niedziela, 6 marca 2011

# 253, uf

Są w naszym nędznym, człowieczym życiu takie momenty, że czujemy się ukrzyżowani na maksa i w ogóle wydaje się, że świat wali nam się na głowę i że jest do bani, dziadowo i tak dalej. Owe i tak dalej, wszystko wcześniej wspomniane dziś mi się NIE wydaje. Czuję się obrzucona fekaliami przez zachodni wiatr, ukatowana złym dniem (a może raczej tygodniem), a co gorsza - jutro jest poniedziałek. W taki odlotowy sposób zacznę ten przecudowny tydzień od podwójnej matematyki, polaczka i biologii *owacje na stojąco dla mnie* Później nastąpi rzeź gdańskich niewiniątek, czyli pierwsza jazda w wielki świat - ekstra, ekstra, tylko że ja i bez samochodu przez najbliższy czas jestem niebezpieczna dla środowiska i wszelkiej maści organizmów żywych, które w starciu ze mną, moimi hormonami i humorami nie mają szans najmniejszych na przetrwanie. Tak zwane "bez kija nie podchodź, bo odgryzę Ci nogę". 
Poza tym, umieram na szał tkanek miękkich, czymkolwiek one są. Dziś, zamiast twórczo się uczyć (hahahaha, dobry żart), uprzykrzam życie wszystkim biednym istotkom w moim środowisku egzystowania. Uf, uf, uf. Jak tak sobie ponarzekam, to mi trochę lepiej. Mogłabym tak ględzić jeszcze przez 987654 słów, ale komu chciałoby to się czytać. Flaczki z olejem, ale nie mam weny. Proszę o wybaczenie, ale moje mięśnie mózgowe odmawiają posłuszeństwa. Ostatnio za często, ale to nie ważne.

Dina.