niedziela, 27 lutego 2011

# 248, o niczym fascynującym, jak zwykle


Nie cierpię, kiedy idiotyczny skrót CRTL+A połączony z Backspacem kasuje mi post. Szczerze tego nie cierpię. Nie cierpię tego, ponieważ muszę wtedy zaczynać od początku. Mówiłam już, że tego nie cierpię?
Siedzę i popijam zajebistą wprost herbatę malinową. Wcinam połówki brzoskwiń. Zaraz pójdę po drugi kubek herbaty. Wróciłam dłuższą chwilę temu z dnia w trójmieście spędzonego z moją szaloną rodzinką. Poszłam sobie do kina na „Jak zostać królem”. Polecam, rola Colina – genialna wprost. Pewnie go gloryfikuje z racji tego, że faceta ubóstwiam, ale oczu od niego oderwać nie mogłam. Co więcej, poczułam się niemal jak angielski monarcha. Jak podobne problemy łączą ludzi, którzy tak bardzo się od siebie różnią. Doprawdy, fascynujące.
Czuję niedosyt pewnych sytuacji. Takich momentów, w których w przeszłości potrafiłam cieszyć się najmniejszą nawet drobnostką. Taka głupia, szczęśliwa radość z życia. Z tego, że świeci słońce, śpiewają ptaszki, bla bla. Wczoraj, kiedy leżałyśmy z Felką już prawie zasypiające doszłyśmy do wniosku, że nie potrafimy się już cieszyć. Tak po prostu cieszyć. W sumie, to dość przydatna umiejętność. Zwłaszcza, kiedy pogoda dobija na amen, a zasoby magazynów sklepów odzieżowych są ża-ło-sne. Szał po prostu, kiedy człowiek nie może znaleźć tego, czego szuka.
Czuję również narastającą frustrację z powodu zbliżającej się wielkimi krokami maturki. Jak na geniusza przystało, żadnych kroków nie poczyniłam i przypuszczam (niestety), że na jakieś spektakularne zmiany nie ma co liczyć. O taaak, gdyby to był cudowny amerykański film akcji, pewnie w tym momencie nastąpiłby ten niespodziewany zwrot akcji i odbiłoby mi – zakochałabym się w podręczniku „Historia maturzysty – jak się ukrzyżować krok po kroku”. Poziom mojej wiedzy oceniam jako „żałośnie niski” i zdecydowanie „niewystarczający”.
Chyba lubię siebie. Tak mi się mocno wydaje.

Dina.