niedziela, 13 marca 2011

# 258, trochę magii

Jeszcze jakiś czas temu bezsenność doprowadzała mnie do szaleństwa. Czułam frustrację połączoną z krztyną irytacji i cichej desperacji unoszące się w powietrzu. Lepka, galaretowata atmosfera sprawiała, że czułam się oblepiona zupełną bezsilnością od palców u stóp po koniuszki czupryny. Gapiąc się z sufit miałam wrażenie osamotnienia, zupełnej pustki we wszechświecie. To uczucie było paraliżujące, niemal całkowicie obezwładniało umysł. Myślałam sobie, że jestem zupełnie sama w ciemnym, pustym i przygniatająco cichym pokoju. Odgłosy śpiących za ścianami ludzi nie dodawały mi otuchy w najmniejszym nawet stopniu. Teraz stwierdzam, że to dlatego, że skupiałam się na tym, że czegoś mi brakuje.

Cicha melodia pulsuje gdzieś wewnątrz mnie. Czuję ją we krwi, w każdej najmniejszej cząstce tej chwili. Toczy się, dociera do miejsc, o których istnieniu nie miałam zielonego pojęcia. Inne dźwięki wplatają się w nią, napływając z zewnątrz. Harmonia tych pojedynczych, małych spraw napełnia mnie spokojem i paradoksalną ciszą. Jest cicho, a jednak coś gra.  Otacza mnie też jakiś zapach. Jest słodko-kwaśny, nienachalny, ciepły i kojący. Zmysły pracują na najwyższych obrotach. Pod przymkniętymi powiekami przemykają barwy. Tysiące kolorów, które układają się w niesamowite obrazy. Niemal słyszę te kolory. Czyż to nie piękne? Ich cichy, doskonale znajomy głos przyprawia mnie o miły dreszcz. Czuję, jakby kropla lodowatej wody ściekała mi w dół pleców. Pościel jest jeszcze zimniejsza niż zagubiona deszczówka. Jest mi obca, choć tak bardzo znajoma. Moje, lecz nie moje. Paradoks sytuacji powoduje niezręczną ciszę i moja-nie-moja melodia milknie. Widzę jej konkretny kształt w niekonkretnym momencie. W ciemności widzę jej oddalający się cień. Boję się stracić to, co znam. W mroku nadal nucę niedosłyszalnie piosenkę. Czuję, że nadal jestem w domu. Uwięziona przez cztery ściany ciemności próbuję drapać. Rozpaczliwie miotam się w poszukiwaniu światła i nasłuchuję wołania ciepłej melodii, która wyprowadzi mnie z ślepej uliczki otępienia. Czuję zobojętnienie. Zabrakło barw, świateł i cieni. Zabrakło ukochanej piosenki i ciepłego oddechu eteru. Zawisłam gdzieś na włosku nad niebezpieczną przepaścią. "Nie boję się" - powtarzam sobie uparcie. Zaklinam się tak długo, że zaczynam w to wierzyć. Nie wiem, ile czasu mija. Świat nadal trwa, a muzyka razem z nim.