sobota, 16 kwietnia 2011

# 266, gdzie ja się kurczę podziałam

Zastanawiałam się ostatnio, gdzie podziała się moja prężna i żywotna osobowość, która wiła się i dawała mi chociażby tą pieprzoną wenę, której twarzy dziś już nie pamiętam, niestety. Co więcej, na moje cholerne nieszczęście, ogarnął mnie obślizły i potwornie wszechobecny leń, który jak kac-morderca odbiera radość życia i światło kwietniowych poranków. Damn, nic mi się nie chce. Najgorsze, że wkradł mi się w życie schemat "odłóż to na później" i teraz wszelkie nie zawsze przyjemne sytuacje odwlekają się w czasie w nieskończoność i nie wiadomo, czy w ogóle dojdą w jakiejkolwiek przyszłości do skutku. Nie do wiary, ale wczoraj poszłam na angielski, który był zupełnie planowy, nieprzekładany i kompletny, choć totalnie nieogarnięty przez zgromadzonych. Osobiście uważam, że poziom zaawansowania mojego angielskiego jest odwrotnie proporcjonalny do ilości dni pozostałych do Egzaminu Dojrzałości. O, właśnie. Ostatnio naszła mnie zabawna myśl. Bo ja czuję się zupełnie niedojrzała. W sensie emocjonalnym. Człowiek niedojrzały nie zmienia zdania co 5 minut (jak dobrze?!), nie ma gigantycznych huśtawek nastrojów, karuzeli i rollercoasterów pt.: "Raz kuźwa słońce, raz kurde deszcz, czyli tragos grecki w wykonaniu Diny", czy coś w tym rodzaju. Istny, ku*wa, meksyk. Totalna masakra. A więc, jeśli czuję się człowiekiem niedojrzałym, czy mogę im to powiedzieć i po prostu nie pójść na maturę? Przecież to sprawdzian dla ludzi dojrzałych i ogarniętych, a ja nie należę ani do jednych ani do drugich.
Moje dni płyną leniwie. Tak leniwie, że aż szkoda gadać w ogóle. No cóż, i tak bywa. Tymczasem, znów idę nic nie robić lub też symulować robienie czegoś. W tym ostatnim jestem totalnym mistrzem, ywah. Miłego dnia, serdelki. 
Oł mamo, ale się rozpisałam. No i jak zwykle o dupie Maryni, choć paradoksalnie jej imię tu nie pada, ech. -.-


Dinek.