niechcący. Umiemy też mówić tak, że adresatowi słów przez nas wypowiadanych serce i dusza pękają na pół. Chcielibyśmy umieć wyczarować plasterek, który naprawiłby rany zadane słowami, których zupełnie nie szanujemy, rzucając je na wiatr, bez skrupułów i szukania w nich głębszego sensu. Bawimy się życiem wpychając innym kłody w zadek. Jesteśmy geniuszami w prowokowaniu sytuacji bez wyjścia. Osiągnęliśmy mistrzowski poziom zaawansowania w pieprzeniu wszystkiego, co ma jakiś przekaz, przyszłość, teraźniejszość. Umiejętność pieprzenia przydaje się w gotowaniu. Nie jest dobrze, kiedy za mocno pali w gardło. No, chyba że mówimy o wódce. Ale wódki nie lubimy, bo ona ma tendencje do urywania filmu. Co do tego pichcenia, trzeba rozważnie dobierać składniki, przyprawy, naczynia do przygotowania, żeby zrobić dobre mięsko, a nie łykowaty szmelc. 
Dlaczego nie potrafimy rozmawiać? Miksujemy sobie bagno pod nogami, takie ruchome piaski, że niech nas wszystkich szlag. 
Rozglądam się dookoła. Widzę ludzi uśmiechniętych, szczęśliwych, zjaranych, sceptycznych, z podłą twarzą, cynicznych, z podpuchniętymi, czerwonymi oczami. Och, jakże chciałabym to ogarniać tak, jak tego nie ogarniam. Chciałabym mieć super-moc, super-ogar, super-wszystko, żeby móc pomóc ogarnąć tym, którzy tak cholernie mnie potrzebują. Móc pomóc w jakikolwiek sposób, który byłby bardziej twórczy niż ściśnięcie żeber i powtarzanie w kółko, aż do znudzenia: Ogarnij, bo musimy być silne i ogarnięte.
Jaki jest sens tego całego bełkotu? Trzeba nam zastanowić się, kto zasługuje na milion drugich szans, a komu danie jednej będzie maksymalnym wyróżnieniem. 

Dinka.