poniedziałek, 7 marca 2011

# 254, mam w głowie misz masz

Założę się, wręcz dam się posiekać, że to przez późną masakrycznie godzinę i przez to, że siedzę sama jak kołek, śmierdzę dymem z dworu i nie lubię tego, że boli mnie głowa. Ogólnie mam małą huśtawkę nastroju. W sumie, to nie huśtawkę, a jakiś cholerny rollercoaster. Góra, dół, góra, dół, zakrętów od groma. Wszystko bym przeżyła, ale nie fakt, że nie jestem sama na tej karuzeli. Wkurza mnie, że inni mają mdłości od tych zawijasów. Jakieś żalowe sytuacje, kiedy ofiara staje się katem. Bla , bla, bla. Po co gadać o tym, skoro to nic nie zmienia? Powinnam twórczo działać, podjąć jakieś kroki, tanecznym i płynnym ruchem przechodzić nad pewnymi sytuacjami do porządku, sprawiać, żeby były bardziej niż mniej ogarnięte. To powinno być łatwe. A jest tak trudne, że siedzę w syfie po uszy, że mam jeden wielki galimatias do tego stopnia, że można się wręcz przykleić do niego, tak jak skarpetki antypoślizgowe przyklejają się do kuchennej podłogi po moim dzielnym gotowaniu. Milion pytań, kilka zaledwie odpowiedzi, które niczego sensownego nie wnoszą.
Myślę o standardzie: maturce. Chciałabym myśleć tylko o tym. To powinien być priorytet dla mnie, teoretycznie. Coś, czemu powinnam się całkowicie dać wciągnąć, pochłonąć, porwać. Jasne, matura i wszystko, co z nią związane jest tak porywające jak bagno. Tak się stało, że w Standardach Nielogicznego Myślenia Więcej Niż Dwadzieścia Cztery Na Dobę mam też kilka innych, mniej lub bardziej ważnych spraw. Te inne sprawy, takie jak co włożyć na siebie ósmego marca, co zjeść, czego posłuchać, co obejrzeć i kilka poważniejszych interesów, zajmują 103% wydajności myślowej mojego przytępionego od bezsenności mózgu. Chciałam napisać coś ważnego. W tym celu grubo po północy, kiedy powinnam spać, sięgnęłam po komputer, odpaliłam bloggera i... pusta bania. Taką pustą banię mam ostatnio dość często. Choć z drugiej strony, rzadko kiedy mam w głowie taką konkret pustawkę. Zdarza się, że momentami bardzo chciałabym wszystko wyrzucić, przewietrzyć i poukładać z powrotem na półeczki w główce w jakiś konkretny sposób, bez chaosu i rozgardiaszu.  Czuję, że to, co miałam napisać, było czymś niesamowicie ważnym. Chyba jestem senna. Albo tylko mi się wydaje. Zastanawiam się, jak przeżyję jutrzejszy zły dzień. Postanowiłam sobie za punkt honoru, że w dzień bez obrażania się poradzę sobie bez strzelania humorami, choć czuję, że to będzie naprawdę ciężkie. Czuję presję moich tkanek, które mają ochotę poobrażać się akurat jutro. No i jak tu być mądrym, kiedy sama przeciwko sobie się buntuję? Chciałabym umieć zapanować chociaż nad sobą i swoimi sfilmowanymi humorkami. Myślę, że to już byłaby połowa sukcesu.
Wiesz, co? Potrzebuję Cię, w tym momencie. Zawsze potrzebuję Cię najbardziej w momentach, kiedy Ciebie nie ma. Może to dlatego, że kiedy jesteś, to nawet kiedy wściekła i naburmuszona strzelam piorunami, to nawet wtedy w jakiś psychodeliczny sposób ogarniam świat. Gorzej, kiedy deficyt pojawia się, kiedy normalność kima gdzieś na ławce na dworcu, i kiedy Ty też kimasz. Daj mi trochę sennego spojrzenia i pozwól zamknąć oczy. Jedno słowo i powieki zapadną się, bum. Buu. Odpowiedz mi, tak jak zwykle. Tak, potrzebuję Cię. Znów się przerażę. Boję się jutra, o mamo.

Dinka.